Potem wyjaśnił, że umieszczone na pierwszym miejscu litery A, B i C oznaczają skrzelodysznych. Na większości planet życie rozwinęło się w morzu i nierzadko tam też doszło do stadium rozumnego. D, E i F to ciepłokrwiści tlenodyszni i ta grupa obejmuje większość inteligentnych ras Federacji. G i K to również tlenodyszni, ale owadopodobni. L i M natomiast odnoszą się do skrzydlatych istot żyjących w bardzo niskim ciążeniu.
Chlorodyszne formy życia obejmowały grupy określane literami O i P, po czym następowały rzadsze, złożone i zdumiewające niekiedy gatunki, w tym żywiące się twardym promieniowaniem oraz istoty zimnokrwiste, krystaliczne i zmiennokształtni. Stworzenia, które miały zmysły rozwinięte do poziomu pozwalającego im obywać się bez kończyn, otrzymywały niezależnie od kształtu określenie V.
— System nie jest wszakże doskonały — powiedział Conway. — Wynika to z braku wyobraźni i zdolności przewidywania jego twórców. Przykładem mogą być istoty klasy AACP, które otrzymały oznaczenie odpowiadające skrzelodysznym, chociaż cechuje je roślinny metabolizm. Brak jednak desygnatów dla tak wczesnego ewolucyjnie poziomu rozwoju.
Conway wskazał nagle pielęgniarkę, która spryskiwała młodego FROBa substancją odżywczą, i spojrzał na Melfianina.
— Może zechce pan określić tę formę życia, doktorze Danalta.
— Nie jestem Danalta — odparł krabowaty. Wprawdzie autotranslator nie oddawał emocjonalnego zabarwienia wypowiedzi, ale i tak wydawało się, że Melfianin jest urażony.
Przepraszam — powiedział Conway i rozejrzał się za drugim przybyszem z Melfu, ale go nie dostrzegł. Pomyślał, że zdolny medyk ze znanych sobie tylko powodów musiał schować się za grupą Tralthańczyków. Zanim jednak zdążył powtórzyć pytanie, jeden ze słoniowatych zaczął udzielać odpowiedzi.
— Wskazana przez pana istota ma na sobie ciężki kombinezon ochronny — zahuczał FGLI z typową dla tego gatunku drobiazgowością. — Jedyny odsłonięty fragment ciała to widoczna przez wizjer hełmu twarz, której jednak nie mogę się dokładnie przyjrzeć, gdyż światło lamp odbija się w szkle. Ponieważ skafander ma własny napęd, trudno wnioskować o liczbie i rodzaju kończyn, niemniej ogólny kształt i wielkość, a także cztery manipulatory rozmieszczone u podstawy stożkowej sekcji kryjącej głowę, pozwalają przypuszczać, że chodzi o Kelgianina. Zakładam przy tym, że układ manipulatorów z powodów ergonomicznych odpowiada naturalnemu rozmieszczeniu kończyn tej istoty, moje rozpoznanie zaś, że chodzi o DBLF, potwierdzają pojawiające się chwilami na skraju pola widzenia w hełmie szarawe włosy, również typowe dla Kelgian.
— Bardzo dobrze, doktorze! — zawołał Conway, ale zanim zdążył spytać Tralthańczyka o imię, drzwi oddziału otworzyły się gwałtownie i do środka wjechał kulisty wehikuł na gąsienicach. W połowie wysokości otaczała go obręcz rozmaitych czujników i manipulatorów, a na przedniej powierzchni widniały insygnia Diagnostyka. Conway wskazał na przybysza. — A jego jak opiszecie?
Tym razem pierwszy odezwał się jeden z Kelgian.
— W tym przypadku pomocna może być wyłącznie dedukcja — powiedział, falując futrem. — Mamy tu samobieżną kabinę ciśnieniową, która sądząc po widocznych usztywnieniach, ma chronić tak pacjentów i personel oddziału, jak i samego załoganta. Nie da się powiedzieć, czy istota ta ma jakieś nogi, natomiast po liczbie urządzeń na zewnątrz przypuszczam, że nie ma wielu kończyn wykorzystywanych jako manipulatory ani wielu narządów zmysłów i musi korzystać z tak bogatego wsparcia. Przy braku informacji na temat grubości ścian kuli nie potrafię powiedzieć nic więcej o tym, kto się w niej kryje.
