Niespodziewanie obraz ustabilizował się, a odczucia wyklarowały. Przez chwilę Conway poczuł, jak to jest być samotnym i dlatego sfrustrowanym dorosłym Gogleskaninem. Wrażliwość i bogactwo umysłu Khone’a wręcz go zdumiały, pojął też, jak bardzo był on zaangażowany w zmagania z własnymi destruktywnymi uwarunkowaniami, i to na długo przed przybyciem Kontrolerów czy Conwaya.
Był teraz pewien, że w umyśle FOKTa nie ma niczego niezwykłego, przynajmniej jeśli chodzi o jego zdrowie psychiczne. Chociaż wysoce inteligentni, tubylcy mogli komunikować się jedynie za pomocą powolnych, mocno bezosobowych i nieprecyzyjnych zdań, a prawdziwe połączenie umysłów było możliwe tylko w krótkiej chwili między pierwszym kontaktem a narastającym zaraz potem chaosem. Conway był pełen podziwu dla tych żyjących w izolacji indywidualistów.
W ten sposób możemy się porozumiewać bez niejasności i niedopowiedzeń, usłyszał w swej głowie.
To, co pojawiło się w jego umyśle, przesycone było radością, wdzięcznością, ciekawością… i nadzieją.
Przy ustanawianiu więzi psychicznej między wami, odparł w ten sam sposób, musi dochodzić do pobudzenia układu wydzielania wewnętrznego, co z kolei zaburza funkcje mózgowe, zapewne po to, aby osłabić ból, który w prehistorycznych czasach wiązał się z połączeniem i atakiem drapieżnika. Ponieważ jednak nie jestem Gogleskaninem, moje funkcje psychiczne nie zostały upośledzone. Sądzę, że należy jak najszybciej rozpocząć badania endokrynologiczne, odszukać gruczoł aktywny podczas połączeń i być może usunąć go…
Za późno zorientował się, że wybiega za daleko, gdy skojarzenia z chirurgią ponownie przeraziły Khone’a. Pogodzenie się z bliskością obcego i tak wiele kosztowało Gogleskanina, Conway zaś wiedział już dobrze, jak wiele. Obecnie jednak medyk uzyskał dostęp również do myśli, uczuć i doświadczenia ziemskiego kolegi, do jego wspomnień na temat współpracowników i pacjentów oraz ich chorób… W porównaniu z tym ładunkiem doznań wizja spotkania z prehistoryczną, płaszczkowatą bestią dziwnie traciła na koszmarności.
Khone nie umiał przyjąć aż tak wiele naraz, znowu więc rozbrzmiał umilkły niedawno sygnał alarmowy. Jednak kontakt nie został przerwany i Conway cierpiał razem z Gogleskaninem.
Próbował przekazać mu nieco kojących uczuć, starał się też jak mógł zmienić tok swojego i jego myślenia. Zamrugał kilka razy, ale miał nadzieję, że mimo to nie zostanie uznany za zagrożenie. Nagle jednak wydało mu się, że coś się zmieniło.
Barwy włosów Gogleskanina nabrały jakby ostrości, żądła pojaśniały. W końcu zrozumiał, o co chodzi, i przeraził się jeszcze bardziej niż Khone.
— Nie…! — krzyknął jak mógł najgłośniej bez poruszania ustami, ale w panującym zgiełku Wainright nie miał szans go usłyszeć.
— Otworzyłem zewnętrzne drzwi, doktorze — odezwał się porucznik, nastawiwszy na maksimum moc głośników. — Zaraz odblokuję panu pasy. Proszę stamtąd uciekać!
Nic mi nie grozi! — zawołał Conway, ale jego głos i tym razem zniknął w krzyku Khone’a i szumach z głośników. Gdy pasy opadły, leżał dalej, świadom, że teraz dopiero może się znaleźć w niebezpieczeństwie.
Skoro był znowu potencjalnie wolny, groziło mu uznanie za wroga.
