Выбрать главу

— Rozumiem — powiedziałem.

— Wyczuwam pański niepokój; rozumiem go i nie potępiam. Zamierzam teraz włożyć rękę do prawej kieszeni i wyjąć stamtąd pewien przedmiot. Jest nieszkodliwy. — Uczynił, jak powiedział, wyjmując jeden z tych przypominających ekstrawagancki guzik mikrofonów. — Chciałbym, żebyśmy sobie wszystko z miejsca wyjaśnili — dodał. Czy samo tylko niskie ciśnienie nadawało jego głosowi taką ostrość?

Szukałem stosownej odpowiedzi. Za jego plecami, z gracją wirowała w kosmosie Linda, majestatyczna w swym ciężarnym stanie, nieświadoma co się tu dzieje.

— Rozumiem — powtórzyłem.

Wsunął paznokieć w szczelinę odtwarzania. Nagrany głos Lindy powiedział coś, czego nie dosłyszałem. Potrząsnąłem głową. Przewinął taśmę do tego samego miejsca i unosząc rękę rzucił mi delikatnie magnetofon.

— I o to mi właśnie chodzi — powtórzył głos Lindy. — Interesy ich i nasze wcale nie muszą być zbieżne.

Nagranie rozmowy, którą przed chwilą relacjonowałem.

Mój mózg przełączył się natychmiast na prace, z szybkością komputera, stał się superwydajną maszyną myślącą, przeprowadził, jeden po drugim, tysiąc programów analitycznych w czasie rzędu mikro — sekund i doprowadził do samozniszczenia. „Szpieg w tej blaszance. Dopiero w połowie stoku, a hamulce już wysiadły. Przysiągłbym, że zamknąłem te śluzę, powietrzną”. Mikromagnetofon trafił mnie w policzek; pochwyciłem go odruchowo, gdy, odbiwszy się, odlatywał i wyłączyłem w momencie, gdy Tom pytał Linde.: „Czyż my nie jesteśmy ludźmi?”

Pytanie to odbijało się przez chwile echem po Kostce.

— Tylko imbecyl miałby trudności z założeniem takiej pluskwy w niepilnowanym skafandrze — powiedział bezbarwnym głosem Chen.

— No tak — wychrypiałem i odchrząknąłem. — Tak, to było głupie. Kto jeszcze…? — urwałem i palnąłem się w czoło. — Nie. Nie chce zadawać głupich pytań. No wiec, jak pan sądzi, doktorze Chen Ten Li? Czy jesteśmy Nowymi Ludźmi? Czy też tylko utalentowanymi akrobatami? Niech mnie diabli, jeśli sam to wiem.

Skoczył miękko i poruszając się jak lecąca w zwolnionym tempie strzała znalazł się z powrotem koło mnie. Tak skaczą koty.

— Może Homo caelestis — powiedział spokojnie, lądując miękko. — A może Homo ala anima.

— Kim, na Allacha? Ach… „uskrzydlonymi duszami”. Ha, Okay. To mi się podoba. Proszę mi wybaczyć, doktorze, ale przypochlebię się panu. Założę się o ciastko, że pan sam jest „uskrzydloną duszą”. Przynajmniej potencjalnie.

Jego reakcja zaskoczyła mnie. Spodziewałem się ujrzeć minę. pokerzysty. Zamiast tego na jego twarzy odmalował się nagły smutek, zupełna rezygnacja i beznadziejna tęsknota, wszystko to podkreślone światłem Saturna. Nigdy przedtem ani potem nie widziałem na jego twarzy tak wyrazistej emocji; być może nie oglądał tego nikt poza jego starą matką i zmarłą żoną. Wstrząsnęło to mną do głębi i wstrząsnęłoby nim, gdyby zdawał sobie choć po części sprawę z wyrazu swej twarzy.

— Nie, panie Armstead — powiedział ze smutkiem, wpatrując się ponad moim ramieniem w Saturna. Po raz pierwszy i ostatni pośliznął się na akcencie i absurdalnie przypomniał mi Grubego Humphreya. — Nie, nie jestem jednym z was. I ani czas, ani moja wola tego nie zmienią. Wiem to. Już się z tym pogodziłem. Dopiero teraz jego twarz zaczęła się odprężać i przybierać swój zwykły, kamienny wyraz, cały czas bez udziału jego świadomości. Zdumiewała mnie dyscyplina jego podświadomości. Przerwałem mu.

— Nie wiem, czy ma pan rację.. Wydaje mi się, że każdy człowiek potrafiący grać w przestrzenne szachy jest pierwszym kandydatem na Homo Jakmutam.

