Tak, Norrey potrafiła to zrozumieć. To była jej własna wada, spotęgowana i ustokrotniona: indywidualizm. Członek zespołu musi być zdolny do świetnej pracy solowej — ale musi też posiąść umiejętność wtopienia się w wysiłek grupy, umiejętność pracy zespołowej. Już sama indywidualność Shary czyniła ją praktycznie nieprzydatną dla zespołu. Ściągała na siebie całą uwagę widza i nic na to nie mogła poradzić.
Oko mężczyzny, raz przyciągnięte, już się nie odwróci. Tancerki nowoczesne muszą czasami występować nago i dlatego zdarza się, że mają ciała czternastoletnich chłopców. Aktorka, pianistka, śpiewaczka czy malarka mogą się szczycić bujnymi, zachwycająco zaokrąglonymi kształtami — ale tancerka musi być niemal taić bezpłciowa, jak modelka. Bóg jeden wie dlaczego. Shara nie była stanie oczyścić swego tańca z seksu, nawet gdyby była tym zainteresowana, a oglądając jej taniec na monitorze i wcześniej, w studio, dochodziłem do przekonania, że nie jest.
Że też jej geniusz musiał się objawić w tym jedynym, poza modelką i zakonnicą, zawodzie, w którym seks jest niepożądanym brzemieniem! To łamało mi serce.
— Do niczego, prawda?
— Jasna cholera — warknąłem odwracając się gwałtownie. — Przez ciebie o mało nie ugryzłem się w jeżyk.
— Przepraszam. — Weszła z korytarza do pokoju. — Norrey powiedziała mi, gdzie mieszkasz. Drzwi były Uchylone.
— Zapomniałem je zamknąć.
— Zostawiłeś otwarte?
— Uczę się na błędach. Żaden włamywacz, żeby nie wiem jak napalony, nie wejdzie do mieszkania, w którym drzwi są uchylone i gra radio. Wtedy na pewno ktoś jest w domu. Masz rację, to jest do niczego. Siadaj.
Usiadła na kozetce. Włosy miała teraz rozpuszczone i to podobało mi się dużo bardziej. Wyłączyłem monitor, zwinąłem taśmę, i odłożyłem ją na półkę.
— Przyszłam cię przeprosić. Nie powinnam tak wsiadać na ciebie przy obiedzie. Starałeś się mi pomóc.
— Musiałaś się w końcu rozładować. Przypuszczam, że wzbierało to w tobie od dłuższego czasu.
— Od pięciu lat. Doszłam do wniosku, że lepiej zacząć w Stanach niż w Kanadzie, że tam szybciej się wybije. Teraz jestem z powrotem w Toronto i nie wydaje mi się, by udało mi się to tutaj. Ma pan rację, panie Armstead — jestem za duża. Amazonki nie tańczą.
— Mów mi dalej Charlie. Słuchaj, chce cię o coś zapytać, o ten ostatni gest na końcu „Narodzin”. Co on miał oznaczać? Odebrałem go jako przywołanie, Norrey mówi, że to było pożegnanie, a teraz, kiedy obejrzałem taśmę, wydaje mi się, że wyraża tęsknotę, że jest sięganiem po coś.
— A więc wyszło.
— Pardon?
— W moim odczuciu narodziny galaktyki łączą w sobie wszystkie te trzy aspekty. Są one tak do siebie zbliżone duchem, że według mnie niezręcznością byłoby wyrażenie każdego osobnym gestem.
— Mmmm. — Coraz gorzej. Przypuśćmy, że Einstein miałby afazje? — Dlaczego nie zostałaś lichą tancerką? To by była tylko ironia losu. To — wskazałem na taśmę — jest wielką tragedią.
— Czy nie zamierzasz mi czasem poradzić, żebym tańczyła dalej dla siebie?
— Nie. Dla ciebie byłoby to gorsze, niż w ogóle nie tańczyć.
— Mój Boże, jesteś spostrzegawczy. A może tak łatwo mnie rozgryźć?
Wzruszyłem ramionami.
— Och, Charlie — wybuchnęła — co ja mam robić?
— Lepiej mnie o to nie pytaj — mój głos brzmiał zabawnie.
— Dlaczego?
— Bo już w dwóch trzecich jestem w tobie zakochany. I dlatego, że ty mnie nie kochasz i nigdy nie pokochasz. A więc jest to ten rodzaj pytania, którego nie powinnaś mi zadawać.
Trochę ją to zaskoczyło, ale szybko odzyskała panowanie nad sobą. Jej spojrzenie złagodniało i powoli potrząsnęła głową.
