— To nie problem, pułkowniku — przerwał mu Conway. — FSOJ zje wszystko, co dostanie. Największym problemem będzie urządzenie jego izolatki, która powinna przypominać nie tyle salę szpitalną, ile średniowieczną salę tortur.
— Czy dowiemy się, dlaczego rozpoczęto ten program? — spytał oficer, którego Conway dotąd nie spotkał. Nosił żółte naszywki inżyniera i pagony majora. — Pomogłoby nam to jak najlepiej zaprojektować całość. A przy okazji zaspokoilibyśmy też swoją ciekawość — dodał z uśmiechem.
To nie tajemnica — odparł Conway. — Chociaż nie chciałbym większej dyskusji na ten temat, ale tylko dlatego, że nasze oczekiwania mogą się okazać mocno na wyrost. Skoro zaś to ja zostałem koordynatorem projektu, nie poczułbym się wtedy najlepiej. Niemniej, problem w tym, że każda z tych istot jest w dowolnej chwili na jakimś etapie rozrodu. Chcemy zbadać dokładnie ten proces, a zwłaszcza mechanizm odpowiedzialny za zanik samoświadomości oraz zdolności telepatycznych płodu, który następuje tuż przed narodzinami. Gdyby młody Obrońca zachował jedno i drugie, mógłby z czasem nauczyć się porozumiewać ze swoim Nie Narodzonym, a może nawet wytworzyć więź na tyle silną, aby nie próbowali robić sobie krzywdy. Zamierzamy obniżać sukcesywnie agresję środowiskową i zastępować stymulację fizyczną medykamentami, które prowokują konieczne dla utrzymania aktywności życiowej wydzielanie wewnętrzne. To pozwoliłoby na stopniowy zanik odruchu zabijania i pożerania wszystkiego, co znajdzie się w zasięgu ich wzroku. Musimy zadbać, aby FSOJ nadal mieli szansę przetrwać na własnej, ciągle groźnej planecie, a jednak wyrwali się z ewolucyjnej pułapki, która nie pozwala im rozwinąć trwałej cywilizacji.
Mają w tym wiele wspólnego z Gogleskanami, pomyślał Conway.
— Ale to tylko jeden z moich problemów — dodał z uśmiechem. — Macie prawo je znać, lecz równie ważne jest, abym ja zrozumiał wasze.
Potem doszło do długiej, chwilami bardzo ożywionej dyskusji, pod koniec której wszyscy wiedzieli już najważniejsze, a przede wszystkim rozumieli, jak pilna to sprawa. Schwytany Obrońca przebywał na razie w pomieszczeniu dawnego tralthańskiego oddziału obserwacyjnego na poziomie 202, ale nie można było przetrzymywać go tam w nieskończoność, również ze względu na dwóch FROBów, którzy na zmianę dyżurowali przy bestii, obijając ją metalowymi prętami. Obaj Hudlarianie mieli już tego serdecznie dość, bo chociaż masywni i silni, byli wrażliwymi osobnikami, a zadania podjęli się tylko dlatego, że zrozumieli, jakie to ważne dla stanu pacjenta.
Wszyscy mają jakieś problemy, pomyślał Conway.
Jemu też Przybył właśnie nowy kłopot, szczęśliwie z tych nie wymagających wielkiej pomysłowości. Zrobił się po prostu głodny.
Porę wizyty w stołówce wybrał tak, aby spotkać się tam z zespołem medycznym Rhabwara, przede wszystkim z Murchison, ale trafił też na Priliclę, Naydrad i Danaltę, którzy zajęli melfiański stół. Patolog nie odezwała się, aż złożył zamówienie na wielki stek z podwójnymi dodatkami.
— Chyba nadal jesteś sobą — mruknęła, patrząc z zazdrością na talerz. — Albo twoje alter ego nie są wegetarianami. Od syntetyków bardzo się tyje i nie rozumiem, jakim cudem nie masz jeszcze brzucha niczym ciężarna Crepellianka.
— To dzięki zdrowemu podejściu do żywienia — odparł Conway z uśmiechem i rozpoczął operację steku. — Jedzenie to tylko paliwo, które się spala. Gdy to zrozumiesz i przestaniesz delektować się każdym kęsem, wszystko staje się prostsze.
Naydrad sapnęła coś niezrozumiale i nie przerwała jedzenia. Unoszący się nad stołem Prilicla nie skomentował tej opinii, a Danalta zajęty był wypączkowywaniem melfiańskich kończyn, chociaż reszta jego ciała przypominała zieloną piramidę z samotnym okiem na szczycie.
