— Cześć, Harry. Miło mi cię poznać. Słyszałam, że te świece w „Wyzwoleniu” to twój pomysł.
Harry wzruszył ramionami.
— Była dobra.
— Tak — przytaknęła Norrey. Nieświadomie, instynktownie, tak jak wcześniej Shara, przejęła od niego oszczędność w posługiwaniu się słowami.
— A ja — powiedziałem — wypije za to stwierdzenie.
Harry zmierzył wzrokiem termos przytroczony do mego pasa i uniósł pytająco brew.
— To nie wóda — zapewniłem go odpinając termos. — Jestem na odwyku. Brazylijska kawa Blue Mountain, prosto z Japonii. Niebo w gębie. Przywiozłem dla ciebie.
Harry naprawdę się uśmiechnął. Wydobył trzy kubki z pobliskiego ekspresu do kawy (który sam, osobiście, przystosował do małego ciążenia) i trzymał je, gdy ja nalewałem. W niskiej grawitacji aromat szybko się rozchodzi; był wspaniały.
— Za Sharę Drummond — powiedział Harry i wypiliśmy razem.
Harry był pięćdziesięcioletnim, trzymającym formę, byłym obrońcą piłki nożnej. Był tak masywny i umięśniony, że można go było znać dłuższy czas i nie podejrzewać nawet o inteligencje, czy może nawet geniusz, jeżeli nie miało się okazji obserwować go przy pracy. Rozmawiał głównie rękami. Nienawidził pisania, ale metodycznie poświęcał dwie godziny dziennie na Książkę. Kiedyś spytałem go dlaczego to robi. Ufał mi na tyle, że odpowiedział: „Ktoś przecież musi napisać książkę o budownictwie kosmicznym”. Na pewno nikt nie mógł znać się na tym lepiej. Harry dosłownie położył pierwszy spaw na „Skyfac” i od tamtego czasu praktycznie szefował całej budowie.
— Jeśli szukasz roboty, Harry, to mam coś dla ciebie.
Potrząsnął głową.
— Dobrze mi tu.
— To praca w kosmosie.
Znowu, cholera, prawie się uśmiechnął.
— Źle mi tu.
— W porządku, opowiem ci. Według mnie będzie to rok prac projektowych, trzy albo cztery lata ciężkiego montażu, a potem coś w rodzaju konserwacji, by utrzymać wszystko na chodzie.
— Co? — spytał lakonicznie.
— Potrzebne mi orbitujące studio taneczne.
Uniósł dłoń wielkości baseballowej rękawicy, przerywając mi. Z kieszeni na piersiach wyjął minirejestrator, przełączył mikrofon na prace w pomieszczeniu zamkniętym i ustawił go na biurku miedzy nami.
— Do czego?
Pięć i pół godziny później cała nasza trójka była zachrypnięta, a po następnej godzinie Harry wręczył nam zestaw szkiców. Przejrzałem je wraz z Norrey, zatwierdziliśmy kosztorys, a Harry powiedział nam, że rok. Uścisnęliśmy sobie dłonie.
W dziesięć miesięcy później wstępowałem już na pokład.
Następne trzy tygodnie, podczas których wprowadzałem Raoula i Norrey w życie bez góry i dołu, spędziliśmy na „Skyfac” i wokół niego, w otwartym kosmosie. Z początku kosmos przejmował ich grozą. Norrey, podobnie jak wcześniej jej siostra, była głęboko przejęta osobistym kontaktem z nieskończonością, rozbita duchowo przeraźliwą perspektywą, jaką Wielka Otchłań wprowadza do ludzkiej skali wartości. Raoul był niewiele mniej przejęty. Przeszli przez to — byli zdolni do rozszerzenia swego osobistego, wewnętrznego wszechświata, by objąć zmysłami wszechświat zewnętrzny i wyszli z tej próby (podobnie jak Shara) z nowym i nieprzemijającym wewnętrznym spokojem.
Ta duchowa konfrontacja była jednak dopiero pierwszym krokiem. Główne zwycięstwo było o wiele subtelniejsze. To coś więcej niż samo tylko samopoczucie stanowiło powód wykruszania się siedmiu z każdej dziesiątki pracujących na zewnątrz techników podczas ich pierwszej zmiany; przyczyniało się też do tego psychologiczne (czy aby na pewno psychologiczne?) zmęczenie.
