Ale ja znajdowałem się w błogim nastroju, zagubiony w tańcu, może nawet trochę zahipnotyzowany iskrzeniem Raoulowego kalejdoskopu. Może nawet nie przywitałem Toma skinieniem głowy i pamiętam, że nie zdziwiło mnie ani trochę to, co wtedy uczynił.
Dołączył do nas.
Bez chwili wahania odbił się od progu śluzy i popłynął w powietrze. Wykorzystał wysięgnik Raoula do zajęcia takiego miejsca w sferze, że nasz trójkątny układ stał się teraz kwadratem. I zaczął tańczyć z nami, podchwytując nasze ewolucje i rytm muzyki.
Spisywał się wspaniale. Byłem poruszony do głębi, ale zachowywałem twarz pokerzysty i tańczyłem dalej, starając się, aby Tom nie przyłapał mnie na tym, że go obserwuje. Po drugiej stronie kuli Norrey czyniła podobnie — a w górze Linda zdawała się autentycznie nie zdawać sobie sprawy z tego, co się dzieje.
Poruszony? Byłem wstrząśnięty. Ten właśnie czynnik, za sprawą którego odpadło szesnastu z siedemnastu studentów, który powodował wykruszenie się ludzi z brygady budujących „Skyfac” w czasach, gdy prowadzone były pierwsze eksperymenty z życiem w stanie nieważkości, zdawał się nie dotyczyć Toma.
Teraz dopiero uświadamiałem sobie jaki szczęśliwy zbieg okoliczności stanowił fakt, że Norrey i Raoul okazali się być oboje materiałem na Gwiezdnych Tancerzy. I jak niewielu może nimi kiedykolwiek być.
Ale Tom był z pewnością jednym z nich. Jednym z nas. Jego technika była diabelnie prymitywna, rękoma posługiwał się jak szuflami, plecy trzymał zupełnie źle, ale te mankamenty można było wyeliminować treningiem. Najważniejsze, że miał w sobie to rzadko spotykane, nieokreślone coś, czego potrzeba do zachowania równowagi w środowisku, które nie pozwala na jej zachowanie. W kosmosie czuł się jak w domu.
Zaimprowizowana jam session dobiegała z wolna końca. Muzyka zjechała frywolnie na ostatnie akordy „Tako rzecze Zaratustra” i Raoul przedłużając ostatni ton, dźgnął ręką w swoją soczewkę, która rozprysła się na miliony tęczowych kropel, odpływających we wszystkie strony z tajemniczą gracją rozszerzającego się wszechświata.
— Posprzątaj to — powiedziałem automatycznie. Czar prysł i Harry pośpieszył do wyłączników oczyszczaczy powietrza, aby je uruchomić, zanim Ratusz nie stanie się lepki od soku owocowego i galarety. Wszyscy odetchnęli, a czarodziej Raoul był znowu tym niepozornym, małym człowieczkiem z kosmiczną strzykawką i hula — hoop. I z uśmiechem od ucha do ucha. Po pełnych uznania westchnieniach nastąpiła pełna uznania cisza; ciepły blask gasł przez jakiś czas. „A niech mnie diabli”, pomyślałem. „Nie pamiętam niczego podobnego jak żyje”. Potem znowu pozbierałem myśli.
— Narada — powiedziałem krótko i podpłynąłem do Raoula. Tam dołączyli do nas Harry, Norrey, Linda i Tom. Chwyciwszy się za ręce i za stopy, jak komu było wygodniej, utworzyliśmy pośrodku kuli ludzki płatek śniegu. Nasze twarze były skierowane w różne strony, ale to nam nie przeszkadzało. Przeszliśmy od razu do interesów.
— No dobrze, Tom — pierwsza odezwała się Norrey — co się stało?
— Czy „Skyfac” się wycofuje? — spytał Raoul.
— Dlaczego nie uprzedziłeś nas telefonicznie? — zapytałem.
Milczeli tylko Linda i Harry.
— Spokojnie — odparł Tom. — Nic się nie stało. Zupełnie nic. Interes idzie jak zegarek.
— Dlaczego więc przylatujesz czarterowym wahadłowcem? A może schowałeś się w tym regularnym, który właśnie odleciał?
— Nie, przyleciałem czarterem, macie rację… Ale to była taksówka. Przebywałem w stanie nieważkości prawie tyle co wy. Byłem na „Skyfac”.
— Na… — Z trudnością zbierałem myśli. — I miałeś kłopoty z łączeniem rozmów telefonicznych i przekazywaniem poczty, a więc nie mogłeś nas o tym poinformować.
