Ja ze swej strony dzieliłem uwagę miedzy Tytana i Saturna, którym naukowcy zainteresują się dopiero po konferencji, gdy będą mogli mu się, przyjrzeć z mniejszej odległości. Teraz był od nas oddalony o 1,2 miliona kilometrów.
Jest to piekielnie duża planeta — największa w Układzie, o ile nie uważać za planetę Jowisza. Jej średnica przekracza nieco 116 000 kilometrów — to z grubsza dziewięć średnic Ziemi, a masa jest większa od ziemskiej dziewięćdziesiąt pięć razy. W tym świetle stała przyśpieszenia na powierzchni, wynosząca 1,15 normalnej stałej ziemskiej, wydaje się być absurdalnie mała — należy jednak pamiętać, że Saturn ma gęstość równą 0,69 gęstości porównywalnej kuli wody (podczas gdy gęstość Ziemi przekraczała pięciokrotnie gęstość wody). Nawet tak mała stała przyspieszenia wystarczała aż nadto, by zabić Homo caelestis albo Homo excastra, gdybyśmy byli na tyle nierozważni, by wylądować na powierzchni Saturna. A szybkość ucieczki dla tej planety jest ponad trzykrotnie większa niż dla Ziemi.
Właściwie Saturn nie ma wyraźnie określonej powierzchni w naszym tego słowa rozumieniu. No tak, tam w dole są prawdopodobnie jakieś skały, ale zanim zdołasz opuścić się tak nisko, utkniesz, pływając w metanie, bo nim głównie jest Saturn (i jego „atmosfera”).
Potężny Pierścień okazuje się być księżycem, któremu nie wyszło, niezliczonymi trylionami orbitujących, pokrytych zamarzniętą wodą kamieni najprzeróżniejszych rozmiarów, od ziarenka piasku poczynając, a na ogromnych głazach kończąc.
Razem przedstawiają sobą nieopisanie piękny widok. Sam Saturn ma marzycielską, brunatno — żółtą barwę i poprzecinany jest szerokimi pasmami ciemnego, prawie czekoladowego brązu i jak na planetę, jest bardzo jasny. Pierścień, składający się z brył zanieczyszczonego lodu, mieni się niemal wszystkimi kolorami tęczy, skrzącymi się i przesuwającymi w miarę, jak orbity jego składników zmieniają względem siebie położenie. Ogólne wrażenie, jakie się odnosi, to ogromny agat albo tygrysie oko, otoczone rozproszonymi resztkami olbrzymiej tęczy. Wewnątrz tej orbitującej masy pojawiają się i znikają w losowy sposób mniejsze, prawdziwe tęcze, przypominające światła oglądane przez zawilgotniałe okulary.
Był to widok, który nigdy mnie nie nużył, którego nigdy nie zapomnę i tylko dla niego warto było odbyć te podróż z Ziemi i wyrzec się swego dziedzictwa. Raoul spędzał praktycznie każdą minutę swego, czasu wolnego oparty o grodź przeciwległą do jego wideoekranu, z Musicmasterem na kolanach, słuchawkami na uszach i z palcami przebiegającymi po klawiaturze. Nie pozwalał nam włączać głośników — ale Harry’emu dał parę dodatkowych słuchawek. Słyszałem potem symfonie, jaką zmontował z tej roboczej taśmy i sprzedałbym za nią Ziemie.
Oczywiście jedyny i niepodzielny ośrodek zainteresowania Billa Coxa stanowili obcy. Chociaż znajdowali się zbyt daleko, by ich widzieć, ich wysokoenergetyczne promieniowanie niemal przeciążało przyrządy pomiarowe. Tkwili około miliona (plus minut kilkaset tysięcy) kilometrów od nas. Okazało się, że obcy z wyraźną cierpliwością czekają na pertraktacje w najrozsądniejszym miejscu. Zwiększało to prawdopodobieństwo tego, iż ich odbycie jest ich zamiarem.
A więc naszym następnym posunięciem było wyjście im na spotkanie.
Podczas gdy Bili i pułkownik Song harowali w pocie czoła my, tancerze, też nie zasypywaliśmy gruszek w popiele. Nie spędzaliśmy całego czasu na obijaniu się.
Limuzyna już podczas podróży została zatankowana, wyposażona, przetestowana do ostatniego obwodu na pokładzie i w warunkach eksploatacyjnych. więc oczywiście pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy, było ponowne sprawdzenie zapasów paliwa, wyposażenia i przetestowanie jej do ostatniego układu.
Gdybyśmy pokpili sprawę, następna ekspedycja dotarłaby tu najwcześniej za dwa albo i trzy lata, a do tego czasu obcy mogliby się zniecierpliwić i odejść do domu.
