— W stanie nieważkości noga nie sprawia mi kłopotów, Norrey. Ćwiczyłem intensywnie dzień w dzień od chwili powrotu na Ziemie. Jest trochę sztywna i będę… w pewnym stopniu będziemy musieli dostosować do niej choreografię. Ale robi wszystko, czego potrzebuje od nogi tancerz w stanie nieważkości. Mogę znowu tańczyć.
Zamknęła oczy, a powieki jej drżały.
— O mój Boże.
— Mogę znowu tańczyć, Norrey. Shara mi to uzmysłowiła. Byłem za tępy, żeby samemu zauważyć, zbyt zasugerowany, żeby zrozumieć. To była chyba ostatnia wielka rzecz, jakiej dokonała. Nie mogę teraz tego odrzucić. Muszę znowu tańczyć, rozumiesz? Zamierzam wrócić w kosmos i tańczyć na moim własnym terenie i na moich własnych warunkach, l chce tańczyć z tobą, Norrey. Chce, żebyś została moją partnerką. Chce, żebyś zgodziła się ze mną tańczyć. Zgadzasz się?
Siedziała wyprostowana i patrzyła mi w oczy.
— Czy zdajesz sobie sprawę, o co mnie prosisz?
Baczność — a więc o to chodzi! Wziąłem głęboki oddech.
— Tak, proszę cię o pełne partnerstwo.
Odchyliła się do tyłu na swoim krześle i zapatrzyła przed siebie.
— Ile lat już się znamy, Charlie?
Musiałem pomyśleć.
— No, jakieś dwadzieścia cztery.
Uśmiechnęła się.
— Tak. Mniej więcej. — Przypomniała sobie o zgaszonym skręcie i przypaliła go ponownie. Zaciągnęła się głęboko. — Ile z tego czasu spędziliśmy, według twoich szacunków, żyjąc ze sobą?
Znowu ta arytmetyka; sztachnąłem się licząc.
— Powiedzmy, jakieś sześć, siedem lat — wypuściłem dym. — Może osiem.
Pokiwała w zamyśleniu głową i odebrała mi skręta.
— Jakieś rozciągliwe są te twoje lata.
— Norrey…
— Zamknij się, Charlie. Zwlekałeś dwadzieścia cztery lata z tą propozycją, to możesz się zamknąć i poczekać jeszcze chwilą, zanim dam ci moją odpowiedź. Ile razy, według ciebie, schodziłam na dół do knajpy, żeby cię z niej wyciągnąć?
Nie mrugnąłem okiem.
— Zbyt wiele, żebym zliczył.
Potrząsnęła głową.
— Zabierałam cię do siebie, kiedy tego potrzebowałeś, wyrzucałam cię za drzwi kiedy tego potrzebowałeś i ani razu nie wymówiłam słowa „kocham”, bp wiedziałam, że by cię spłoszyło. Tak cholernie się bałeś, że ktoś może cię. pokochać, bo wtedy ten ktoś mógłby ci współczuć z powodu twego kalectwa. Stałam więc z boku i obserwowałam, jak oddajesz swe serce tylko tym ludziom, którzy nie mogli go przyjąć — i za każdym razem zbierałeś później jego kawałki do kupy.
— Norrey…
— Zamknij się. — powiedziała. — Pal tego peta i siedź cicho. Kochałam cię, zanim się poznaliśmy, Charlie, zanim pogruchotali ci nogę, kiedy jeszcze tańczyłeś. Znałam cię, zanim zostałeś kaleką. Kochałam cię, zanim ujrzałam cię poza sceną. Znałam cię, zanim zacząłeś popijać i przez wszystkie te lata kochałam cię w sposób, jakiego ode mnie oczekiwałeś.
Teraz stoisz przede mną na dwóch nogach. Nadal utykasz, ale nie jesteś już kaleką. Gruby Humphrey telepata nie podał ci wina i kiedy pocałowałam cię w studio, zauważyłam, że nie piłeś w samolocie. Stawiasz mi obiad, paplesz, że jesteś bogaty i potężny i usiłujesz sprzedać mi jakiś niedorzeczny pomysł z tańcem w kosmosie. Masz w sobie od cholery bezczelności, żeby zasypywać mnie tym wszystkim i ani razu nie powiedzieć słowa „kocham” własnymi ustami, a prosisz mnie, żebym znowu została twoją partnerką. — Wyjęła mi z dłoni peta. — Cholera, nie pozostawiasz mi innego wyjścia…
Urwała, zaciągnęła się dymem, potrzymała go trochę w ustach i wydmuchała, zanim znowu się uśmiechnęła.
— … jak przyjąć twoją pieprzoną propozycje.
