Kelgianka przyjrzała mu się uważnie.
— Czy to poruszenie głową było na tak czy na nie, doktorze?
— To znaczyło, że jeszcze nie podjąłem decyzji — odparł Conway i czym prędzej wyszedł, a właściwie uciekł na oddział noworodków.
Małe FROBy, zdawało się, miały szczególny talent do przyciągania wszystkich istniejących w ich naturalnym środowisku patogenów. Jeśli udawało im się przetrwać kilka pierwszych takich spotkań, wytwarzały naturalną odporność, którą zachowywały niemal do końca bardzo długiego życia. Szczęśliwie większość tych chorób, chociaż miała bardzo spektakularne objawy, nie była specjalnie groźna. Medycyna Federacji zdołała wynaleźć lekarstwa na kilka spośród nich, prace nad kolejnymi trwały. Kłopoty rosły, gdy choroby zaczynały się kumulować, osłabiając z wolna organizm. Kiedy nagromadziło się ich zbyt wiele, mogły doprowadzić do śmierci. Na razie nie zawsze można było jej zapobiec, dlatego też tak ważne było odkrycie sposobów leczenia wszystkich chorób młodocianych FROBów.
Gdy Conway wszedł na oddział i rozejrzał się po pełnym życia pomieszczeniu, hudlariańska część jego osobowości podpowiedziała mu, że całkowite uodpornienie może jednak nie być najlepszym rozwiązaniem. Miał wrażenie, że chociaż dzieci FROBów przestaną wtedy chorować, to gatunek jako taki ulegnie osłabieniu. Niemniej osobnik, który został dawcą zapisu, nie był lekarzem. Wśród Hudlarian brakowało prawdziwych lekarzy. Był kimś pośrednim między filozofem, psychologiem a nauczycielem. Mimo to jego sugestia zaniepokoiła nieco Conwaya. Przestał się nad nią zastanawiać dopiero wtedy, gdy mały, ledwie półtonowy dzieciak podbiegł do niego z krzykiem, że chce się bawić. Trzeba się było ewakuować…
Ustawił degrawitator na jedną czwartą g i skoczył prosto na przebiegającą nad salą galerię obserwacyjną. Dwie sekundy później młody Hudlarianin uderzył z hukiem w ścianę, po raz kolejny testując zarówno wytrzymałość konstrukcji, jak i izolację wyciszającą. Z góry Conway dostrzegł, że na oddziale przebywa niespełna dwudziestu pacjentów, chociaż pomimo znacznego ciążenia wszyscy byli tak ruchliwi, iż zdawało się, jakby było ich trzy razy więcej. Gdy zatrzymywali się czasem, żeby zmienić kierunek, widać było, że większość cierpi na rozmaite schorzenia skóry.
Dorosły Hudlarianin z przypiętym do grzbietu zasobnikiem mieszanki odżywczej zapędził właśnie jednego młodocianego do kąta, aby go nakarmić. Potem obrócił się i spojrzał na Conwaya.
Nosił odznaki praktykantki pielęgniarstwa, chociaż w tej chwili po prostu bawił dzieci. Conway domyślił się, że to jeden z trzech osobników, które przyleciały do Szpitala na szkolenie. Były pierwszymi w dziejach Hudlarianami, którzy postanowili związać swoje życie z medycyną. Według standardów rasy była to istota całkiem przystojna i, w odróżnieniu od kelgiańskiej siostry z oddziału geriatrycznego, bardzo uprzejma.
— W czym mogę pomóc, doktorze? — spytała, a Conwaya zalała fala tak silnych wspomnień jego hudlariańskiego alter ego, że przez chwilę nie mógł wykrztusić ani słowa. — Ten, który chciał się z panem bawić, to pacjent numer siedem, młody Metiglesh. Dobrze reaguje na przepisane przez Diagnostyka Thornnastora leczenie. Jeśli pan sobie życzy, mogę go bez trudu złapać, żeby zbadał go pan skanerem.
No tak, dla niej to łatwa sprawa, pomyślał Conway. Właśnie dlatego hudlariańska siostra, chociaż była dopiero na praktyce, pełniła dyżur na tym oddziale. Lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała, ile siły można i trzeba użyć wobec małych terrorystów, podczas gdy bardziej doświadczone opiekunki innych gatunków bałyby się nieustannie, że skrzywdzą pacjentów.
