Spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem.
— A nie, Charlie?
— Wiązka laserowa — powiedział Tom.
Spojrzeliśmy oboje na niego.
— Te stworzenia muszą być plazmoidami — człowiek, z którym rozmawiałem powiedział, że widać je na radarze dalekiego zasięgu. Oznaczałoby to, że są one jakiegoś rodzaju zjonizowanymi gazami, tworami, które zwykle powodują lawinę raportów o dostrzeżeniu UFO — zachichotał, potem opanował się. — Założę się, że gdyby te otoczkę dało się przeciąć laserem, to można by je łatwo zdejonizować — poza tym, ta otoczka musi je chronić bez względu na to jaki jest ich metabolizm.
Byłem oszołomiony.
— A więc nie jesteśmy bezbronni?
— Rozmawiacie obaj jak żołnierze — wybuchnęła Shara. — Mówię wam, że one tańczą. Tancerze nie są wojownikami.
— Przestań, Sharo — warknąłem. — Nawet gdyby się zdarzyło, że te stworki chociaż w małym stopniu są do nas podobne, to i tak nie masz racji. Tai chi, karate, kung fu — to przecież są tańce. — Skinieniem głowy wskazałem na ekran. — O tych ożywionych węgielkach wiemy tylko tyle, że podróżują przez przestrzeń międzygwiezdną. To wystarczy, żeby mnie przerazić.
— Popatrz na nie, Charlie — rozkazała.
Popatrzyłem.
Na Boga, nie wyglądały przerażająco. I im dłużej patrzyłem, tym bardziej wydawało mi się, że poruszają się w taneczny sposób, wirując w szaleńczych piruetach trochę za szybko, żeby mogło za nimi nadążyć oko. Nie było to wcale podobne do konwencjonalnego tańca — bardziej przypominało to, co zapoczątkowała Shara tańcem „Masa to tylko słowo”. Przyłapałem się na tym, że mam ochotę włączyć drugą kamerę, dla uzyskania lepszej perspektywy i to sprawiło, iż mój umysł zaczął się wreszcie budzić. Od razu spłodził on dwa pomysły.
— Jak daleko według ciebie znajdujemy się od zespołu „Skyfac”? — spytałem Toma. Przygryzł wargę.
— Niedaleko. Nie czułem przyśpieszeń większych, niż manewrowe. Te cholerne stworki prawdopodobnie zostały tu zwabione przez „Skyfac” — najbardziej chyba oczywisty dowód na istnienie inteligentnego życia w tym układzie planetarnym — skrzywił się. — A może one nie korzystają z planet.
Wyciągnąłem rękę i wcisnąłem klawisz włączający fonie.
— Majorze Cox.
— Wyłącz się z tej sieci!
— Co by pan powiedział na bliższe przyjrzenie się tym stworkom?
— Pozostajemy na miejscu. A teraz przestań mnie pan szarpać za łokieć i wyłącz się pan, bo…
— Czy mnie pan wysłucha? Mam w kosmosie rozmieszczone cztery ruchome, zdalnie sterowane kamery, samowystarczalne pod względem zasilania i oświetlenia, o najlepszej rozdzielczości, jaką można sobie wymarzyć. Zostały przygotowane do filmowania następnego tańca Shary.
Od razu spuścił z tonu.
— Czy może je pan przełączyć na mój statek?
— Sądzę, że tak. Ale będę musiał się dostać do głównej konsoli sterowniczej na Pierścieniu Jeden.
— A, to niedobrze. Nie mogę ograniczać swobody manewru cumując do niego. Co by się stało, gdybym musiał walczyć albo uciekać?
— Majorze, jak to daleko na piechotę?
Trochę go tym zaskoczyłem.
— Parę kilometrów w prostej linii. Ale pan jest przecież szczurem lądowym.
— Przebywam w stanie nieważkości ponad dwa miesiące. Daj mi pan przenośny radar, a wyląduje na Fobosie.
— Mmmm. Jest pan cywilem… Ale niech tam, potrzebna mi lepsza wizja.
— Chwileczkę, jeszcze jedna sprawa. Shara i Tom muszą iść ze mną.
— Wykluczone. To nie wycieczka.
— Majorze Cox, Shara musi powrócić możliwie najszybciej pod działanie pola grawitacyjnego. Warunki panujące na Pierścieniu Jeden będą dla niej odpowiednie — prawdę mówiąc, nawet idealne, jeśli wejdziemy do niego przez te „szprychę” w środku. Shara będzie mogła schodzić nią bardzo powoli i aklimatyzować się stopniowo w sposób, w jaki czynią to nurkowie głębinowi, którzy dekompresują się etapami, tyle że w odwrotną stronę. Tom będzie musiał pójść z nami i zostać z nią — jeśli zemdleje i spadnie na dno tej rury, może sobie złamać nogę. nawet przy jednej szóstej normalnego ciążenia. Poza tym, on ma więcej godzin spędzonych w przestrzeni poza statkiem niż każde z nas.
