Conway czekał w napięciu, ale rozczarował się. Uzyskał jedynie kolejne zagadki.
— Nie jest to stworzenie mające określony kształt — powiedział FOKT. — W snach pojawia się jako coś groźnego, porusza się bardzo szybko, kąsa, rozszarpuje i porywa ofiarę. To tylko zmora dzieciństwa, dorośli zaś nie lubią wracać do tych wspomnień. Wystraszone snem młode osobniki mogą się połączyć, żeby poczuć się bezpieczniej, gdyż nie są dość silne, by spowodować zniszczenia w otoczeniu. Dorośli nie mają takiej możliwości.
— Chcesz powiedzieć, że młodociani mogą się łączyć do woli, a dorośli powinni tego unikać?
Trudno ich powstrzymać. Jednak gdy tylko możemy, zniechęcamy dzieci do takich zachowań, aby nie przyzwyczaiły się do czegoś, co w dorosłości byłoby groźne. Rozumiem, że bardzo pragniesz poczynić obserwacje procesu łączenia się i nie chciałbyś wywołać przy tym zniszczeń, więc muszę uprzedzić, że próba podejścia do dorosłego mającego kontakt z dzieckiem wywoła u tego pierwszego naturalną reakcję obronną. Conway westchnął. Khone wyprzedzał jego myśli. Rzeczywiście, zamierzał spytać o taką możliwość.
— Czy wygląd mojej rasy ma cokolwiek wspólnego z bestią z dziecięcych koszmarów?
— Nie, ale twoje wczorajsze podejście do jednego z naszych, a szczególnie fizyczny kontakt, skojarzyły się z zagrożeniem i wywołały nieracjonalną, choć w pełni uzasadnioną instynktem reakcję.
— Gdybyśmy wiedzieli, co było pierwotnym źródłem tej panicznej, gatunkowej reakcji, moglibyśmy spróbować ją zneutralizować — powiedział Conway z rezygnacją. — Jednak jak to ustalić?
Zapadła dłuższa chwila ciszy przerwana dopiero przez chrząknięcie Wainrighta.
— Biorąc pod uwagę opis, powiadający, że mamy do czynienia z napastnikiem, który zjawia się nagle, a potem szybko zabija i porywa zdobycz, czy nie może chodzić o wielkiego latającego drapieżnika?
Conway zastanawiał się nad tym, sprawdzając połączenia nerwowe między jaśniejszymi pasmami włosów i małym, silnie zmineralizowanym ośrodkiem skrytym w głębi mózgu.
— Czy są jakieś skamieliny świadczące o istnieniu takiego drapieżnika? Bo możliwe, że jeśli wspomnienia te sięgają czasów, gdy przodkowie FOKTów żyli w morzu, naprawdę chodziło o jakieś wodne zwierzę.
Nie znalazłem takich śladów, doktorze. Przynajmniej w tych niewielu miejscach, które zbadałem. Jeśli jednak cofniemy się aż do okresu, gdy życie kwitło głównie w oceanach, wówczas owszem, było tam kilka naprawdę dużych bestii. Jakieś dwadzieścia mil na południe stąd znajduje się rozległy fragment dna morskiego, który został stosunkowo niedawno wypiętrzony, oczywiście niedawno w geologicznej skali. Zbadałem tam sondami okolicę niegdysiejszej podmorskiej doliny, która jest szczególnie bogata w skamieliny. Zamierzałem zająć się komputerową rekonstrukcją znalezisk, ale dotąd nie miałem na to czasu. Niemniej wiem, że będzie to frapujące zajęcie, gdyż większość szczątków jest bez dwóch zdań niekompletna.
— Wskutek przemieszczeń sejsmicznych, które przemieszały osady? — spytał Conway.
— Może, ale niekoniecznie. Przypuszczam, że chodzi raczej o jakiś czynnik z czasów powstania tych kości. Ale mam w pokoju taśmy. Przynieść je? Wprawdzie nie są łatwe do interpretacji, ale może odświeżą naszemu przyjacielowi pamięć gatunkową.
Tak, poproszę — powiedział Conway i spojrzał na Khone’a. — Jeśli nie jest to dla ciebie zbyt przykre, czy mógłbyś mi powiedzieć, ile razy zdarzyło ci się łączyć w podobny, odruchowy sposób z innymi dorosłymi?