Nieletni Hudlarianie mieli wybitną skłonność do łobuzerstwa. Za to niektóre dorosłe osobniczki były niewiarygodnie piękne…
— Tylko przechodziłem, siostro — wydusił wreszcie Conway. — Wydaje się, że panuje tu pani nad wszystkim.
Niezależnie od własnej wiedzy na temat FROBów Conway miał teraz do dyspozycji jeszcze odczucia dawcy, który w chwili nagrywania był samcem. Pojawiły się też nieco mniej wyraziste wspomnienia z okresu, gdy był osobnikiem żeńskim, w tym z chwili narodzin potomka. Ciąża i poród na tyle zaburzyły jego równowagę hormonalną, że znowu zmienił płeć na żeńską. Hudlarianie mieli to rzadkie szczęście, że każdy z partnerów mógł urodzić własne dziecko.
— Wielu przedstawicieli różnych gatunków z hudlariańskimi zapisami w głowie zagląda tu zaraz po odwiedzeniu oddziału geriatrycznego — powiedziała siostra, nieświadoma wrażenia, które wywarła na Conwayu. Jego alter ego podsuwało mu cały czas nowe odczucia, wspomnienia, doświadczenia i pragnienia w tym miłosne. W lekarzu narastała chęć, aby okazać uwielbienie tej istocie, kochać się z nią w gargantuicznej kopulacji… Jednak to nie były jego marzenia.
Rozpaczliwie próbował odzyskać panowanie nad emocjami, pokonać fale pierwotnego instynktu, które nie pozwalały mu zebrać myśli. Starał się patrzeć jedynie na własne, odziane w cienkie rękawiczki dłonie spoczywające na barierce galerii.
— Dla Hudlarianina albo kogoś z hudlariańskim zapisem pobyt na oddziale geriatrycznym to bardzo przykre przeżycie. Sama nigdy nie wejdę tam z własnej woli i podziwiam tych, którzy jak pan robią to z poczucia zawodowego obowiązku. Podobno pobyt tutaj często pomaga potem wrócić do równowagi. Ale oczywiście może pan zostać, jak długo pan zechce. Z dowolnego powodu — dodała życzliwie. — Jeśli tylko będę mogła jakoś pomóc, proszę powiedzieć.
Hudlariański składnik osobowości Ziemianina szybował właśnie gdzieś wysoko, pośród skowronków. Conway wychrypiał więc tylko coś, czego autotranslator zapewne i tak nie zrozumiał, po czym ruszył galerią do wyjścia. Niewiele brakowało, a zacząłby biec.
Opanuj się, idioto, powiedział sobie w duchu. Ona jest sześć razy większa od ciebie…!
ROZDZIAŁ DWUNASTY
System gwiazdy Menelden należał do ciężko doświadczonych przez los. Został odkryty blisko sześćdziesiąt lat wcześniej przez jednostkę zwiadowczą Korpusu, której kapitan skorzystał z tradycyjnego prawa, aby nadać mu nazwę, jako że nic nie wskazywało, aby na którejkolwiek planecie było inteligentne życie i aby system miał jakieś własne miano. Może zresztą miał je kiedyś, ale ślad po nim zaginął, gdy z głębin kosmosu nadleciała metalowa asteroida wielkości planety i zderzyła się z jednym z zewnętrznych światów. To spowodowało niezliczone dalsze kolizje i zmiany orbit wszystkich praktycznie planet systemu.
Gdy układ wrócił wreszcie do równowagi, Menelden była już starą, pożółkłą gwiazdą otoczoną przez rozszerzającą się chmurę asteroid, w większości z metalu. Niebawem po odkryciu tej skarbnicy wokół zaroiło się od przejawów życia pod postacią wielkich kompleksów kopalnianych obsadzonych przez załogi ze wszystkich światów Federacji. Okolica mogłaby posłużyć za kosmiczną ilustrację ruchów Browna, nic zatem dziwnego, że niekiedy dochodziło również do zderzeń.
Szczegóły jednego z nich ujawniono dopiero wiele tygodni po fakcie. Nigdy nie udało się ustalić, kto właściwie był za nie odpowiedzialny.
Wielki zespół mieszkalny dla górników i robotników zakładu przetwarzającego rudę holowano akurat na nową orbitę. Poprzednie pole zostało już wyczerpane i trzeba było się przenieść na kolejne. Prowadzący holownik starannie wybierał szlak między powoli wirującymi, ale względnie nieruchomymi wobec siebie asteroidami i innymi kompleksami wydobywczymi.