— Zgadza się. Ostatnie trzy miesiące spędziłem pracując w filii naszego biura na „Skyfac”.
— Aha — powiedziałem. — A dlaczego?
Szukając słów spojrzał na Linde, a tak się złożyło, że trzymał ją za lewy łokieć.
— Pamiętasz pierwszy tydzień naszej znajomości, Lindo? — skinęła głową. — Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wcześniej był tak zdenerwowany. Miałem cię za największą oślice na świecie. Tej nocy, gdy ochrzaniałem cię w ”Le Maintenant”, ten ostatni raz, kiedy spieraliśmy się o religie — pamiętasz? Tej nocy wyszedłem stamtąd i poleciałem helikopterem prosto do Nowej Szkocji, do tej cholernej komuny, w której się wychowałaś. Wylądowałem o trzeciej nad ranem w środku ogrodu, budząc połowę z nich. Przez ponad godzinę wściekałem się i obrzucałem tych ludzi wyzwiskami, żądając od nich, by mi wyjaśnili, dlaczego wychowali cię na taką wykolejoną idiotkę. Kiedy się wreszcie zmęczyłem, oni mrugali oczyma, drapali się, ziewali, a potem taki duży drab z niesamowitą brodą powiedział: „No, jeśli tak drzecie ze sobą koty, to według mnie powinieneś uderzyć do niej w konkury”, i dał mi śpiwór.
Linda wyrwała się z naszego kręgu i płatek śniegu się rozpadł. Wszyscy chwytaliśmy za to, co kto miał pod ręką albo dryfowaliśmy. Tom wykonał wprawny zwrot i popłynął za Linda, adresując swój monolog już bezpośrednio do niej.
— Zostałem z nimi przez jakiś tydzień — ciągnął spokojnie — a potem wróciłem do Nowego Jorku i zapisałem się na kurs tańca. Uczyłem się tańca, będąc jeszcze dzieckiem, w ramach treningu karate; trochę mi z tego zostało i ciężko harowałem. Ale nie byłem pewien czy ma to cokolwiek wspólnego z tańcem w zerowej grawitacji — a więc nie mówiąc o rynrnikomu z was przekradłem się na „Skyfac” i ćwiczyłem tam przez cały ten czas jak diabli. W kuli fabrycznej, którą wynająłem za własne pieniądze.
— A kto prowadził nasz kram? — spytałem łagodnie.
— Najlepsi spece, jakich można kupić za pieniądze — odparł zwięźle. — Nasze interesy nie ucierpiały przez to ani trochę. Ale ucierpiałem ja. Jeszcze przez jakiś rok nie zamierzałem mówić o tym nikomu z was. Ale byłem w biurze Panzelli, gdy nadeszły powiadomienia o zakończeniu kontroli medycznej Yenga i DuBois. Wiedziałem, że brak wam obsady. Jestem samoukiem i poruszam się jak patyk w przeręblu i wiem, że na Ziemi minęłoby jeszcze z pięć lat, zanim zostałbym czwartorzędnym tancerzem, ale wydaje mi się, że potrafię robić to, co wy tutaj. — Przekręcił się w powietrzu, żeby patrzeć na mnie i na Norrey.
— Chciałbym się uczyć pod waszym kierunkiem. Zapłacę za naukę. Ludzie, ja chciałbym z wami pracować i to nie tylko nad papierkami. Chciałbym stać się częścią waszego zespołu. Wydaje mi się, że mogę zostać Gwiezdnym Tancerzem. — Odwrócił się z powrotem do Lindy. — I chciałbym uderzyć do ciebie w konkury, tak jak każą twoje zwyczaje.
To właśnie wtedy stała się dla mnie oczywista bezmierność mojej głupoty. Nie potrafiłem dobyć z siebie głosu. Powiedziała to Norrey.
— Zgoda. — Uczyniła to w imieniu całej grupy w tym samym momencie, w którym Linda powiedziała to od siebie. I płatek śniegu odtworzył się, dużo mniejszy pod względem średnicy.
Nasz zespół był uformowany,
I tak, z grupą odpowiedniej wielkości, z rosnącym pojęciem co do rzeczywistej istoty tańca w zerowej grawitacji, rozpoczęliśmy nasz drugi i ostatni sezon zdjęciowy.
Rozdział 4
Spadałem przez rozgwieżdżony kosmos, sterując warkoczem fluoryzującego gazu, jak lądująca kometa, koncentrując się na utrzymaniu prostego kręgosłupa oraz złączonych kolan i kostek stóp. To pomagało mi zapomnieć o nerwach.