Выбрать главу

Pomieszczenie to miało być ekskluzywną salą recepcyjną (Zechce pan spocząć. Jego Wysokość wkrótce pana przyjmie), ale małe ciążenie i rozwieszone wzdłuż dwóch ścian skafandry próżniowe psuły miły efekt. W odróżnieniu od zbroi Kosmicznego Patrolu, prawdziwe skafandry kosmiczne przypominają wyłącznie człekoształtne worki, a szczególnie głupio wyglądają, gdy nie są używane. Zza imponująco wyposażonego biurka podniósł się ciemnowłosy młodzieniec w tweedowym garniturze.

— Miło mi pana powitać, Mr. Carrington. Mam nadzieje, że miał pan przyjemną podróż.

— Dziękuje, Tom, świetną. Oczywiście pamiętasz Share. To jest Charles Armstead. Tom McGillicuddy. — Obaj wyszczerzyliśmy zęby w uśmiechu i zapewniliśmy się nawzajem, jak szalenie miło było nam się poznać. Dostrzegłem, że pod maską uprzejmości McGillicuddy jest czymś zdenerwowany.

— Nills i pan Longmire czekają w pańskim biurze, sir. Znowu … znowu się pojawiło.

— A niech to diabli — zaczął Carrington i urwał. Spojrzałem nań. Cała moc mojego najlepszego sarkazmu nie potrafiła rozgniewać tego człowieka. — W porządku. Zaopiekuj się moimi gośćmi, a ja pójdę wysłuchać, co Longmire ma mi do powiedzenia. — Skierował się do drzwi poruszając się skokami, w zwolnionym tempie, jak piłka plażowa. Jednak o własnych siłach. — Aha. Jeszcze jedno … „Krok” jest wyładowany po brzegi, Tom. Każ im podejść do luków towarowych. Niech wyładują cały ten chłam do Szóstki. — oddalił się z zafrasowaną twarzą. McGillicuddy uruchomił swoje biurko i wydał niezbędne rozkazy.

— Co się dzieje, Tom? — spytała Shara, gdy skończył.

Zanim odpowiedział, spojrzał na mnie.

— Przepraszam, że pytam, panie Armstead, ale … czy nie jest pan z prasy?

— Proszę mi mówić Charlie. Nie, nie jestem. Jestem wideooperatorem, ale pracuję dla Shary.

— Mmmm. No dobrze, i tak usłyszelibyście o tym wcześniej czy później. Mniej więcej dwa tygodnie temu, w obrębie orbity Neptuna, pojawił się jakiś obiekt. Po prostu pojawił się znikąd. Nastąpiły… pewne anomalie. Tkwił tam nieruchomo przez pół dnia, a potem znowu zniknął. Dowództwo Sił Kosmicznych wpakowało sprawę głęboko do sejfów, ale na pokładzie „Skyfac” wszyscy ją znają.

— I to coś znowu się pojawiło? — spytała Shara.

— Tuż za orbitą Saturna.

Ten incydent nie zainteresował mnie zbytnio. Zapewne istniało jakieś rozsądne wyjaśnienie tajemniczego zjawiska, ale ponieważ nie było w pobliżu Isaaca Asimova, na pewno nic bym z tego nie zrozumiał. Kiedy projekt Ozma skończył się niepowodzeniem, większość z nas przestała wierzyć w istnienie inteligentnego życia we wszechświecie.

— To chyba te małe, zielone ludziki. Czy możesz pokazać nam sale. konferencyjną, Tom? Sądzę, że jest bardzo podobna do tej, w której będziemy pracowali.

Z zadowoleniem przyjął zmianę, tematu.

— Oczywiście.

McGillicuddy przeprowadził nas przez drzwi ciśnieniowe znajdujące się naprzeciwko tych, za którymi zniknął Carrington i powiódł długimi korytarzami, których podłogi wyginały się za i przed nami ku górze. Każdy był inaczej wyposażony, każdy roił się od zabieganych, zaaferowanych ludzi i każdy przypominał mi w jakiś sposób hol w „New Agę” lub może stary film pod tytułem „Odyseja kosmiczna 2001”. Wall Street przeniesiona żywcem na orbitę — nawet zegary wskazywały czas z Wall Street. Usiłowałem wyobrazić sobie, że niedaleko, w którą stronę spojrzeć znajduje się zimny, pusty kosmos, ale bez skutku. Doszedłem do wniosku, że to dobrze, iż statek kosmiczny nie miewa iluminatorów — ktoś oswoiwszy się z małym ciążeniem mógłby się zapomnieć i otworzyć jeden z nich, żeby wyrzucić cygaro.

