Выбрать главу

— Nie przybędzie — powiedział Conway.

— Sądząc po tym, co od pana usłyszałem, skłonny jestem się zgodzić — mruknął naczelny psycholog z odrobiną współczucia. — To znaczy, że będzie pan musiał nauczyć się żyć ze swoim gogleskańskim alter ego. Bardzo jest dokuczliwe?

Ziemianin pokręcił głową.

— Nie jest bardziej obce niż zapis melfiański, tyle że czasem nie jestem pewien, czy pewne reakcje są moje, czy może raczej Khone’a. Niemniej chyba poradzę sobie z tym bez pomocy psychiatrycznej.

— To dobrze — stwierdził służbowo O’Mara. — Uważa pan, że leczenie byłoby jeszcze gorsze niż sam kłopot, i zapewne ma pan rację.

— Wcale nie jest tak dobrze — zaprotestował Conway. — Zostaje sprawa Goglesk. Cały gatunek cierpi tam przez atawistyczne odruchy! Musimy spróbować zrobić coś z tymi ich zbiorowymi szaleństwami.

— To pan coś z tym zrobi — powiedział O’Mara. — Najlepiej w przerwie między paroma innymi zadaniami, które dla pana przygotowałem. Jest pan starszym lekarzem, zna sprawę z autopsji, po co miałbym zatem wyznaczać do tego zadania kogoś innego? Ale póki co… Mam nadzieję, że oprócz niszczenia obcego miasta i kotłowania się z FOKTem znalazł pan chwilę, żeby zastanowić się nad perspektywą zostania Diagnostykiem? I że przedyskutował pan możliwe skutki tego wyboru ze swoim patologiem?

Conway przytaknął.

— Rozmawialiśmy o tym i postanowiłem spróbować. Skoro jednak wspomniał pan o jakichś innych zadaniach, nie jestem pewien, czy zdołam…

Naczelny psycholog uniósł dłoń.

— Oczywiście, że pan zdoła. Zarówno starszy lekarz Prilicla, jak i patolog Murchison uznali pana za psychicznie i fizycznie sprawnego. — Spojrzał znacząco na okrytą rumieńcem twarz Conwaya. — Nie przedstawiała mi szczegółów, wspomniała tylko, że była w pełni zadowolona. Ma pan jeszcze jakieś pytania?

— Ile będzie tych zadań?

— Kilka. Znajdzie pan ich opis na taśmie, która jest do odbioru w sekretariacie. I jeszcze jedno, doktorze. Oczekiwałem, że podejmie pan właśnie taką decyzję, jaką mi pan obwieścił. Będzie pan musiał jednak przywyknąć do większej odpowiedzialności za diagnozy, zalecenia i leczenie niż ta, do której przywykł pan jako starszy lekarz. Teraz będzie pan widywał pacjentów jedynie, gdy coś pójdzie bardzo nie tak, poza tym będą się nimi opiekować pańscy podwładni. Oczywiście będzie pan mógł szukać rady i pomocy u innych Diagnostyków i wszędzie indziej, ale dopiero wtedy, gdy będzie pan naprawdę pewien i jeszcze zdoła mnie przekonać, że nie poradzi sobie bez takiej pomocy. Znam już jednak pana trochę, doktorze, i nie zakładałbym się, którego z nas będzie w razie czego trudniej przekonać.

Conway przytaknął. Nie po raz pierwszy O’Mara krytykował jego przesadną dumę zawodową. Albo — innymi słowy — zwykły upór. Dotąd jednak udawało mu się unikać poważnych kłopotów, zwykle też okazywało się, że w ostatecznym rozrachunku miał rację.

— Rozumiem — powiedział, odchrząkując. — Ale nadal sądzę, że Goglesk wymaga pilnej interwencji.

— Tak samo problem z oddziałem geriatrycznym dla FROBów — rzucił O’Mara. — Nie wspominając o konieczności jak najszybszego urządzenia oddziału dla ciężarnego Obrońcy i jego potomstwa. I jeszcze o rozmaitych wykładach i wszystkim, przy czym pańskie szczególne umiejętności okażą się przydatne. Niektóre sprawy czekają na rozwiązanie naprawdę długo, chociaż nie są to oczywiście tysiące lat, jak w przypadku Goglesk. Jako przyszły Diagnostyk musi pan również nauczyć się decydować o nadawaniu właściwego priorytetu poszczególnym problemom. Po odpowiednim rozważeniu argumentów, oczywiście.

