Выбрать главу

Mimo szybkiej reakcji Conwaya Gogleskanin zaczął zdradzać oznaki narastającej paniki.

— Wiem, że każdy kontakt fizyczny jest dla ciebie przykry — podjął Conway, wpadłszy na nowy, genialny w swej prostocie pomysł. — Wiem, że to czysto instynktowna reakcja. Gdyby jednak udało się zademonstrować, że nie stanowię dla ciebie zagrożenia, i utrwalić to wrażenie zarówno na poziomie świadomym, jak i podkorowym, może zdołałbyś opanować tę odruchową reakcję. Oto, co bym proponował…

W trakcie wyjaśnień porucznik Wainright wrócił z taśmami. Dłuższą chwilę tylko stał i słuchał, a gdy Conway skończył, zaraz wyraził zdecydowany sprzeciw.

— Pan oszalał, doktorze.

Przekonanie porucznika zabrało znacznie więcej czasu niż uzyskanie zgody Khone’a, ostatecznie jednak przystąpili do przygotowań. Wainright dostarczył z magazynu nosze, a Ziemianin położył się na nich i pozwolił zapiąć wszystkie pasy, chociaż na to ostatnie Wainright zgodził się tylko pod warunkiem, że będzie mógł w każdej chwili rozpiąć je za pomocą zdalnego sterowania. Potem przesunął całość do części zajmowanej przez Gogleskanina i obniżył do takiego poziomu, aby Khone’owi wygodnie było pracować.

Zamysł sprowadzał się bowiem do tego, aby to tubylec zbadał najpierw skrępowanego i całkiem niegroźnego Conwaya, przekonując się przy okazji, że obcy nie stwarza dlań żadnego zagrożenia. Istniała szansa, że oswoiwszy się w ten sposób z jego bliskością, Gogleskanin sam zdoła znieść badanie. Wkrótce jednak przekonali się, że jeśli nawet tak się stanie, nie nastąpi to szybko.

Khone podszedł dość śmiało i kierując się podpowiedziami Conwaya, zaczął manipulować skanerem. Szło mu całkiem sprawnie, ale to instrument dotykał lekarza, nie sam Gogleskanin. Conway leżał tymczasem, poruszając jedynie oczami, żeby w miarę możliwości śledzić poczynania obcego i porucznika, który przygotowywał taśmę do projekcji.

Nagle poczuł dotyk tak lekki, jakby to piórko spadło na grzbiet jego dłoni. Po chwili kolejny, i jeszcze jeden, tym razem silniejszy.

Żeby nie spłoszyć Khone’a, przestał poruszać nawet oczami, ledwie widział więc szopę jego włosów i trzy manipulatory, z których dwa przesuwały obok głowy skaner. Ponownie poczuł muśnięcie w okolicy arterii skroniowej. Chwilę potem obcy zaczął badać zwoje jego małżowiny usznej.

Nagle Khone odsunął się, a jego membrana zaczęła wibrować, nadając sygnał alarmu.

Conway wyobraził sobie, jak trudną walkę musiał stoczyć Gogleskanin ze swoimi uwarunkowaniami. Był pełen podziwu dla tej niewielkiej istoty, że zdołała zrobić tak wiele i tak bardzo przejęła się losem swojego gatunku. Na chwilę wzruszenie odebrało mu głos.

— Przepraszam za to wszystko — powiedział w końcu. — Przy powtórnej próbie stres będzie już mniejszy. Niemniej sygnał i tak może się rozlec, chociaż wszyscy dobrze wiemy, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Jeśli pozwolisz, zamknęlibyśmy zewnętrzne drzwi, na wypadek gdyby któryś z twoich pobratymców znalazł się na tyle blisko, aby go usłyszeć, i chciał przybyć ci na pomoc.

— Tak, to zrozumiałe. Zgoda — odparł bez wahania Khone.

Porucznik cofał właśnie taśmę; prezentowała zbitą masę skamieniałych szczątków odkrytych przez sondy głębinowe. Starał się tak ustawić kąt widzenia, aby najlepiej wszystko pokazać, nałożył też na obraz siatkę ze skalą, co pozwalało zorientować się, o jak wielkie obiekty chodzi. Khone nie zwracał większej uwagi na projekcję, ale jak wiele istot na niskim poziomie rozwoju, potrzebował czasu, żeby pojąć znaczenie płaskich zarysów pojawiających się na ciemnym ekranie. O wiele bardziej interesował go rzeczywisty i trójwymiarowy obiekt, który miał zbadać. Znowu zbliżył się do Conwaya.