Po drodze obserwowałem McGillicuddy’ego. Był nieskazitelny pod każdym względem, od węzła krawata poczynając, a na połysku paznokci kończąc i nie nosił żadnej biżuterii. Włosy miał krótkie i czarne, nie dostrzegałem ani śladu zarostu, a oczy w jego zawodowo sterylnej twarzy błyszczały dziwnie ciepłym blaskiem. Zastanawiało mnie, czemu zaprzedał swą dusze. Miałem nadzieje, że dobrze mu zapłacono.

Żeby dostać się do Sali Klubowej musieliśmy zejść dwa poziomy w dół. Ciążenie na górnym poziomie wynosiło jedną szóstą normalnego ciążenia ziemskiego — częściowo dla wygody członków personelu baz księżycowych, którzy byli jedynymi regularnymi gośćmi stacji „Skyfac”, a głównie jednak (oczywiście) dla wygody Carringtona. Ale w miarę schodzenia w dół, ciążenie wzrosło ledwo uchwytnie, do jednej piątej, a może jednej czwartej normalnego. Moja noga protestowała ostro, ale ku memu zdziwieniu stwierdziłem, że wolę już ten ból niż jego brak. To trochę przykre, gdy w ten sposób odchodzi stary znajomy.

Sala Klubowa była pomieszczeniem większym, niż się spodziewałem i całkowicie wystarczała do naszych celów. Obejmowała wszystkie trzy poziomy, a całą jedną ścianę zajmował ogromny ekran wideo, po którym w oszałamiającym tempie krążyły gwiazdy, z przypadkową regularnością zlewając się co chwila z plasterkiem matki Ziemi. Podłoga była zawalona stołami i krzesłami, poustawianymi w najprzeróżniejsze kombinacje, ale widziałem od razu, że po ich usunięciu miejsca do tańca będzie wystarczająco dużo. Z dawnego nawyku moje stopy zaczęły badać przydatność podłogi. Potem przypomniałem sobie, jak mały użytek będzie z niej robiony.

— No — powiedziała do mnie Shara, uśmiechając się. — Tak będzie wyglądał nasz dom przez najbliższe sześć miesięcy. Sala Klubowa Pierścienia Dwa jest identyczna.

— Sześć miesięcy? — spytał McGillicuddy. — Nie ma mowy.

— Co to znaczy? — spytaliśmy równocześnie Shara i ja.

Siła naszych połączonych głosów sprawiła, że przymrużył oczy.

— Ty, Charlie, prawdopodobnie wytrzymasz tak długo, ale Shara ma już za sobą rok przebywania w warunkach małego ciążenia. Pracowała przecież jako maszynistka.

— No to co?

— Słuchajcie, o ile dobrze zrozumiałem, macie zamiar przebywać przez długie okresy w stanie nieważkości?

— Po dwanaście godzin dziennie — przyznała Shara.

— Przykro mi to mówić Sharo… — skrzywił się — ale byłbym zdziwiony, gdybyś przeżyła miesiąc. Ciało przystosowane do ciążenia ziemskiego nie funkcjonuje prawidłowo w stanie nieważkości.

— Ale się przystosuje, czyż nie?

Roześmiał się bez wesołości.

— Jasne. Dlatego właśnie co czternaście miesięcy wymieniamy całą załogę. Twoje ciało się przystosuje. W jedną stronę. Nieodwracalnie. Gdy już się zupełnie przystosujesz, powrót na Ziemie spowoduje ustanie akcji serca — jeśli już wcześniej nie wystąpią jakieś inne poważne uszkodzenia organizmu. Byłaś teraz przez trzy dni na Ziemi. Czy odczuwałaś jakieś bóle w piersiach? Zawroty głowy? Kłopoty z jelitami? Mdłości w drodze powrotnej na „Skyfac”?

— Wszystko o czym mówisz — przyznała.

— Sama widzisz. Gdy stąd wyjeżdżałaś, zbliżał się koniec twego czternastomiesięcznego limitu. A przy zupełnym braku ciążenia, twoje ciało przystosowuje się jeszcze szybciej. Rekord przebywania w stanie nieważkości wynosi osiem miesięcy i został ustanowiony przez brygady montażowe budujące stacje „Skyfac”, przy czym występowały już problemy z tą nieprzekraczalną granicą — a oni nie spędzili wcześniej roku w warunkach ciążenia zmniejszonego do jednej szóstej i nie eksploatowali tak swych serc, jak ty zamierzasz to czynić. Do diabła, na Księżycu przebywa teraz czterech ludzi z pierwszej grupy górników, którzy już nigdy nie ujrzą Ziemi. Ośmiu ich kolegów próbowało. Czy wy nic nie wiecie o kosmosie? Czy Carrington nic wam nie powiedział?