Выбрать главу

Zestaw dekoracji był minimalny. Składał się głównie z markerów siatki. Przekonanie się, że wszelkie próby wykorzystania efektów błyskowych w bliskim sąsiedztwie Pierścienia będą pozbawione sensu nie zabrało Raoulowi wiele czasu. Jego bateria laserów śledzących była małej mocy i mogła służyć tylko do oświetlania barwnym światłem nas, tancerzy oraz do stwierdzenia jak obcy zareagują na obecność laserów, co było jej faktycznym przeznaczeniem. Uważałem to za cholernie głupi pomysł — przypomniał mi się papież Leon dłubiący w zębach sztyletem podczas targów z Attylą — i cała nasza grupa, łącznie z Raoulem, była co do tego zgodna. Wszyscy byliśmy za zastosowaniem konwencjonalnego oświetlenia.

Ale przekonanie dyplomatów tego kalibru wymagało poczynienia pewnych ustępstw.

Markery siatki były kolorowymi organami, sterowanymi z klawiatury Musicmastera Raoula za pośrednictwem układu skonstruowanego przez Harry’ego. Gdyby obcy zareagowali zauważalnie na barwne sygnały, Flaoul spróbuje wykorzystać swój instrument do stworzenia wizualnej muzyki, wspomoże nasze wysiłki, komponując podkład barwnego spektrum do naszego tańca. Tak samo jak zakres akustyczny Musicmastera przekraczał po obu końcach pasmo słyszalności, tak zakres spektralny barwnych organów wychodził poza pasmo widzialne. Gdyby jeżyk obcych obejmował te subtelności, mogliśmy dzięki nim wzbogacić naszą konwersacje.

Wyjściowy sygnał akustyczny Musicmastera będzie przekazywany do naszych odbiorników i utrzymywany na poziomie grubo poniżej konwersacyjnego. Naszym zamiarem było wzmocnienie możliwego, obopólnego rezonansu telepatycznego i w ten sposób zapatrywaliśmy się na muzykę) Raoula.

Norrey i ja rozstawiliśmy pięć kamer w otwarty, zwrócony podstawą ku obcym stożek. Żadne z nas nie przejawiało ochoty zajęcia obcych „od tyłu” i zainstalowania tam szóstej kamery, dzięki czemu uzyskalibyśmy sześciokamerową kule, jaką stosowaliśmy zwykle w domu celem objęcia pełnych trzystu sześćdziesięciu stopni. To miał być nasz jedyny taniec filmowany ze wszystkich stron z wyjątkiem tej, w którą był wymierzony, rejestrowany tylko „od tyłu”.

Prawdę mówiąc nikt na tym nic nie tracił. To nie było wielkie artystyczne przeżycie. Nigdy nie zostanie zaprezentowane szerszej widowni. Z przyczyn zupełnie oczywistych: ten taniec nie był przeznaczony dla istot ludzkich.

Ale sądzę, że Sharze podobałby się.

* * *

W końcu dekoracje zostały rozstawione. Scena była przygotowana, a my uformowaliśmy wokół Kostki Płatek Śniegu.

— Uważaj na oddech, Charlie — przypomniała mi Norrey.

— Masz rację, kochana. — Moje płuca odbierały rozkazy z przysadki mózgowej. Skupiłem się na nadaniu memu oddechowi miarowości i wkrótce wszyscy oddychaliśmy unisono — wdech, wstrzymanie, wydech, wstrzymanie — starając się wydłużyć odstępy pomiędzy kolejnymi fazami dój pięciu sekund. Moje podniecenie zaczęło topnieć jak wakacyjne pieniądze, moja zdolność postrzegania rozszerzyła się sferycznie i poczułem moją rodzinę, tak, jakby z dłoni do dłoni przepłynął jakiś ładunek elektryczny, dostrajając nas do siebie. Staliśmy się jak igły kompasów, zwrócone w kierunku bieguna, zgrane z wyimaginowanym punktem, tkwiącym gdzieś pośrodku naszego kręgu. To była budująca analogia — jakkolwiek rozproszylibyście magnesy w stanie nieważkości, to w końcu spotykają się one znowu przy biegunie. Byliśmy rodziną; byliśmy jednym.

— Panie Armstead — burknął Silverman — jestem przekonany, że sprawi panu przyjemność świadomość, iż w tej chwili świat rzeczywiście na was liczy. Czy możemy zaczynać?

Uśmiechnąłem się tylko. Wszyscy się uśmiechnęliśmy. Bili zaczął coś mówić, ale mu przerwałem:

— Oczywiście, panie ambasadorze. Natychmiast. — Rozproszyliśmy Płatek Śniegu, a ja, włączywszy silniczki, podpłynąłem do górnej konsoli sterowniczej Kostki.

— Program załadowany i… uruchomiony, światła włączone, kamery nagrzane, cztery, trzy, dwa, kurtyna!

