Выбрать главу

— Patolog Murchison została na miejscu katastrofy — odparła w końcu Naydrad. — Chce pomóc doktorowi Prilicli w klasyfikowaniu chorych.

— W czym? Prilicla nie powinien się tym zajmować. Cholera, lepiej też tam polecę, żeby pomóc. Tutaj jest dość lekarzy, aby zająć się wszystkimi rannymi, a gdyby… Masz jakieś obiekcje?

Futro Naydrad zafalowało ponownie w sposób zdradzający pragnienie wyrażenia sprzeciwu.

— Doktor Prilicla kieruje zespołem medycznym — powiedziała Kelgianka. — Jego miejsce jest właśnie tam. Koordynuje akcję ratowniczą, decyduje o kolejności udzielania pomocy rannym. Na pewno wie, co robi. Przybycie poprzedniego szefa zespołu może zostać odczytane jako ukryta krytyka profesjonalizmu Prilicli, który jak dotąd radzi sobie wyśmienicie.

Patrząc na falujące futro, Conway nie zdziwił się nawet specjalnie lojalnością Naydrad wobec przełożonego, który zajmował to stanowisko dopiero od kilku dni. Podwładni czasem szanowali przełożonych, czasem się ich bali, ale tak czy owak, byli im zwykle z konieczności posłuszni. Prilicla dowiódł zaś, że można jeszcze inaczej. Zdobył posłuch nie zwykłym strachem, ale budząc lęk przed sprawieniem szefowi przykrości.

Conway milczał, więc Naydrad znowu się odezwała:

— Patolog Murchison została, gdyż pomyślała dokładnie o tym samym, czyli że trzeba będzie pomóc Prilicli. Cinrussańczyk nie musi wcale zbliżać się do pacjenta, aby wyczuć jego emocje, pracuje więc, zachowując właściwy dystans, a Murchison zajmuje się resztą.

— Doktorze — powiedział Danalta, pierwszy raz zabierając głos — patolog Murchison ma do pomocy mnóstwo dobrze umięśnionych osobników swojego i innych gatunków, którzy są przeszkoleni w prowadzeniu akcji ratunkowych. To oni wydobywają rannych spośród szczątków i pilnują równocześnie, aby patolog Murchison nic się nie stało. Pańska partnerka jest naprawdę bezpieczna.

Uprzejmy i pełen szacunku ton Danalty kontrastował mocno z wcześniejszymi bezpośrednimi słowami Naydrad. Conway wiedział, że wynika to z empatycznej wrażliwości TOBSów, którzy opanowali sztukę mimikry służącej im zarówno do obrony, jak i ataku, ale mimo to miło mu było, że ktoś odezwał się do niego taktownie.

— Dziękuję, Danalta. Dobrze, że mi to powiedziałeś. — Spojrzał na Naydrad. — Ale Prilicla przy takim zajęciu!

Każdy, kto znał małego empatę, musiał się przerazić.

Gdy był jeszcze tylko członkiem zespołu, jego zdolności rozpoznawania na odległość cudzych stanów emocjonalnych okazywały się wprost nieocenione i zmiana statusu wiele od tej strony nie zmieniła. Bez trudu mógł odnaleźć uwięzione w rumowisku ofiary, szczególnie te nieruchome, ciężko ranne i pozornie martwe. Zawsze trafnie informował, który skafander zawiera tylko ciało, a który czekającego na ratunek rozbitka. Osiągał to, wyczuwając funkcje nawet nieprzytomnego mózgu i analizując stan poszkodowanego, co dodatkowo pozwalało szybko ustalić, czy jest jeszcze jakaś szansa na jego ocalenie. Katastrofy kosmiczne miały to do siebie, że akcja ratunkowa dawała cokolwiek tylko wtedy, gdy pomoc przychodziła szybko. Prilicla pozwalał oszczędzić sporo czasu i przez lata pracy w Szpitalu uratował naprawdę wiele istnień.

Płacił jednak słono za te wszystkie wysiłki, cierpiąc wespół z każdą kolejną ofiarą. W przypadku katastrofy w systemie Menelden jego stres musiał osiągnąć niespotykany dotąd poziom i bardzo dobrze, że Murchison potraktowała go prawdziwie po matczynemu, odsuwając jak najdalej od przepełnionych bólem szczątków zespołu mieszkalnego i ograniczając do minimum czas konieczny na postawienie każdej z diagnoz. Wszystko przebiegało przy tym w zgodzie z przepisami, które wymagały, aby akcją ratunkową kierował starszy lekarz. Prilicla był jednym z najlepszych starszych lekarzy Szpitala, a do pomocy miał drugiego pod względem prestiżu patologa. Razem potrafili zająć się wszystkimi ofiarami sprawnie i bez opóźnień.

