Выбрать главу

— Co takiego? — spytałem ponownie.

— Wasz nowy gatunek nie przetrwa długo, jeśli błękitna Ziemia rozleci się na kawałki — powiedział chrapliwie Chen — a do tego doprowadziłby właśnie ten szaleniec, Silverman. Nie wiem jak pracuje pański umysł, panie Armstead. Co pan zamierza?

— Uznaje pańskie prawo do zadania tego pytania — powiedziałem powoli. — Zrobię, co będę wtedy uważał za słuszne. Nie mogę udzielić innej odpowiedzi.

Poszukał wzrokiem moich oczu i pokiwał głową.

— Chciałbym teraz wyjść na zewnątrz.

— Jezu Chryste — wybuchnąłem, a on mi przerwał:

— Tak, wiem — przed chwilą powiedziałem, że nie potrafię, funkcjonować w stanie nieważkości, a teraz chce spróbować — wykonał gest swoim hełmem. — Panie Armstead, przeczuwam, że niedługo umrę. Muszę przedtem zawisnąć raz sam w wieczności, nie poddawany żadnym przyśpieszeniom, bez ramek z kątów prostych, w otwartym kosmosie. Marzyłem o kosmosie przez większą cześć swego życia i zawsze bałem się weń wyjść. Teraz muszę. Muszę stanąć twarzą w twarz z moim Bogiem, tak blisko jak można to wyrazić w waszych jeżykach.

Chciałem powiedzieć „tak”.

— Czy wie pan jak bardzo może to przyśpieszyć utratę zmysłów? — nalegałem jednak. — Czy chciałby pan stracić w skafandrze kosmicznym swoje ego? Albo co najmniej swój lunch?

— Traciłem już swoje ego. Pewnego dnia stracę je na zawsze. Nudności nie miewam — zaczął zakładać swój hełm.

* * *

Po pięciu minutach włączył z powrotem radio i trzęsącym się głosem powiedział:

— Teraz wracam. — Potem odezwał się dopiero wtedy, gdy zdejmowaliśmy skafandry w przedziale promowym „Siegfrieda”. Powiedział wtedy bardzo cicho. — To ja jestem Homo excastra. I inni. — I to były ostatnie słowa, jakie od niego usłyszałem, aż do pierwszego dnia drugiego kontaktu.

Odparłem wtedy:

— Zawsze będzie pan mile widziany w moim domu, doktorze — ale nic mi nie odpowiedział.

* * *

Manewr hamowania ściągnął na nas hordę pomniejszych katastrof. Jeśli znajdujesz się w małym pomieszczeniu (i nie opuszczasz go ani na chwile) to pod koniec roku twoje rzeczy będą wykazywały tendencje do rozpraszania się po wszystkich kątach. Tendencje te potęguje stan nieważkości. Przymocowanie wszystkiego przed rozpoczęciem przyśpieszania byłoby niemożliwe, nawet jeśli miałoby to być tylko dwadzieścia pięć godzin przyspieszenia 0,01 g. Niestety, nawet najbardziej prosta, wykonana techniką laserową rura wykazuje pewne odchylenia od prostoliniowości, a nasz kurs stanowił jedną z najdłuższych rur położonych kiedykolwiek przez Człowieka (ponad miliard kilometrów). Studnia grawitacyjna Tytana na jej końcu była niezmiernie małym celem, w który musieliśmy trafić z wielką precyzją. Przed wyprodukowaniem na „Skyfac” krystalicznych minimikroukładów scalonych ten trick w ogóle nie byłby możliwy, a i tak, dysponując skonstruowaną przy ich wykorzystaniu aparaturą, już po drodze dokonywaliśmy małych poprawek kursu. Księżyc Saturna wychodził nam jednak bardzo szybko na spotkanie, zmuszeni byliśmy więc dokonać jeszcze dwóch przyśpieszeń po l g, które, chociaż miłosiernie krótkie, wzbudziły we mnie silną wątpliwość czy przeżyjemy chociaż dwuletnią podróż powrotną. W ich wyniku cała rupieciarnia uległa rozproszeniu po całym statku: Lamus Ciotki Grawitacji w przestrzeni zamkniętej. Najpoważniejsze w skutkach okazało się pękniecie rury doprowadzającej wodę do natrysków na śródokręciu. Na szczęście z awarią uporał się system klimatyzacyjny.

Na zbliżające się trzęsienie Ziemi niewiele pomaga nawet dużo wcześniejsze o nim ostrzeżenie.

Z drugiej strony, sprzątanie nie przedstawiało prawie żadnego problemu — i znowu dzięki nieważkości. Trzeba było tylko poczekać, a wcześniej czy później praktycznie wszystkie te śmieci same zebrały się, jak zawsze, na siateczkach kanałów klimatyzacyjnych.

