— Skąd więc znasz mnie tak dobrze, że udało ci się wypatrzeć nas w ciemnym kącie restauracji i dlaczego podsłuchiwałeś?
— To wcale nie był przypadek. — Przyszedłem tu za panem.
— A niech to licho, nie widziałem cię. No dobrze, po co za mną szedłeś?
— Żeby zaoferować panu moje życie.
— Co takiego?
— Widziałem — „Gwiezdny taniec”.
— Widziałeś? — wykrzyknąłem szczerze zdziwiony. — Jak ci się to udało? Spojrzał w sufit.
— Wspaniałą mamy pogodę, nieprawdaż? No więc widziałem „Gwiezdny taniec” i postanowiłem sobie, że odszukam pana i pójdę za panem. Teraz wraca pan w kosmos, ja zaś podążę tam za panem. Nawet gdybym musiał iść na piechotę.
— I co będziesz robił?
— Sam pan powiedział, że będzie wam potrzebny scenograf. Ale pan tego nie przemyślał. Zamierzam stworzyć dla pana nową formę sztuki. Zamierzam, dla pana, zrobić ludziom masło orzechowe z mózgów. Zamierzam zaprojektować efekty wizualne, jakie można stworzyć tylko w stanie nieważkości i dorobić do nich muzykę, a jedno i drugie tworzyć będzie integralną całość i ze sobą i z tańcami. Będę pracował za kawę i ciastka. Nie będziecie nawet musieli wykorzystywać mojej muzyki, jeżeli nie będzie wam odpowiadała, ale ja muszę zaprojektować te inscenizacje.
Norrey przerwała mu, kładąc na jego ustach delikatną, litościwą dłoń.
— Jak sobie wyobrażasz inscenizacje w stanie nieważkości? — Odsunęła rękę.
— To przecież stan nieważkości, nie rozumie pani? Brak ciążenia. Zaprojektuje kule złożoną z trampolin z kamerami na przegubach, a szkielet będą tworzyć rury wypełnione zabarwionym neonem. Za umożliwienie mi pracy w stanie nieważkości dam wam pierścienie z oświetlonych laserem płatków metalu, pętle świecącego gazu, zmodyfikowane ognie sztuczne, wiszące w kosmosie, gigantyczne bańki z zabarwionej cieczy, wokół których i przez które będzie można tańczyć. Jezu, jako specjalista od efektów specjalnych, całe życie czekałem na zerową grawitacje. W porównaniu z nią, Dykstraflex jest kupą przestarzałego szmelcu, czy pani tego nie rozumie? Słuchajcie, mam przy sobie mikromagnetofon kasetowy. Dam go panu, panie Armstead…
— Charlie — poprawiłem go machinalnie.
— … a pan zabierze go do domu i przesłucha. To zaledwie kilka ścieżek, które wysmażyłem na gorąco po ujrzeniu „Gwiezdnego tańca”. Tylko fonia, po prostu pierwsze wrażenie… Nie jest to nawet szkielet podkładu muzycznego, ale myślałem, że… to znaczy myślałem, że może pan… to całkiem do dupy, proszę, niech pan weźmie.
— Jesteś przyjęty — powiedziałem.
— Obiecuje pan?
— Przyjęty. Hej, Gruby! Masz tu gdzieś w tej spelunie Betamaxa?
Poszliśmy na zaplecze, gdzie mieszka Gruby Humphrey Pappadopulos i wsunąłem taśmę z „Gwiezdnym tańcem” w szczelinę jego prywatnego telewizora. Oglądaliśmy ją we czwórkę, podczas gdy Maria zajęła się prowadzeniem restauracji. A kiedy taśma się skończyła, minęło jeszcze pół godziny, zanim ktokolwiek z nas mógł się odezwać.
Rozdział 2
No i oczywiście nie pozostawało nam nic innego, jak polecieć na „Skyfac”.
Raoul uparł się, że koszta swojego przelotu pokryje z własnej kieszeni, co przyjąłem ze zdziwieniem, ale i uznaniem.
— Jak mogę od pana wymagać kupowania kota w worku? — spytał rozsądnie. — Z tego, co pan wie mogę być jednym z tych ludzi, którzy wciąż cierpią na chorobę kosmiczną.
— W pomieszczeniach mieszkalnych będzie panowało niewielkie ciążenie. I czy w ogóle masz pojecie ile kosztuje przelot osoby cywilnej wahadłowcem?
