— No i jesteśmy tutaj — oto co udało mi się odszukać.
Norrey uśmiechnęła się półgębkiem.
— Aleś się przeziębił.
— Nos zatkał mi się w dwadzieścia godzin po tym jak znalazłem się na Ziemi i nawet mu odpowiednio za to nie podziękowałem. Czy ty w ogóle masz pojecie jaką zgnilizną śmierdzi ta planeta?
— Myślałam, że systemy zamknięte cuchną gorzej.
— To woń kosmosu… chciałem powiedzieć — stacji kosmicznej. Ale Ziemia jest gulaszem zapachów, w większości nieprzyjemnych.
Skinęła głową.
— W kosmosie nie ma kominów.
— Nie ma wysypisk śmieci.
— Nie ma krowich placków.
— Nie ma ścieków.
— Jak umarła, Charlie?
— Wspaniale.
— Czytam gazety. Wiem, że to wszystko wyssane z palca, ale ty tam byłeś.
— Tak. — Przez ostatnie trzy tygodnie powtarzałem te opowieść ze sto razy, ale nigdy nie opowiadałem jej komuś bliskiemu. A Norrey na pewno zasługiwała na to, by wiedzieć, jak umierała jej siostra.
Powiedziałem jej więc o przybyciu obcych, o tym jak Shara zrozumiała intuicyjnie, że istoty te komunikują się za pośrednictwem tańca i o jej natychmiastowej decyzji udzielenia im odpowiedzi. Opowiedziałem jej, jak Shara zdała sobie stopniowo sprawę z wrogości obcych, z ich terytorialnej zaborczości, z ich zdecydowanego zamiaru opanowania naszej planety i przeznaczenia jej na swoje tarlisko. I opowiedziałem jej, najlepiej jak umiałem, o „Gwiezdnym tańcu”.
Norrey nie odzywała się dłuższy czas, a potem pokiwała głową.
— Uhuh — jej twarz wykrzywiła się raptownie. — Ale dlaczego musiała umrzeć, Charlie?
— Była wykończona, kochanie — powiedziałem i ująłem ją za rękę. — Przystosowała się już całkowicie do warunków nieważkości, a to jest proces nieodwracalny. Nigdy nie mogłaby powrócić na Ziemie ani nawet na „Skyfac”, gdzie ciążenie nie przekracza jednej szóstej ziemskiego. No, oczywiście, mogła żyć w stanie nieważkości, ale wszystkie konstrukcje w kosmosie, na których panują warunki nieważkości, należą albo do wojskowych, albo do Carringtona — a ona nie miała już powodu, aby cokolwiek od niego przyjmować. Zatańczyła swój „Gwiezdny taniec”, ja go zarejestrowałem i to był już koniec.
— A co z Carringtonem? — spytała, a jej palce zacisnęły się boleśnie na mej ręce. — Gdzie jest teraz?
— Właśnie dzisiaj rano się o tym dowiedziałem. Usiłował zagarnąć wszystkie taśmy i wszystkie wpływy kasowe dla Skyfac Incorporated, czyli dla siebie. Ale zapomniał podsunąć Sharze kontrakt do podpisania, Tom McGillicudy zaś znalazł w jej rzeczach testament holograficzny. Pozostawia w nim wszystko tobie i mnie do podziału pół na poł. Carrington usiłował przekupić notariusza stwierdzającego autentyczność testamentu, ale trafił na uczciwego człowieka. Sprawa znalazła się dziś po południu w dzienniku telewizyjnym. Sama nawet myśl o chociaż krótkim wyroku w normalnej grawitacji była dla niego nie do zniesienia. Sądzę, że w końcu przekonał sam siebie, iż naprawdę ją kochał, ponieważ próbował skopiować jej odejście. Spartaczył je. Nie miał pojęcia, jak opuszczać obracający się Pierścień i zbyt późno się, puścił. To najczęściej spotykany błąd u początkujących.
Norrey spojrzała na mnie zaintrygowana.
— Ostatnio widziano go, jak leciał przez kosmos kierując się mniej więcej na Betelgeze, nie stał się wiec, tak jak ona, meteorytem. Wydaje mi się, że teraz mówią o tym w wiadomościach. — Zerknąłem na zegarek. — Tak prawdę, mówiąc, to według moich obliczeń właśnie kończy mu się powietrze — jeśli miał dość charakteru, żeby na to czekać.
Norrey uśmiechnęła się i rozluźniła swój uścisk.
— Pomyślmy chwile o tym — mruknęła.