Przemyślał to.
— Idźcie.
Poszliśmy.
Droga powrotna do Pierścienia Jeden była dłuższa od tras, jakie kiedykolwiek z Sharą pokonywaliśmy, ale pod przewodnictwem Toma przebyliśmy ją przy minimalnych korektach kursu. Pierścień ”Champion” i obcy tworzyli trójkąt równokątny o boku pięciu albo sześciu kilometrów. Widziani z perspektywy obcy zajmowali niemal dwukrotnie większą objętość niż kula o średnicy Pierścienia Jeden ten balon był wielki jak cholera. Nie ustawali ani nie zwalniali w swoim szalonym wirowaniu, ale odnosiłem wrażenie, że nas obserwują. Przywodziło mi to na myśl biologa badającego dziwne błazeństwa nieznanego gatunku owadów. Radia naszych skafandrów mieliśmy wyłączone, żeby uniknąć rozpraszania uwagi i to czyniło mnie bardziej podatnym na takie podejrzenie.
Nie zwracałem nawet uwagi na brak lokalnego pionu. Zbyt byłem zaabsorbowany.
Odłączyłem się od Toma i Shary i pognałem rurą w dół, przeskakując po sześć szczebli na raz. Carrington z dwoma pachołkami oczekiwał mnie w pomieszczeniu recepcyjnym. Wyraźnie było widać, że jest przestraszony jak diabli i że stara się to pokryć gniewem.
— Do cholery, Armstead, to są moje kamery.
— Zamknij się, Carrington. jeśli oddasz te kamery w ręce najlepszego speca — czyli mnie — i jeśli ją przekaże, uzyskane informacje najlepszemu umysłowi strategicznemu w kosmosie — czyli Coxowi być może zdołamy ocalić dla ciebie te twoją przeklętą fabrykę, a przy okazji rasę ludzką.
Ruszyłem naprzód i zeszli mi z drogi. Podziałało. Narażenie na niebezpieczeństwo całej ludzkości mogło przecież przynieść złą prasę.
Pomimo całej mojej praktyki, trudno mi było kierować jednocześnie i na oko pracą czterech ruchomych kamer rozmieszczonych w przestrzeni kosmicznej. Obcy zupełnie zignorowali ich zbliżanie. Służba łączności „Skyfac” przekazywała rejestrowane przeze mnie obrazy na „Championa” i zapewni a mi połączenie radiowe z Coxem. Zgodnie z jego wskazówkami otoczyłem balon kamerami i manewr wałem nimi tak, jak sobie tego życzył. Kwatera Główna Sił Kosmicznych musiała rejestrować obraz, ale nie słyszałem ich konwersacji z Coxem, za co byłem mu niezmiernie wdzięczny. Przesłałem mu powtórkę w zwolnionym tempie, zbliżenia, nakładki — wszystko, co mogłem. Tory poszczególnych owadów nie stwarzały wrażenia szczególnie symetrycznych, ale wzory zaczęły się powtarzać. Ich szamotanina oglądana w zwolnionym tempie bardziej przypominała taniec i chociaż nie mogłem być tego zupełnie pewien, wydawało mi się, że ruchy ulegają przyspieszeniu. W ich tańcu zaczęło narastać jakieś dramatyczne napięcie.
I wtedy przełączyłem się na obraz przekazywany przez kamerę, która w tle zdejmowała „Skyfaca” i moje serce przemieniło się w ”najczystszą próżnie. Krzyknąłem przerażony — pomiędzy Pierścieniem Jeden a rojem obcych, wolno, ale nieubłaganie zbliżała się do nich figurka w skafandrze próżniowym. To musiała być Shara.
W progu pomieszczenia mikserskiego pojawił się Tom, wspierający się ciężko na ramieniu Harry”ego Steina. Jego twarz ściągnięta była bólem. Stał na jednej nodze. Drugą miał najwyraźniej złamaną.
— Chyba, mimo wszystko… nie będę już mógł walczyć — wykrztusił zdyszanym głosem. — Powiedziała … przepraszam. Tom… wiedziała, że zaraz uderzy mnie z boku… że w ten sposób się mnie pozbędzie. O cholera, Charlie, przepraszam — zwalił się w pusty fotel.