I gdybyś mógł opisać jeszcze stany fizyczne oraz odczucia pojawiające się przed, w trakcie oraz po połączeniu? Nie chcę sprawiać ci przykrości, ale możliwie pełne poznanie tego zjawiska może się okazać warunkiem znalezienia sposobu, aby zaradzić problemowi. Podobne wspomnienia nie były dla Khone’a przyjemne, ale nade wszystko pragnął przyczynić się do powodzenia badań. Oznajmił więc, że przed wczorajszym zdarzyło się to trzy razy. Kolejność była zawsze taka sama. Najpierw wypadek albo poczucie nagłego zagrożenia, które powodowało, że przestraszona jednostka wydawała odgłos wzywający innych na pomoc i równocześnie wywołujący u nich dokładnie te same uczucia. Pojawiał się przymus połączenia, aby wspólnie stawić czoło zagrożeniu. Khone pokazał organ odpowiedzialny za wydawanie wspomnianego dźwięku. Była to membrana, której nie wzbudzał układ oddechowy.
Conway pomyślał, że pod wodą taki narząd byłby jeszcze efektywniejszy, ale nie wspomniał o tym głośno. Był zbyt pochłonięty relacją, aby ją przerywać.
Khone opisał z kolei, że spleceniu włosów z inną istotą towarzyszyło rosnące poczucie bezpieczeństwa i pobudzenie związane z odczuwanym zwiększeniem potencjału połączonych umysłów. Jednak gdy więcej osobników nawiązywało kontakt, pierwotne odczucia zanikały zastępowane z wolna przemożnym pragnieniem ochrony grupy przed enigmatycznym zagrożeniem. Na tym poziomie spójne, gromadne myślenie było już niemożliwe.
— Po zażegnaniu niebezpieczeństwa albo ustaniu czynników, które wywołały przypadkowe połączenie, pojawiało się jednak w tym zbiorowym umyśle niejasne z początku uczucie, że dalsze trwanie grupy nie jest konieczne. Rozpadała się więc ona z wolna na poszczególne jednostki. Przez jakiś czas były one jeszcze nieco zagubione, czuły się zmęczone, a także zawstydzone spowodowanymi zniszczeniami. Aby przetrwać jako inteligentna rasa, Gogleskanie muszą żyć z osobna i w samotności.
Conway nie odpowiedział. Z trudem docierało do niego, że Gogleskanie są telepatami.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Telepatyczne zdolności tubylców nie były przesadnie rozwinięte, skoro sygnał do połączenia musiał być przekazywany głosem, a to z kolei wskazywało, że warunkiem nawiązania kontaktu jest dotyk. Conway pomyślał o delikatnych wyrostkach schowanych wśród szorstkich włosów na głowie. Było ich osiem, czyli więcej nawet, niż trzeba, aby związać się ze wszystkimi najbliżej stojącymi uczestnikami połączenia.
Najpewniej myślał głośno, gdyż Khone dodał w którejś chwili, że taki kontakt z innym osobnikiem jest bolesny, a same wyrostki tylko układają się jeden obok drugiego, ale nie dotykają. Miały być czymś w rodzaju organicznych anten przekazujących impulsy na zasadzie indukcji.
Wszystkie znane Federacji rasy telepatyczne, a było ich kilka, napotykały zwykle jeden zasadniczy problem: potrafiły nawiązać kontakt wyłącznie z przedstawicielami własnego gatunku. Próby wymiany myśli z osobnikami innych ras, nawet telepatycznych, rzadko prowadziły do godnych uwagi sukcesów. Conway miał nieco doświadczenia we współpracy z telepatami projekcyjnymi, ale udawało mu się odbierać tylko urywki komunikatów, mimo że według zgodnej opinii badaczy Ziemianie posiadali niegdyś zmysł telepatyczny, który w miarę przemian ewolucyjnych uległ atrofii. Nie były to też przeżycia przyjemne.
Ponadto zwykło się uważać, że telepaci nie wkładają wiele serca w rozwój nauk ścisłych, gdyż dopiero znajomość mowy i pisma stwarza rzetelne warunki do ich uprawiania.
Gogleskanie mieli i jedno, i drugie, a mimo to ich rozwój kulturowy został z jakiegoś powodu zatrzymany.
— Czy można zatem powiedzieć, że główny problem wiąże się z odruchowym łączeniem jednostek w gromadę w sytuacji, gdy nie istnieją już żadne przesłanki, które uzasadniałyby takie działanie? — spytał Conway z namysłem. Starał się znowu zachowywać formę bezosobową, gdyż to, co miał do powiedzenia, mogło się nie spodobać. — Zgoda panuje zapewne również co do tego, że właśnie wyrostki umożliwiające kontakt mogą się okazać kluczem do rozwiązania problemu i że należy je dokładnie zbadać. Niemniej same oględziny to za mało. Wskazane byłyby testy polegające na badaniu przewodnictwa dróg nerwowych, pobraniu próbek tkanki i stymulacji dla… Khone! Żaden z tych zabiegów nie jest bolesny!