Kelgianin umilkł na chwilę i, niczym futrzany znak zapytania, przysiadł na tylnych nogach. Sierść nadal falowała mu regularnie, podczas gdy futra trzech jego kompanów zdawały się drżeć niczym targane silnym wiatrem.
Pozostali członkowie grupy jakby się ożywili. Tralthańczycy podnosili i opuszczali słoniowe nogi, Melfianie skrobali chitynowymi odnóżami o pokład, Orligianie zaś pokazywali co rusz zęby bielejące pośród ciemnej sierści. Conway miał nadzieję, że tylko się uśmiechają.
— Znam dwa typy istot, które korzystają z podobnych pojazdów ciśnieniowych — odezwał się w końcu Kelgianin. — Różnią się znacznie zarówno wyglądem, jak i wymogami środowiskowymi, jednak oba wydają się tleno— i chlorodysznym mocno niezwykłe. W jednym przypadku chodzi o metanowców, którzy najlepiej czują się w temperaturze tylko o kilka stopni wyższej od zera absolutnego. Rozwinęli się oni na światach oderwanych od własnych słońc i dryfujących w lodowatej próżni międzygwiezdnej. Fizycznie nie są to istoty wielkie, ich masa dochodzi do jednej trzeciej mojej masy, jednak w obcym środowisku muszą korzystać z rozbudowanej i wymagającej częstego doładowywania maszynerii…
Aż trzech takich! — pomyślał Conway i rozejrzał się w poszukiwaniu Tralthańczyka, który trafnie rozpoznał odzianą w skafander DBLF, oraz Melfianina opowiadającego wcześniej o FROBach. Był ciekaw, jak reagują na wypowiedź kolejnego zdolnego stażysty, ale grupa tak się nieustannie przemieszczała, że nie zdołał ich odnaleźć. Powróciło natomiast wrażenie, że jest w tej gromadce coś dziwnego…
— Druga forma życia, która wchodzi w grę, zamieszkuje pokrytą wodą planetę o wysokiej grawitacji. Jest to świat krążący bardzo blisko macierzystej gwiazdy. Jego mieszkańcy oddychają przegrzaną parą i mają niezmiernie ciekawy metabolizm, o którym jednak nie wiem zbyt wiele. Również są to małe istoty, lecz wymagają wielkich powłok ochronnych wyposażonych w silne grzejniki i grubej izolacji z zewnętrznym chłodzeniem. W przeciwnym razie stanowiłyby zagrożenie dla innych. Ponieważ na oddziale Hudlarian jest gorąco i wilgotno, niskie temperatury wymagane przez SNLU powodowałyby, że ich warstwy ochronne, mimo dobrej izolacji, pokryłyby się z wierzchu skroploną parą wodną. W tym przypadku nie widzę jej, skłonny jestem więc sądzić, że mamy do czynienia z przedstawicielem rasy ciepłolubnej. Słyszałem, że jeden z jej przedstawicieli jest tutaj Diagnostykiem. Tyle mogę powiedzieć na podstawie dedukcji, domysłów i niejakiej własnej wiedzy, starszy lekarzu — zakończył Kelgianin. — Pod względem fizjologicznym określiłbym tę istotę jako TLTU.
Conway przyjrzał się falującej z wolna sierści niezwykle spokojnego stażysty, a potem poruszanym gwałtownymi spazmami futrom innych Kelgian.
— Jakkolwiek do niej doszedłeś, to poprawna odpowiedź — stwierdził powoli, jak zwykle gdy intensywnie o czymś myślał.
Pamiętał o szczególnej cesze DBLFów, którzy właśnie poprzez bezwiedne poruszenia sierścią okazywali swoje stany emocjonalne, co powodowało, że rasa ta nie znała kłamstwa i zawsze mówiła to, co myślała. Sztuka dyplomacji i takt obce były Kelgianom z przyczyn czysto fizjologicznych.
Nie zapomniał też o szczególnym mechanizmie rozrodczym krabowatych ELNT, który wykluczał narodziny bliźniaków. Co więcej, wypowiedzi wszystkich trzech zdolnych stażystów były podobne, Kelgianin zaś skłonny był uznać TLTU za mało wyjątkową formę życia…
Wrażenie, że jest w tej grupie coś niezwykłego, było jak najbardziej na miejscu. Już wtedy, na samym początku, powinien zaufać swoim odczuciom. Tak… przez cały czas byli nerwowi i ani razu nie spytali o Szpital. Jakaś zmowa? Nie przejmując się wywieranym wrażeniem, przyjrzał się po kolei wszystkim stażystom.