— Ty nawet wiesz, dlaczego cię nie kocham, prawda?
— I dlaczego mnie nie pokochasz.
Bałem się okropnie, że zaraz powie „Przepraszam, Charlie”, ale znowu mnie zadziwiła. Powiedziała:
— Na palcach jednej ręki mogę policzyć dojrzałych mężczyzn, których spotkałam. Jestem ci wdzięczna. Ironiczne tragedie chodzą chyba parami.
— Czasami.
— No cóż, teraz pozostaje mi tylko zastanowić się, co począć ze swym życiem. To mi zepsuje cały weekend.
— Będziesz kontynuowała nauką w szkole?
— Chyba tak. Nauka nigdy nie jest stratą czasu. Norrey uczy mnie wielu rzeczy.
Nagle mój umysł zaczął pracować na zwiększonych obrotach. Człowiek jest zwierzęciem rozumnym, no nie? No tak!
— A co byś powiedziała, gdybym przedstawił ci lepszy pomysł?
— Jeśli masz jakiś inny pomysł, to na pewno będzie on lepszy. Mów.
— Czy musisz mieć widownie? To znaczy, czy musi być ona żywa?
— Wyrażaj się jaśniej.
— Może istnieje droga od kuchni. Słuchaj, we wszystkich telewizjach instalują teraz urządzenia do rejestracji na taśmach, prawda? I do tej pory każdy nagrał już sobie wszystkie stare filmy i programy Ernie’ego Kovacsa i to, co zawsze chciał mieć na własność, a teraz wszyscy szukają nowego materiału. Materiału egzotycznego, zbyt egzotycznego dla sieci telewizyjnej czy telewizji przewodowej, materiału, który…
— Mówisz o niezależnych towarzystwach wideo?
— Właśnie. TDT nosi się z zamiarem wejścia na rynek, a towarzystwo Grahama już to zrobiło.
— No wiec?
— No więc przypuśćmy, że otwieramy własny interes. Ty i ja. Ty tańczysz, ja to rejestruje: prosta sprawa. Mam trochę, znajomości, mogę ich nawiązać więcej. W tej chwili potrafię ci wymienić dziesięć widowisk w przemyśle muzycznym, które nigdy nie wyruszą na tournee — tylko nagrania i jeszcze raz nagrania. Dlaczego nie miałabyś ominąć struktury zespołów tanecznych i zaryzykować pośredniego pokazania się publiczności? Może w ten sposób…
Jej twarz zaczęła się rozjaśniać jak błędny ognik.
— Sądzisz, Charlie, że to mogłoby się udać? Naprawdę tak myślisz?
— Nie wydaje mi się, by szansa była większa niż ta, którą ma śnieżna piguła w lecie. — Wstałem, przeszedłem przez pokój, otworzyłem chłodziarkę do piwa i wyjąłem z niej śnieżną kule, którą zawsze trzymałem tam latem. Cisnąłem nią w Sharę. Złapała ją z trudnością, a kiedy zorientowała się, co to jest, wybuchnęła śmiechem. — Jestem wystarczająco przekonany do tego pomysłu, żeby porzucić prace w TDT i poświecić mu swój czas. Ja inwestuje swój czas, swoją taśmę, swój sprzęt i swoje oszczędności. Wnoś swój udział.
Starała się opanować; ale śnieżna kula ziębiła jej palce, więc znowu się rozkleiła.
— Śnieżna piguła w lipcu. Ty wariacie. Licz na mnie. Mam trochę zaoszczędzonych pieniędzy. I… i nie mam chyba wielkiego wyboru, prawda?
— Mnie się też tak wydaje.
Rozdział 2
Następne trzy lata były jednym z najbardziej ekscytujących okresów mojego życia, życia nas dwojga. Gdy ją obserwowałem i nagrywałem, Shara przekształcała się z potencjalnie wielkiej tancerki w kogoś naprawdę godnego uwielbienia. Robiła coś, czego chyba nie potrafię wyjaśnić.
Stała się tanecznym odpowiednikiem jazzmana.
Taniec był dla Shary samookreśleniem — czystym i prostym, pierwszym i ostatnim, na zawsze. Gdy już raz uwolniła się od pragnienia dopasowania się do świata tańca zespołowego, zaczęła uważać choreografię za przeszkodę w dążeniu do tego samookreślenia — za z góry zaprogramowaną koleinę, nieubłaganą jak scenariusz, za ograniczenie swobody. A więc przekreśliła ją.