Niczym jedna istota wkroczyliśmy na naszą scenę.

* * *

Stopami do przodu, z rękoma uniesionymi wysoko nad głową nurkowaliśmy na rój ciem.

Markery sceny Raoula pulsowały delikatnie barwną analogią nadzwyczajnego kawałka, który nazwał ,,Bluesem Shary”. Otwierające go akordy utrzymane są w głęboko basowej tonacji; przekładane są na jeżyk barw jako wszystkie odcienie błękitu. Wokół nas jakiś nieprawdopodobny przepych barw — Saturn, Pierścień, obcy, Tytan, lasery, światełka kamer, Kostka, Limuzyna niczym jasnoczerwony flesz oraz dwa inne księżyce, których nie znam z nazwy — wszystko zdaje się tylko podkreślać nie dającą się znieść czerń pustego, zamkniętego wokół nas kosmosu, bezmiar morza czarnego atramentu, przez które płyniemy — tak planety, jak i ludzie. Iście kosmiczna perspektywa, której to dostarczało, była wspaniała, uspokajająca. „Czym jest człowiek czy ćma, byś Ty troszczył się o nich?”

To nie była ucieczka od rzeczywistości. Wprost przeciwnie: nigdy nie czułem się tak świadomy otaczającego mnie świata. Po raz pierwszy od lat świadom byłem przylegania skafandra próżniowego do mej skóry, świadom oddechów w mych słuchawkach, świadom uścisku czujników telemetrycznych i cewnika, świadom woni wydzielanej przez me ciało i zapachu powietrza, którym oddychałem i cichego szelestu mych włosów ocierających się o wewnętrzną stronę hełmu. Postrzegałem całkowicie, funkcjonując z pełną wydajnością, świadomy wszystkiego i trochę tym przestraszony. Czułem się bez reszty szczęśliwy.

Muzyka wzmogła się raptownie. Rozpięta daleko siatka pulsowała kolorem.

Włączyliśmy pełny ciąg. Cała nasza czwórka lecąc w ciasnej formacji, zdawała się pikować z wielkiej wysokości na rój obcych. Rośli w naszych oczach z zapierającą dech w piersiach gwałtownością, ale gdy wydałem komendę „stój” znajdowaliśmy się jeszcze w odległości trzech kilometrów od nich. Usztywniliśmy nasze ciała, zorientowaliśmy je w przestrzeni i na rozkaz wyzwoliliśmy jednocześnie moc z silniczków przymocowanych do naszych pięt. Zatoczyliśmy pełne koła, przy czym każde z nas okrążało inny punkt kompasowy kuli obcych. Wzięliśmy ją w nawiasy naszymi ciałami. Po wykonaniu trzech pełnych okrążeń rozproszyliśmy się unisono i spotkaliśmy w tym samym punkcie przestrzeni, z którego wyruszyliśmy, zwalniając przy zbliżaniu się do niego. Zatrzymaliśmy się, hamując ostro. Wirowaliśmy w kosmosie przyglądając się obcym. Rozproszyliśmy się znowu, zajęliśmy pozycje w narożnikach kwadratu o boku pięćdziesięciu metrów i czekaliśmy.

„Znowu tu jestem, ćmy” — myślałem. „Nienawidzę was od dawna. O mało już się nie wykończyłem z tej nienawiści”.

Lasery oświetlały nas na czerwono, niebiesko, żółto i zielono, a Raoul poniechał skomponowanej przez siebie muzyki na rzecz nowej improwizacji; jego pajęcze palce snuły linie melodyczne nie do pomyślenia jeszcze godzinę temu, szyjąc niebo barwa, a nasze uszy dźwiękiem. Przypominało to nalewanie bólu do naczynia o nieodpowiedniej pojemności.

Z taką oprawą muzyczną i z kosmosem w tle zatańczyliśmy. Mechaniczna struktura tego tańca, jego „kroki” i wzajemne ich powiązanie na zawsze już pozostanie dla, was tajemnicą i nie będę nawet próbował jej opisywać. Zaczynało się powoli i z wahaniem, tak jak Shara rozpoczęliśmy od definiowania pojęć. Tak samo jak ona zwracaliśmy na choreografię mniej niż polowe naszej uwagi.

Przynajmniej trzecia cześć naszych umysłów była zaprzątnięta przekładaniem komputerowych tematów na terminy artystyczne, ale równie duża ich cześć wytężała się, wypatrując jakiejkolwiek reakcji ze strony obcych, nastawiała oczyma, uszami, skórą, mózgiem na odbiór jakiegokolwiek odzewu, uczulała się na jakąkolwiek dającą się zrozumieć zmianę. I taką samą częścią naszych umysłów wyczuwaliśmy jedno drugie, staraliśmy się połączyć nasze świadomości przez metry dzielącej nas czarnej próżni, by widzieć tak, jak widzieli obcy, wieloma oczyma na raz.