W czasie jedzenia rozmawialiśmy mało i na żaden określony temat. Kuchnia Grubego Humphreya domagała się poświecenia jej stosownej uwagi. Właściwy posiłek pojawił się na stole, gdy kończyliśmy sałatkę i kiedy najedliśmy się do syta, obydwa talerze były puste, a kawa ostygła akurat tyle, że można ją było pić. Plasterki świeżego ciasta morelowego — specjalność Grubego — były wyjęte prosto z pieca i jeszcze ciepłe. Poprosiliśmy o dolewkę kawy. Wpuściłem do nosa nieco pseudoefedryny. Konwersacja ożywiała się powoli. Pozostało jeszcze tylko jedno pytanie, jakie chciałem jej teraz zadać, a więc je zadałem.
— No, a co u ciebie, Norrey?
Skrzywiła się.
— Nic specjalnego.
— Piękna odpowiedź, nie ma co.
— Norrey, w dniu, w którym w twoim życiu nie wydarzy się nic specjalnego, w Ottawie rozpocznie urzędowanie uczciwy rząd. Wysłuchiwałem kiedyś przez ponad godzinę, że zatrzymałaś się w rozwoju, ale facet, który to mówił, był notorycznym łgarzem. Wiesz przecież, że ostatnio byłem oderwany od przyziemnych spraw.
Zmarszczyła brwi i to był dla mnie impuls wyzwalający. Wytężałem umysł od chwili, gdy tam, w studio, w ramionach Norrey uwolniłem się od apatii i już uzmysłowiłem sobie wiele rzeczy. Ale widok tego marsa dokończył dzieła; nagle, z niemal słyszalnym trzaskiem, zamęt w mojej podświadomości się uporządkował.
— Co cię tak ubawiło?
— Nie wiem, czy potrafię, to wyjaśnić, kochanie. Zdaje się, że właśnie odkryłem, jak Gruby Humphrey to robi.
— Co?
— Później ci powiem. O czym to mówiliśmy…
Mars powrócił na jej czoło.
— Przeważnie to ja mówiłam. Powiedzieć co u tonie w dwudziestu pięciu słowach, a może krócej? Przez dłuższy czas sama nie zadawałam sobie tego pytania. Może zbyt długi. — Siorbnęła łyk kawy. — Okay. Znasz ten album Johna Koernera, ostatni, który zrobił? Bieg, skoki, stanie w miejscu? To chyba właśnie robiłam. Włożyłam dużo energii w uporządkowanie swoich spraw i nie jestem zadowolona. Jestem… jestem prawie znudzona.
Utknęła, postanowiłem więc odegrać role adwokata diabła.
— Ale robisz to, co zawsze chciałaś robić — powiedziałem i zacząłem zwijać skręta.
Skrzywiła się.
— Może właśnie w tym rzecz. Może życiowe ambicje nie powinny być czymś, co można osiągnąć — bo co robić potem? Pamiętasz ten film Koernera?
— Tak. „Brzmienie snu”.
— Pamiętasz, co powiedział o sensie życia?
— Jasne. „Zrób następny krok” — dopasowałem słowa do akcji liżąc bibułkę, sklejając ją i skręcając końce. Zapaliłem. — Zawsze uważałem, że to straszna rada. Wpędziła mnie w parę trudnych sytuacji.
Zaciągnęła się, wstrzymała oddech i wydmuchnęła dym.
— Jestem gotowa do zrobienia swojego następnego kroku, ale nie wiem jeszcze jaki on będzie. Jeździłam na tournee z zespołem, występowałam solo w Nowym Jorku, zajmowałam się choreografią, prowadziłam całą te cholerną szkołę, a teraz jestem dyrektorem artystycznym. Pozostawiono mi pełną samodzielność. Jeżeli zechce, mogę nawet prowadzić zajęcia. Od tej chwili, aż po nieskończoność, repertuar TDT będzie co roku obejmował jeden z moich kawałków i zawsze będę miała do dyspozycji pierwszorzędne ciała. Pracowałam na te dziecinne marzenia całe życie, Charlie, i kiedy byłam mała, nie wybiegałam myślą dalej, niż do chwili obecnej. Nie wiem, jaki ma być ten „następny krok”. Potrzebne mi nowe marzenie.
— Masz jakieś pomysły? Albo przynajmniej sugestie?
— Myślałam o współpracy z jednym z tych zespołów kolektywnych, gdzie każdy choreografuje każdy kawałek. Chciałabym spróbować współpracy z taką grupą, ale nie ma właściwie żadnej, do której mogłabym dołączyć. Jedyna, która by mi pasowała, to „New Pilobulos”, ale w tym przypadku musiałabym mieszkać w Ameryce.