— To dlatego, że jest pan ignorantem w grze w szachy przestrzenne — odparł — i w znajomości swej własnej natury. W przestrzenne szachy grywają ludzie na Ziemi. Zostały one wymyślone w ciążeniu ziemskim, dla gracza zajmującego postawę pionową. Ich klasyczne wzorce są liniowe. Próbowałem w nie grać w stanie nieważkości, zestawem, który nie ma ustalonego względem mnie położenia. Nie potrafiłem. Nie chwaląc się, mogę wygrać w szachy płaskie z programem Martina — Danielsa (klasa światowa), ale w szachy przestrzenne w stanie nieważkości mógłby mnie z łatwością pokonać pan Brindle, jeśli byłbym na tyle nieroztropny, by z nim zagrać. Potrafię dość dobrze koordynować swe ruchy na pokładzie „Siegfrieda” lub w tym, najbardziej liniowym z pojazdów, w którym się właśnie znajdujemy. Ale nigdy nie nauczę się życia przez jakikolwiek czas bez tego, co nazywacie „lokalnym pionem”.

— To nie przychodzi od razu — zacząłem.

— Pięć miesięcy temu — przerwał mi Li — zepsuła się nocna — lampka w mojej kajucie. Obudziłem się natychmiast. Znalezienie wyłącznika światła zajęło, mi dwadzieścia minut. Przez cały ten czas płakałem ze strachu i bezsilności i straciłem panowanie nad mymi zwieraczami. Czułem się upokorzony, poświeciłem więc kilka tygodni na obmyślanie testów i ćwiczeń. Żeby żyć, muszę mieć pion lokalny. Jestem normalnym człowiekiem.

Milczałem dłuższą chwile.. Linda zauważyła już naszą konwersacje; zasygnalizowałem jej, żeby tańczyła dalej i skinęła głową. Po przemyśleniu wszystkiego, co przed chwilą usłyszałem, odezwałem się:

— Czy sądzi pan, że nasze interesy będą kolidowały z waszymi?

Uśmiechnął się. Znowu był dyplomatą w każdym calu.

— Czy zna pan prawo Murphy’ego, panie Armstead? — zachichotał.

Odwzajemniłem jego uśmiech.

— Tak, ale czy to prawdopodobne?

— Nie sądzę — odparł poważnie. — Ale podejrzewam, że tak uważa Dmirow. Może i Ezequiel, może komendant Cox. Silverman na pewno.

— A my musimy się spodziewać, że każdy z nich mógł również założyć nam podsłuch w skafandrach.

— Niech mi pan powie: czy zgodzi się pan ze mną, że jeżeli z tej konferencji z obcymi wynikną jakiekolwiek informacje o wielkim znaczeniu strategicznym Silverman dokona próby wejścia w ich wyłączne posiadanie?

Pogawędka z Chenem miała w sobie coś z żonglowania piłami łańcuchowymi. Westchnąłem. Byliśmy ze sobą szczerzy.

— Tak. Jeśli będzie miał jakiekolwiek szansę, zrobi to na pewno. Ale to wymagałoby podjęcia pewnych kroków.

— Jedna osoba dysponująca taśmami z odpowiednim oprogramowaniem jest w stanie doprowadzić „Siegfrieda” na taką odległość od Ziemi, żeby się uratować — powiedział i zauważyłem, że nie wyraził się „jeden mężczyzna”.

— Dlaczego pan mi to mówi?

— Obecnie jestem w trakcie unieszkodliwiania wszystkich możliwych pluskiew założonych w tym pojeździe. Podejrzewam, że Silverman będzie tego próbował. Czuje. to. Jeśli spróbuje, zabije go od razu. Pan i pańscy ludzie szybko reagujecie w stanie nieważkości. Chce, byście rozumieli moje motywy.

— A są nimi?

— Uratowanie cywilizacji na Ziemi. Zagwarantowanie dalszego istnienia naszej rasy.

Zdecydowałem się na próbę poczęstowania go czymś gorącym.

— Czy zastrzeli go pan tym automatycznym pistoletem?

Skrzywił się z niesmakiem.

— W dwa tygodnie po starcie wyrzuciłem go przez śluzę powietrzną — odparł. — Bezsensowna broń w stanie nieważkości, jak to powinienem był przewidzieć. Nie, prawdopodobnie skręcę, mu kark.

„Nie dawaj temu facetowi silnych serwów: jego kontra jest mordercza”.

— Po czyjej stronie stanie pan, panie Armstead, jeśli dojdzie do takiej sytuacji?

— Co takiego?

— Silverman jest półkrwi Kaukazyjczykiem, półkrwi Amerykaninem. Macie wspólną matryce kulturową. Czy jest to więź silniejsza od pańskiej więzi z Homo caelestis?