Zanim Khone cofnął wyrostek, dowiedział się jeszcze, że obcy naprawdę nie chce go użądlić, ale w sumie nie miało to znaczenia — o tym i tak decydowały odruchy. Staczając się z noszy na podłogę, poczuł ukłucie w ramię. Jedna z kostek zaplątała się w pasy, co uniemożliwiło mu szybkie odpełznięcie. Chwilę później następne żądło przebiło ubranie i ugodziło go w udo. Gdy chciał pełznąć dalej w kierunku wyjścia, poczuł, jak ręka, a potem noga drętwieją mu, a później ogarniają je skurcze. Upadł bezradnie na bok, twarzą do przegrody. Obie porażone kończyny piekły żywym ogniem.
Pożar rozprzestrzeniał się z wolna na kark i mięśnie brzucha. Conway zastanowił się przelotnie, czy jad sparaliżuje również mięśnie oddechowe i serce. Jeśli tak, nie pożyje już długo… Ból był wszakże na tyle intensywny, że myśl o śmierci nie przeraziła go zbytnio. Rozpaczliwie zastanawiał się, czy zdoła zrobić jeszcze coś przed utratą przytomności.
— Wainright… — zaczął słabo.
Khone nie krzyczał już tak głośno i nie próbował więcej atakować. Widać przestał identyfikować go z zagrożeniem. Stał kilka stóp dalej. Żądła położył po sobie, włosy jeszcze się poruszały. Wyglądał jak całkiem niegroźny, barwny stóg. Conway spróbował raz jeszcze.
— Wainright — wykrztusił z trudem. — Żółtoczarna fiolka. Wstrzyknąć całą…
Jednak porucznika nie było już po drugiej stronie, a drzwi w przegrodzie pozostawały zamknięte. Być może zamierzał obiec budynek, aby wyciągnąć Conwaya zewnętrznymi drzwiami, ale lekarz nie miał sił, aby się obejrzeć. W ogóle mało co widział.
Nim zemdlał, zauważył jeszcze dziwne migotanie światła, które coś mu przypomniało. Wielki pobór mocy… taki jaki występuje przy wysyłaniu sygnałów nadprzestrzennych…
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Conway popatrzył wkoło i odniósł wrażenie, że podłączono go do wszystkiego, czym tylko dysponował moduł medyczny. Znajdował się w znajomym otoczeniu, ale widział je z perspektywy, do której nie przywykł — perspektywy pacjenta. Niemniej wszystkie kończyny miał mile rozluźnione, bez śladu skurczu. Nad nim tkwił na suficie Prilicla, obok łóżka zaś stali Murchison i Naydrad. Wszyscy patrzyli na niego z uwagą. Pomiędzy nimi widniało wielkie oko wsparte na podłużnym wyrostku, które Danalta wypączkował w celu obserwacji pacjenta. Conway przesunął językiem po suchych wargach.
— Co się stało? — spytał.
— To powinno być dopiero drugie pytanie — zauważyła Murchison. — Najpierw powinieneś wyszeptać „Gdzie ja jestem?”
— Wiem, gdzie jestem — żachnął się Conway. — Na pokładzie medycznym Rhabwara. Tylko dlaczego ciągle tkwię podłączony do aparatury? Widzę, że czujniki wskazują optymalny poziom wszystkich funkcji życiowych. No i jak się tu znalazłem?
Patolog wypuściła powoli powietrze nosem.
— Funkcje myślowe i pamięć wydają się nie uszkodzone, ponadto jak zwykle wykazujesz się brakiem cierpliwości. Ale na razie musisz odpoczywać. Gogleskański jad został już zneutralizowany, lecz mimo niezłych odczytów istnieje ciągle ryzyko wystąpienia opóźnionego wstrząsu związanego z ostatnimi przeżyciami. Pozwolimy ci wstać dopiero po powrocie do Szpitala, gdzie przejdziesz gruntowne testy. I nie próbuj korzystać z tego, że jesteś starszym lekarzem — dodała, widząc, że Conway otwiera już usta. — Teraz jesteś pacjentem, nie lekarzem, doktorze.
— Myślę, że to dobra chwila, abyśmy oddalili się i pozwolili ci wypocząć, przyjacielu Conway — powiedział Prilicla. — Cieszymy się, że wracasz do zdrowia, i chyba najlepiej będzie, jeśli zostawimy cię samego z przyjaciółką Murchison, aby to ona odpowiedziała na twoje pytania.