Do samego braku ciążenia przywykli oboje niemal od razu. Norrey przystosowywała się o wiele szybciej od Raoula — jako tancerka więcej wiedziała o swych odruchach i była bardziej skłonna do zapominania się, bardziej przyzwyczajona do stykania się z niemożliwymi do przewidzenia sytuacjami, z których zawsze wychodziła z niezmiennie dobrym humorem. Ale kiedy nadszedł czas powrotu na Ziemie oboje wykazywali już dużą wprawę w „skakaniu”, czyli poruszaniu się po zamkniętym pomieszczeniu w warunkach małego ciążenia. (Ja sam byłem mile zaskoczony tym, jak szybko powracają mi dawno nie wykorzystywane umiejętności taneczne).
Prawdziwym cudem było i to, że równie szybko przystosowali się do przedłużonego przebywania poza stacją, w otwartym kosmosie. Byłem wtedy takim ignorantem, że nie potrafiłem docenić niewiarygodnego zbiegu okoliczności, dzięki któremu i Norrey i Raoul byli do tego zdolni. Dopiero następnego roku zdałem sobie sprawę na jak cienkim włosku wisiał wtedy sukces całego mojego przedsięwzięcia — całego mojego życia. Gdy w końcu dotarło to do mnie, miałem dreszcze przez wiele dni.
Takie właśnie szczęście sprzyjało mi przez cały następny rok.
Ten pierwszy rok upłynął na rozkręcaniu interesu. Nieskończone miliony stresów i pomniejszych szczegółów — czy próbowaliście kiedyś zamówić obuwie taneczne na ręce? Bardzo mało potrzebnych nam artykułów można było zamówić z katalogu Johnny”ego Browna albo wyszperać z asortymentu sprzętu kosmicznego. Przez ręce moje i Norrey przepłynęły nieprawdopodobne ilości umownych dolarów i gdyby nie Tom McGillicudy całe przedsięwzięcie nie byłoby po prostu możliwe do zrealizowania. To on zajął się rejestracją zarówno Szkoły Tańca Nowoczesnego imienia Shary Drummond, jak i występującego zespołu „Stardancers, Inc.”, a następnie został dyrektorem administracyjnym szkoły, oraz agentem zespołu. Był człowiekiem bardzo inteligentnym, nieskazitelnie uczciwym i rozpoczynał prace w służbie Carringtona z oczyma — i uszami — szeroko otwartymi. Posługiwaliśmy się nim jak różdżką czarodziejską i osiągaliśmy cudowne rezultaty. Ilu uczciwych ludzi zna się na finansach i je — rozumie?
Drugim nieocenionym czarodziejem był oczywiście Harry. A nadmienić należy, że pięć z tych dziesięciu miesięcy spędził na obowiązkowym urlopie na powierzchni planety, gdzie przystosowywał swój organizm znowu do ziemskich warunków i kierował pracami na orbicie przez nadzwyczaj długodystansowy telefon. W odróżnieniu od większości personelu „Skyfac”, wymienianego co czternaście miesięcy, budowniczowie naszego Studia spędzali tak dużo czasu w stanie całkowitej nieważkości, że jedna zmiana nie mogła trwać dla nich dłużej niż sześć miesięcy. Taką samą normę czasową założyłem dla nas — „Gwiezdnych Tancerzy”, a doktor Panzella wyraził na nią zgodę. Ale przez pierwszy i ostatnie cztery miesiące prace przebiegały pod bezpośrednim nadzorem Harry”ego. Zakończył je nie wykorzystując do końca przeznaczonego na budowę budżetu — podwójnie zadziwiające zważywszy na nowatorstwo wielu zastosowanych przez niego rozwiązań konstrukcyjnych. Niemal przekroczył swoją normę przebywania w stanie nieważkości; to nie jego wina, że musieliśmy mu ją nałożyć.
Udało nam się tak skutecznie ograbić „Skyfac” tylko dlatego, że był on tym, czym był: gigantem, bezdusznym wielonarodowym trustem, traktującym ludzi jak wymienne elementy. Prawdopodobnie Carrington lepiej znał swoich podwładnych — ale wspólnicy, których zebrał i przekonał do zrealizowania swego marzenia wiedzieli o kosmosie jeszcze mniej niż ja jako wideooperator w Toronto. Jestem pewien, że większość z nich uważała „Skyfac” za bardzo daleko położoną zagraniczną inwestycje.
Potrzebowałem wtedy całej pomocy, jaką mogłem uzyskać. Potrzebowałem całego roku — i więcej! — na przeprowadzenie gruntownych badań i przestrojenie nieużywanego od ćwierć wieku instrumentu — mojego ciała tancerza. Udało mi się, z pomocą Norrey, ale nie przyszło to łatwo.