— Stać mnie na to — odpowiedział po prostu. — Wie pan o tym. A nie będzie ze mnie żadnego pożytku, jeżeli całymi dniami będę przesiadywał w domu. Przejdę na pana pensje w dniu, kiedy przekonamy się, że nadaje się do tej roboty.
— To głupie — zaoponowałem. — Mam zamiar sprowadzić na orbitę wahadłowce wypełnione studentami. W ich przypadku grawitacja będzie nie większa niż w twoim, a oni na pewno nie będą płacić za swoje bilety. Dlaczego miałbym dyskryminować ciebie tylko dlatego, że nie jesteś biedny?
Potrząsnął uparcie głową.
— Ponieważ tak chce. Dobroczynność jest dla tych, którzy jej potrzebują. Korzystałem z niej sporo i błogosławię ludzi, którzy mi pomagali, gdy tego potrzebowałem, ale teraz mogę już liczyć sam na siebie.
— W porządku — zgodziłem się. — Ale kiedy się sprawdzisz, zwrócę ci wszystkie koszta, czy chcesz tego, czy nie.
— Niech będzie — powiedział i kupiliśmy bilety na przelot.
Jak się można było tego spodziewać, Raoul dostał mdłości, gdy tylko wyłączono ciąg silników głównych, ale był na tyle przezorny, że nie jadł śniadania i na zastrzyk zareagował bardzo szybko. Ten mały, chudy człowieczek miał w sobie wiele samozaparcia — do momentu dokowania przy Pierścieniu Jeden wypróbowywał motywy melodyczne na swoim Soundmasterze. Biały jak papier siedział z oczyma wlepionymi w wideoekran przekazujący obrazy zza burty, z palcami przyklejonymi do klawiszy Soundmastera, z uszami do słuchawek. Jeżeli żołądek dawał mu się jeszcze we znaki, nie można było tego po nim poznać.
Norrey nie odczuwała żadnych sensacji. Ja również nie. Nasze spotkanie z kierownictwem „Skyfac” wyznaczone zostało za godzinę, zapakowaliśmy więc Raoula do wyznaczonej mu kajuty i spędziliśmy ten czas w Sali Klubowej, obserwując krążące po wielkiej wideościanie gwiazdy.
— Och, Charlie, kiedy będziemy mogli wyjść na zewnątrz?
— Prawdopodobnie nie dzisiaj, kochanie.
— Dlaczego nie?
— Za dużo mamy zajęć. Musimy nawymyślać Tokugawie, porozmawiać z Harrym Steinem, porozmawiać z Tomem McGillicudy, a kiedy przebrniemy już przez to wszystko, weźmiesz swoje pierwsze lekcje z przebywania w otwartej przestrzeni — tu, wewnątrz stacji.
— Charlie, nauczyłeś mnie już wszystkiego.
— Jasne. Jestem starym wilkiem kosmicznym z całymi sześcioma miesiącami praktyki. Ty naiwniaczko, nawet nie dotknęłaś skafandra próżniowego.
— Och, asekuranctwo! Zapamiętałam każde słowo z tego, co mi mówiłeś. Nie boje się.
— Norrey, posłuchaj mnie. To nie jest kwestia zarzucenia na siebie peleryny i stanięcia pod wodospadem Niagara. Jakieś sześć cali stąd, za tą ścianą, znajduje się najbardziej wrogie środowisko, w jakim może znaleźć się człowiek. Technika, która umożliwia ci przebywanie w nim nie ma nawet tylu lat, co ty. Dopóki nie przekonam się, że się boisz, nie dopuszczę cię do śluzy powietrznej na odległość mniejszą niż dziesięć metrów.
Unikała moich oczu.
— Charlie, do cholery. Nie jestem dzieckiem ani idiotką.
— No to przestań się zachowywać, jakbyś była i jednym i drugim. — Zaperzyła się gwałtownie i spojrzała na mnie. — A może jest inne jeszcze określenie dla kogoś, kto sądzi, że może przyswoić sobie nowy zestaw odruchów tylko o nim słuchając?
Mogło się to przerodzić w kłótnie na pełną skalę, ale kelner wybrał akurat ten moment na przybycie z kawą. Personel Sali Klubowej lubi popisywać się swą zręcznością przed turystami; to wpływa na wysokość napiwku. Nasz kelner postanowił zbliżyć się do naszego stolika w ten sam sposób, w jaki George Reeves zwykł był przesadzać wysokie budynki, a nadmienić należy, że siedzieliśmy dobre piętnaście metrów od kuchni.