Tak więc wszyscy znaleźli niemal od razu czas na zajęcie miejsc przed ekranem wideomonitora i obserwacje Tytana.

A oto fragment obszernego opisu tego ciała niebieskiego, który wszyscy starannie przestudiowaliśmy:

Tytan jest szóstym i wyraźnie największym księżycem Saturna. Spodziewałem się ujrzeć glob mniej więcej rozmiarów naszego Księżyca — ale ten cholernik ma średnice wynoszącą niemal 5800 kilometrów, czyli równą w przybliżeniu średnicy Merkurego lub czterem dziesiątym średnicy Ziemi! Przy tych ogromnych rozmiarach jego masa wynosi zaledwie około 0,002 masy Ziemi. Nachylenie jego orbity jest pomijalne, mniejsze od jednego stopnia — co oznacza, że orbita ta przebiega niemal precyzyjnie nad równikiem Saturna (tak samo jak Pierścień) w średniej odległości od powierzchni przekraczającej nieco dziesięć średnic samej planety. Jest zawsze zwrócony tą samą stroną do swej planety głównej, tak samo jak nasz Księżyc do Ziemi, a okrążenie Saturna zajmuje mu tylko około szesnastu dni — pomimo wielkości jest to szybki księżyc. (Ale doba na samym Saturnie trwa tylko dziesięć godzin i kwadrans.)

Już od pierwszych chwil, gdy można go było dostrzec gołym okiem sprawiał wrażenie czerwonawego. Teraz wyglądał jak Mars w ogniu spowity girlandami gradowych chmur barwy krwi. Poprzez nie widać było jarzące się lekko chłodniejszą czerwienią, podobne do księżycowych góry i doliny.

Ten nadprzyrodzenie czerwony kolor był jedną z głównych przyczyn, dla których Cox i Song przeszli na awaryjne sterowanie ręczne, gdy tylko weszliśmy na orbitę. Światek naukowy trafił szlag, gdy jego kosztowna sonda saturiańska została zarekwirowana przez wojsko na misje dyplomatyczną, a drugi atak apopleksji nastąpił wtedy, gdy okazało się, że naukowym dopełnieniem wyprawy będzie jeden fizyk Sił Kosmicznych i jeden inżynier. Tak więc Bili i Song spędzili te dwadzieścia cztery godziny, przez które pozostawaliśmy na orbicie Tytana harując jak rybacy podczas odpływu, dokonując absolutnego minimum pomiarów i rejestracji, jakie mogło udobruchać pierwotnych projektantów „Siegfrieda”, Pracowali pod kierunkiem Suzan Pha Song, według nagranych na taśmie instrukcji i zjadliwych wskazówek rozjątrzonych naukowców z Ziemi (napływających ze zwłoką czasową wynoszącą godzinę i piętnaście minut, co nie wpływało korzystnie na czyjkolwiek nastrój) i odwalił kawał dobrej, wyczerpującej roboty. Trochę — trudno wyobrazić sobie umysł, który uważa pogawędkę z plazmoidami spoza Układu Słonecznego za mniej podniecającą od badania szóstego księżyca Saturna, ale jest takich parę — jest rzeczą zadziwiającą, że nie są one zupełnie szalone.

To przez ten czerwony kolor. Barwa Tytana powinna być zbliżona do niebiesko — zielonej. Jednak nawet obserwowany z Ziemi jest wyraźnie czerwony. Dlaczego? No cóż, tym, co tak podniecało uczonych był fakt, że charakterystyki atmosfery (w przeważającej części metanowej) i temperatury powierzchni Tytana stawiały go gdzieś w okolicach ostatniego miejsca w Układzie Słonecznym, wśród tych, w których teoria wstrzemięźliwości dopuszczałaby powstanie „życia jakim je znamy”. Eksperymenty w komorze symulującej warunki panujące na Tytanie dały reakcje chemiczne nazwane przez Millera „pierwotnym błyskiem” i niewypowiedziana, ale przez naukowców ukochana z całego serca teoria głosiła, że być może czerwona pokrywa chmur jest jakiegoś rodzaju materią organiczną — a nawet nie wykluczała, że to pewien rodzaj zanieczyszczeń, jakie może wytworzyć istota oddychająca metanem. Nie zrozumiałem nawet popularyzatorskiego omówienia rozgrywających się wokół mnie wypadków, wygłoszonego przez Raoula i byłem nimi tylko trochę zainteresowany. Wywnioskowałem jednak, że .pod koniec tych dwudziestu czterech godzin pesymista powiedziałby „nie”, a optymista „może”. Raoul wspominał coś o wielu zagadkowych danych, o informacjach, które wydają się być ze sobą sprzeczne — co mnie specjalnie nie zdziwiło, zważywszy na pośpiech, z jakim „Siegfried” został doprowadzony do gotowości bojowej.