Ziemianin jednak nie odrywał oczu od ekranu.

— Te niekompletne szczątki wyglądają, jakby coś je porozdzierało, ale jestem niemal pewien, że komputerowa analiza ich budowy wykazałaby, że mamy do czynienia z nierozumnymi przodkami naszych FOKTów — powiedział, gdy Khone rozsuwał delikatnie włosy na jego głowie. — Ale co jest pomiędzy nimi? Wygląda jak przerośnięte warzywo…

— Miałem nadzieję, że pan mi to powie, doktorze — odparł ze śmiechem Wainright. — Przypomina zdeformowaną różę bez łodygi, za to z kolcami albo zębami wyrastającymi wzdłuż krawędzi niektórych płatków. Poza tym jest duże…

— Ale ten kształt… Całkiem bez sensu — stwierdził Conway.

Khone zajął się właśnie jedną z jego dłoni.

— Mobilny mieszkaniec morza winien mieć raczej płetwy i bardziej opływowe kształty. A tu nie ma śladu ani jednego, ani drugiego, ani nawet symetrii wzdłużnej…

Przerwał, aby odpowiedzieć Khone’owi na pytanie dotyczące włosów na nadgarstku. Skorzystał też z okazji, żeby znowu osłabić trochę uwarunkowanie, i zaproponował, by obcy przeprowadził prosty zabieg usunięcia włosów z małego obszaru skóry i pobrania za pomocą połączonej ze skanerem igły odrobiny krwi. Zapewnił, że nie będzie to bolesne i nawet w razie niedokładnego wkłucia nie spowoduje żadnych szkód.

Musiał wyjaśnić jeszcze, że chodzi o procedurę, która w Szpitalu jest na porządku dziennym, analiza próbki zaś pozwala dowiedzieć się sporo o stanie pacjenta, a w wielu sytuacjach dostarcza kluczowych danych dla ustalenia trybu leczenia.

W tym przypadku nie chodziło nawet o kontakt fizyczny, gdyż Khone miał się posłużyć narzędziami, ale o dodanie śmiałości i oswojenie z tym rodzajem badania, które później Conway chciał przeprowadzić na obcym.

Przez chwilę miał wrażenie, że tym razem posunął się za daleko, gdy Gogleskanin odszedł aż pod drzwi i przylgnął do nich plecami. Stał tak chwilę, poruszając włosami i tocząc wewnętrzną walkę, aż w końcu wolno powrócił do noszy. Czekając, aż obcy się odezwie, Conway zerknął znowu na ekran. Widoczne tam obiekty do złudzenia przypominały żywe istoty.

Porucznik wzbogacił obraz o dane na temat FOKTów oraz zebrane wcześniej informacje dotyczące podmorskiego środowiska w prehistorycznych czasach, co pozwoliło mu rozbudować projekcję. Szczątki istot, które komputer zrekonstruował jako nieco pomniejszone wersje współczesnych mieszkańców planety, leżały pojedynczo i grupami pośród falujących wodorostów. Spływało na nie zielonkawe światło przenikające przez pomarszczoną powierzchnię oceanu. Tylko wielki, przypominający kwiat róży obiekt, który spoczywał pośrodku ekranu, pozbawiony był detali. Conwayowi zaczęło coś świtać, ale nadal nie zwracający najmniejszej uwagi na obraz Khone dojrzał akurat do kolejnych pytań.

— A co się robi, jeśli badanie może spowodować ból? Czy nie byłoby lepiej w obecnej sytuacji, gdyby badany sam pobrał sobie próbkę krwi?

Pomocny, ale nadal ostrożny, pomyślał Conway i opanował śmiech.

— Jeśli nie jest całkiem bezbolesne, wcześniej podaje się określoną dawkę środka z fiolki oznaczonej żółtymi i czarnymi paskami. Ilość zależy od czasu planowanego badania oraz intensywności niemiłych doznań. Ta akurat fiolka zawiera środek znieczulający przewidziany dla mojego gatunku. Dodatkowym składnikiem jest specyfik powodujący zwiotczenie mięśni. Jednak w tym przypadku nie trzeba go stosować.

Wyjaśnił też Khone’owi, że zwykle łatwiej pobrać krew komuś niż sobie. Nie wspomniał, że nade wszystko chciał ustalić, jaki środek znieczulający będzie najbardziej nadawał się dla FOKTów. Gdyby trafiło na jeden z tych, które miał pod ręką, i gdyby udało się podać go Khone’owi, znieczulony częściowo pacjent byłby o wiele łatwiejszym obiektem badań.