Conway znowu pokiwał głową. Zaniemówił na dłuższą chwilę, próbując ogarnąć skutki otrzymania tylu przydziałów równocześnie. A był to dopiero początek… Już wcześniej słyszał o części wspomnianych spraw, znał zajmujących się nimi Diagnostyków, pamiętał porażające plotki na temat niektórych ich niepowodzeń. A teraz sam miał być pełniącym obowiązki Diagnostyka i całe to brzemię spadało na jego barki.

— Proszę się tak na mnie nie gapić — powiedział O’Mara. — Jestem pewien, że bez trudu znajdzie pan sobie jakieś inne zajęcie.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Spotkanie było dla Conwaya niezwykłe głównie dlatego, że okazał się na nim jedynym lekarzem. Wszyscy pozostali uczestnicy reprezentowali Korpus Kontroli i byli odpowiedzialni za różne aspekty utrzymania i zaopatrzenia Szpitala. Do tego doszedł jeszcze major Fletcher, kapitan Rhabwara. Conway miał już na ramieniu obramowaną złotem opaskę Diagnostyka i chociaż starał się nosić ją z jak największą swobodą, a nawet nonszalancją, nie czuł się wcale aż tak pewnie. Tym bardziej, i to uznał za drugą osobliwość tego spotkania, że był akurat wyłącznie sobą.

Nie otrzymał ani jednego zapisu, który pomógłby mu rozwiązać problem. Mógł liczyć tylko na doświadczenie majora Fletchera i swoje.

— Pierwsza sprawa dotyczy przygotowania właściwego pomieszczenia, ciągów spożywczych i wyposażenia medycznego dla ciężarnego FSOJ znanego lepiej jako jeden z Obrońców Nie Narodzonych — powiedział, otwierając naradę. — Są to wyjątkowo groźne, w dorosłym stadium pozbawione inteligencji stworzenia, które na własnej planecie od chwili narodzin do dnia śmierci są nieustannie atakowane, giną zaś od pazurów i zębów swoich pierworodnych. Kapitanie jeśli mogę prosić…

Fletcher nacisnął parę klawiszy na swojej konsoli i na ekranie pojawiła się podobizna dorosłego Obrońcy sfotografowanego podczas jednej z misji ratunkowych Rhabwara. Następnie pojawiły się materiały o innych FSOJ, zebrane na ich rodzimym świecie, jednak to widok kłapiących szczęk bestii i jej macek masakrujących okładziny statku szpitalnego skłonił widzów do pełnych niedowierzania okrzyków.

— Jak sami widzicie, FSOJ to istoty wielkie i niezwykle silne. Są tlenodyszne i mają gruby pancerz, spod którego wystają cztery ciężkie kończyny, ogon i głowa. I kończyny, i ogon mają na końcach kostne, najeżone kolcami twory o wyglądzie maczug, najbardziej zwracającymi uwagę cechami głowy są zaś głęboko osadzone oczy z grubymi powiekami oraz masywne szczęki. Dostrzegacie też na pewno, że cztery wyrastające spod pancerza nogi posiadają ostrogi kostne pozwalające na użycie i tych kończyn do obrony. Na rodzimej planecie Obrońców każda broń jest przydatna. Ich młode pozostają w łonie, aż rozwiną się na tyle, aby przetrwać pojawienie się w skrajnie wrogim środowisku, w fazie życia płodowego zaś przejawiają zdolności telepatyczne. Jednak ten aspekt nie jest obecnie istotny. Ich egzystencja jest jednym wielkim konfliktem — ciągnął Conway. — Pozbawieni możliwości walki zaczynają chorować i umierają. Dlatego właśnie przygotowanie pomieszczeń dla nich będzie trudniejsze niż wszystkie dotychczasowe prace tego rodzaju. Po pierwsze, muszą być nad wyraz solidne. Major Fletcher przekaże wam dokładne dane na temat siły fizycznej i mobilności tych stworzeń i, uwierzcie mi, nie będą to dane przesadzone. Jedenaście godzin transportu jednego Obrońcy do Szpitala zakończyło się gruntownym remontem ładowni.

— Ładowni oraz mojej piszczeli — wtrącił kapitan Rhabwara.

Zanim Conway zdążył podjąć temat, odezwał się szef szpitalnych dietetyków, pułkownik Hardin.

— Mam wrażenie, że wasz FSOJ żywność też zdobywa w walce. Muszę więc przypomnieć, doktorze, że nigdy nie dostarczamy pacjentom żywego pożywienia. Korzystamy z syntetycznych odpowiedników tkanki zwierzęcej, a gdy nie można inaczej, sięgamy po importowane półprodukty. Chodzi o to, że niektóre zwierzęta służące za pokarm są bardzo podobne do spotykanych i w Szpitalu inteligentnych istot, które nierzadko uważają spożywanie czegokolwiek poza roślinami za wysoce odrażające i…