Klasyfikowanie ofiar było procedurą, której początki sięgały odległej przeszłości obfitującej w takie zdarzenia, jak bombardowania czy ataki terrorystyczne i inne skutki masowych psychoz w rodzaju wojny, które zwiększały wydatnie liczbę ofiar wypadków i klęsk żywiołowych. W tamtych czasach lekarzy było znacznie mniej, mniejsze były też możliwości medycyny i nikogo nie było stać na poświęcanie nadmiernej uwagi przypadkom beznadziejnym. Stąd zaczęto starannie oddzielać je już na samym początku akcji ratunkowej.

Ofiary zaliczano do jednej z trzech grup. Pierwsza obejmowała lekko rannych, cierpiących na skutek wstrząsu psychicznego oraz tych, których stan na pewno się nie pogorszy, jeśli nie otrzymają od razu pomocy, i których można spokojnie odesłać na macierzyste planety, aby tam ich leczono. Do drugiej zaliczali się najciężej ranni, dla których nie można było zrobić nic poza zmniejszeniem ich cierpienia w ostatnich chwilach życia. Trzecią i najważniejszą grupę tworzyli ciężko ranni, którzy mieli jednak szansę i których bez zwłoki należało zacząć leczyć.

Patrząc na kolejne nosze, Conway pomyślał, że do Szpitala trafili tylko ci z trzeciej grupy. Chociaż… Do noszy było doczepionych tyle różnych urządzeń, które miały za zadanie podtrzymywać życie pacjenta, że nie dawało się dojrzeć, kto właściwie leży w środku. Ten przypadek mógł być już jedną nogą w drugiej grupie.

— To już ostatni, doktorze — powiedziała Naydrad. — Musimy zaraz wracać po kolejnych.

Kelgianka odwróciła się i ruszyła w kierunku rękawa prowadzącego na pokład Rhabwara. Danalta przybrał znowu postać zielonej kuli z ustami i jednym okiem, które spojrzało na Conwaya.

— Jak już pan na pewno zauważył, doktorze, starszy lekarz Prilicla ma wiele zaufania do umiejętności swoich kolegów. I chyba bardzo nie lubi zaliczać kogokolwiek do grupy przypadków beznadziejnych.

Usta zniknęły, oko schowało się w korpusie i kulisty TOBS potoczył się szybko w ślad za Naydrad.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

O powrocie Rhabwara z ostatnią grupą ofiar dowiedział się tuż przed pierwszym spotkaniem Diagnostyków, na które został zaproszony. Ponieważ miano go na nim przedstawić, nagła nieobecność zostałaby odebrana jako nieuprzejmość, a pewnie nawet niesubordynacja, znowu więc nie miał okazji zobaczyć się z Murchison. W sumie ulżyło mu, ale też wstydził się z powodu tej ulgi. Ostatecznie zajął miejsce, chociaż nie oczekiwał, aby jego udział w spotkaniu równie szacownego grona mógł mieć istotne znaczenie.

Nerwowo spojrzał na O’Marę, który jako jedyny z obecnych nie był Diagnostykiem. Wydawał się dziwnie mały, mając z jednej strony masywnego Thornnastora, a z drugiej wionącą chłodem kapsułę ciśnieniową Semlica, metanodysznego SNLU. Naczelny psycholog zerknął na niego obojętnie. Pozostali Diagnostycy, którzy siedzieli, leżeli, kucali czy zawisali na przeznaczonych dla nich najprzeróżniejszych meblach, byli równie trudni do rozszyfrowania, chociaż paru przyglądało się Conwayowi.

Pierwszy zabrał głos Ergandhir, jeden z Melfian.

— Zanim zajmiemy się oddanymi pod naszą opiekę ofiarami z Meneldenu, co bez wątpienia będzie dziś najważniejszym tematem, chcę spytać, czy ktoś pragnie przedstawić jakiś inny, pilny problem, który wymagałby dyskusji i porady? Conway, pan jest najmłodszy stażem w naszym domu wariatów i z tej racji na pewno spotyka się pan obecnie z nowymi dla pana kłopotami.

— Z paroma, owszem — przyznał Ziemianin. — Na razie jednak są to głównie kłopoty natury technicznej albo takie, których rozwiązanie wykracza chwilowo poza moje kompetencje. Albo zgoła nierozwiązywalne.

— Proszę dokładniej — powiedziała jakaś trudna do identyfikacji istota z drugiego końca sali. — Nierozwiązywalność zawsze jest stanem tymczasowym.