Poza tym, chciałem z nimi porozmawiać osobiście.
I to legło u podstaw ostatniej rzeczy, jaką zrobiliśmy przed odpaleniem silników i wyruszeniem na miejsce spotkania. Było to ostatnich kilka godzin trwającej już rok kłótni z dyplomatami na temat choreografii.
W końcu dałem za wygraną, powiedziałem im, żeby sami sobie tańczyli i wróciłem do swojej kajuty. Nie straciłem cierpliwości, tylko chęć do sporów. DeLaTorre odczekał stosowny czas, a potem zadzwonił do mych drzwi.
— Wejść.
Ciepłe, brązowe oczy DeLaTorre zdradzały niewypowiedziane znużenie, powieki miał pomarszczone jak rodzynki.
— Charles, musimy wypracować kompromis.
— Tylko mi nie wmawiaj, Ezequielu, że jesteś tak samo ślepy, jak reszta.
— Oni czują tylko, że lepiej by było, gdyby pierwsze posuniecie wyrażało więcej szacunku niż arogancji, było bardziej uroczyste niż emocjonalne. Przyjdzie czas na przedstawienie naszych pretensji, gdy ustanowimy łączność z tymi istotami, gdy nawiążemy z nimi kontakt na poziomie obopólnego szacunku. Być może w trzecim albo czwartym posunięciu.
— Do cholery, to mi nie wygląda na prawidłowe posuniecie.
— Wybacz mi, Charles, ale… na pewno przyznasz, że twoja opinia jest podyktowana emocjami.
— Ezequielu — westchnąłem — spójrz mi w oczy. Nie kochałem już Shary Drummond, gdy zginęła. Przyjrzałem się mej duszy i tańcowi, który się z niej zrodził i nie pałam żądzą zemsty, pragnieniem rewanżu.
— Nie, twój taniec nie jest mściwy — przyznał.
— Ale czuje do nich żal — nie jako osierocony kochanek, ale jako osierocona istota ludzka. Chce, żeby ci obcy dowiedzieli się, ile kosztowali mą rasę zmuszając Sare Drummond do zostania Homo caelestis zanim powstały miejsce i warunki, w których taka istota mogłaby żyć, a tym samym powodując jej śmierć — urwałem uświadomiwszy sobie, że popełniłem gafę, ale DeLaTorre nawet nie mrugnął okiem.
— Czy ona nie była już Homo caelestis albo ala anima, zanim oni przybyli, Charles? — spytał tak naturalnie, jakby znał już te nazwy. — Czy i tak nie umarłaby przy próbie powrotu na Ziemie?
Rozpoznałem i zaakceptowałem nagły wzrost poziomu szczerości wyzwolony tym pytaniem.
— Być może, Ezequielu. Jej ciało znajdowało się na granicy trwałego przystosowania. Spędziłem wiele bezsennych nocy rozmyślając o tym, omawiając to z moją żoną. Tak sobie myślę: gdyby Shara zdawała sobie sprawę z korzyści finansowych, jakie przyniesie „Gwiezdny taniec”, mogła przetrzymać krótki okres wyczekiwania na „Skyfac”, mogła przeżyć, żeby zostać bardziej wartościową liderką naszego Studio. Tak sobie myślę: gdyby wszystko przemyślała, mogła odstąpić od decyzji spalenia swych skrzydeł tak wysoko nad swoją utraconą planetą. Myślę sobie: gdyby wiedziała, mogłaby żyć.
Pociągnąłem z puszki łyk zwietrzałej kawy i skrzywiłem się.
— Ale cały duch walki został z niej wyssany, włożony w „Gwiezdny taniec” i ciśnięty ostatkiem sił w te czerwone ćmy. Całe jej życie, aż do poznania Carringtona było powolnym wysysaniem z niej chęci do życia, a ona poświeciła dla tych stworzeń wszystko, co jej pozostało, bo tylko w ten sposób można je było przepędzić z powrotem w przestrzeń międzygwiezdną, wystraszyć tak bardzo, aby przy następnej próbie podejścia do nas zatrzymali się w odległości milionów kilometrów. Potem z chęci życia nie zostało jej już nic — w każdym razie nie tyle, aby pragnęła je przedłużać. Chce uświadomić rym stworzeniom wartość jednostki, którą skruszył ich nierozważny krok, ogrom straty jaką ponieśli ludzie. Jeśli w ich emocjonalnym repertuarze znajdują się żal i skrucha, chce je ujrzeć. A najbardziej, jak sądzę, chce im wybaczyć, a więc najpierw muszę przekazać im swoją skargę. Wierze, że ich reakcja na nią powie nam szybciej niż cokolwiek innego, czy możemy w ogóle nauczyć się komunikowania i pokojowego współżycia z nimi.