Krew tętniła mi w uszach; drżałem dosłownie z emocji zbyt intensywnej, by ją znieść. Szukałem po omacku dowcipu, który by ją rozładował.
— A kto powiedział, że to ja stawiam obiad?
— Ja stawiam, panie Armstead — odezwał się z pobliża piskliwy, nosowy głos.
Podnieśliśmy, zdziwieni, wzrok, by stwierdzić, że świat wokół nas nadal istnieje i zdziwiliśmy się jeszcze bardziej.
Był to niski, szczupły młody człowiek. Pierwszym wrażeniem, jakie zarejestrowały moje oczy, była kaskada niewiarygodnie kędzierzawych, czarnych włosów, spod której wyzierała twarz przypominająca, wypisz wymaluj, psotnego elfa z rysunku Briana Frouda. Jego okulary były bliźniaczymi prostokątami z drutu i szkła grubszego, niż szyby we włazie śluzy powietrznej. Zezował na nas przez nie, czyniąc ”wszystko, by wyglądać dostojnie. Z tą dostojnością były poważne trudności, bo Gruby Humphrey jedną wielką jak patelnia łapą trzymał go za kołnierz kilka cali nad ziemią. Miał na sobie kosztowne ubranie dobrane ze świetnym smakiem, ale buty były bardzo sfatygowane. Starał się bezskutecznie nie wierzgać nogami.
— Za każdym razem, kiedy mijam państwa stolik, następuje mu na uszy — wyjaśnił Humphrey przyciągając do siebie małego facecika i zniżając głos. — Pomyślałem więc sobie, że to tajniak albo pismak i właśnie dawałem mu kopa w tyłek. Ale jeżeli wyrywa się z tym stawianiem, to decyzje pozostawiam państwu.
— No i jak to jest, przyjacielu? Tajniak czy pismak?
Wyprostował się na ile było to możliwe.
— Jestem artystą.
Rzuciłem Norrey pytające spojrzenie i otrzymałem odpowiedź.
— Postaw tego człowieka na ziemi. Gruby, i daj mu krzesło. O rachunku pomówimy później.
Młodzieniec doprowadził do porządku swoją tunikę i poprawił okulary na nosie.
— Panie Armstead, pan mnie nie zna, ja zaś nie znam obecnej tu pani, ale jestem posiadaczem tych okropnych uszu i nie mam za grosz wstydu. Pan Pappadopulos ma rację, podsłuchiwałem bezczelnie. Nazywam się Raoul Brindle i…
— Słyszałam o panu — wtrąciła Norrey. — Mam kilka pańskich albumów.
— Ja również — zgodziłem się. — Przedostatni był bombowy.
— Charlie, nie wypada tak mówić.
Raoul zamrugał gwałtownie powiekami.
— Nie, on ma rację.. Ostatni był szmirowaty. Powinni zamknąć mnie w areszcie, żebym za niego odpokutował.
— No cóż. Mnie się podobał. Jestem Norrey Drummond.
— Pani jest Norrey Drummond?
W oczach Norrey zapaliły się znajome przekorne błyski.
— Tak, jej siostra.
— Norrey Drummond z TDT, która opracowała choreografię „Przyśpieszenia” i tańczyła wariacje na temat „Zapytajcie tancerza” na konferencji w Vancouver, która… — Urwał, a okulary zjechały mu znowu na czubek nosa. — O mój Boże, Shara Drummond jest pani siostrą? O mój Boże, oczywiście. Drummond, Drummond, siostry, imbecylu. — Podniecony wiercił się na swym krześle, poprawiał okulary i starał wyglądać trochę bardziej poważnie.
Moim zdaniem w końcu mu się to udało. Wiedziałem coś niecoś o Raoulu Brindle”u. Był cudownym dzieckiem w dziedzinie kompozycji, a potem, uczęszczając już do szkoły średniej, zdecydował, że muzyka nie jest sposobem zarabiania na życie i stał się jednym z najlepszych fachmanów od efektów specjalnych w Hollywood. Zaraz potem „Time” zamieścił pół szpalty o jego pracy nad „Dziećmi obiektywu”. Następnie wypuścił wideokasetowy album złożony wyłącznie z nadzwyczajnych efektów wizualnych z podkładem muzycznym na syntetyzerze jego własnej konstrukcji. Był to rodzaj „Żółtej łodzi podwodnej” do sześcianu i sprzedawał się jak diabli, a po nim nastąpiło jeszcze z pół tuzina genialnych, jak rzadko, albumów. To on projektował i programował legendarny, wart milionów dolarów, system iluminacyjny na inauguracyjny występ Beatlesów po ich ponownym połączeniu się, a dedykowany McCartneyowi. Jedna z jego wyłącznie akustycznych taśm towarzyszyła wszędzie memu deckowi. Postanowiłem postawić mu obiad.