— Owszem, nadal jestem sobą, chociaż z gogleskańskim śladem — stwierdził Conway. — Oprócz paru innych, dostałem właśnie sprawę Obrońcy i chciałbym o tym z tobą porozmawiać. Na razie tylko pełnię obowiązki Diagnostyka, lecz łączy się to już z pełną odpowiedzialnością i władzą, mogę więc prosić o każdą konieczną pomoc. I potrzebuję jej, chociaż nie wiem jeszcze w czym. Nie chcę na razie indagować innych Diagnostyków, a na pewno nie spróbuję zakłócać spokoju szefowi patologii. Może jednak udałoby się dotrzeć do Thornnastora przez ciebie, skoro jesteś jego asystentką. Szukam pewnej porady.
Murchison patrzyła chwilę w milczeniu, jak Conway napełnia zbiorniki paliwem.
— Wiesz, że nie musisz stosować podchodów wobec Thornnastora — powiedziała w końcu z powagą. — Bardzo chciałby się włączyć do programu Obrońcy i zostałby jego kierownikiem, gdyby nie fakt, że ty masz już pewne doświadczenie z tymi stworzeniami i równocześnie zacząłeś aspirować do tytułu Diagnostyka. Chętnie pomoże ci, jak tylko będzie mógł. Powiem więcej, jeśli nie poprosisz go o pomoc, mój szef przespaceruje się po tobie wszystkimi sześcioma słoniowatymi nogami.
— I ja chętnie bym się poudzielał — odezwał się Prilicla. — Jednak biorąc pod uwagę potężną muskulaturę pacjenta, wolałbym pomagać z daleka.
— I ja — dodał Danalta.
— A ja zrobię, co mi każą — rzuciła Naydrad, unosząc oczy znad talerza pełnego zielonej masy, którą Kelgianie tak uwielbiali.
Conway roześmiał się.
— Dziękuję, przyjaciele. Wrócę z tobą na patologię i porozmawiam z Thornnastorem — rzekł do Murchison. — Nie jestem aż tak dumny. Ale gdybym miał opowiedzieć mu o wszystkim, i o Goglesk, i o geriatrycznym oddziale FROBów, i jeszcze innych osobliwościach…
— Thornnastor po prostu lubi wiedzieć — przerwała mu Murchison. — Grotów jest wtykać trąbę we wszystko.
Po spotkaniu z naczelnym patologiem Conway poczuł się zdecydowanie lepiej. Spotkanie zajęło resztę dnia pracy, jako że cykle snu i czuwania Tralthańczyków były znacznie dłuższe niż ziemskie. Thornnastor uchodził całkiem słusznie za największego plotkarza w Szpitalu i nie potrafił trzymać ust zamkniętych, jednak był równocześnie niezgłębioną skarbnicą informacji na temat patologii obcych oraz wielu innych zagadnień medycznych. W tej materii można było na nim polegać bez reszty.
— Jak sam wiesz, Diagnostycy cieszą się w świecie medycznym wielkim szacunkiem, chociaż względy nam okazywane, o ile w tym domu wariatów można mówić o jakichś względach, idą w parze z politowaniem nad dyskomfortem, który musimy cierpieć — dodał na koniec. — Ponadto wszyscy przywykli już do medycznych cudów, które co rusz czynimy. Powiem więcej, od nas oczekuje się cudów, jednak opracowywanie nowych leków, metod operacyjnych czy rozwiązywanie zagadek ksenomedycyny może dla niektórych lekarzy okazać się nie dość satysfakcjonujące. Mam na myśli tych, którzy chociaż zdolni, inteligentni i oddani swej sztuce, oczekują szczególnego kredytu zaufania we wszystkim, co robią.
Conway przełknął ślinę. Nigdy wcześniej Thornnastor nie zwracał się do niego w ten sposób. Zachowywał się zupełnie jak naczelny psycholog, który nie raz i nie dwa wypominał Conwayowi braki jego charakteru. Czyżby chciał zasugerować, że nieskłonny do współpracy i wnikliwego konsultowania każdej sprawy Conway nie nadaje się za bardzo na Diagnostyka? Nie, chyba jednak nie…
— Diagnostyk rzadko odczuwa prawdziwą satysfakcję z wykonanej pracy, gdyż nigdy nie może być do końca pewny, czy posiłkował się w niej wyłącznie własnymi pomysłami lub przemyśleniami. Wprawdzie zapisy z taśm edukacyjnych to tylko cudze wspomnienia, ale iluzja powinowactwa z dawcą wywołuje wrażenie, jakby i jemu coś się zawdzięczało. Jeśli kto ma w głowie pięć albo i dziesięć zapisów, oznacza to naprawdę liczne grono współpracowników.