Conway poczuł się przez chwilę, jakby znowu był młodym internistą krytykowanym słusznie przez wykładowcę za nazbyt swobodne i emocjonalne podejście do pracy. Musiał wziąć się w garść i zmusić wszystkie swoje osobowości do koncentracji.
— Problemy techniczne wiążą się z przystosowaniem pomieszczenia dla Obrońcy Nie Narodzonych. Musimy zdążyć z tym przed porodem…
— Przepraszam, że przerywam — odezwał się Semlic. — Obawiam się jednak, że w tym nie zdołamy panu pomóc. To pan odegrał kluczową rolę w ratowaniu tej istoty z wraku, zaznał krótkiego kontaktu telepatycznego z płodem i jako jedyny dysponuje wiedzą konieczną do wykonania wspomnianych prac. Powiedziałbym wręcz, że to problem właśnie dla pana.
Ja też nie zdołam panu pomóc, przynajmniej bezpośrednio. Mogę dostarczyć dane na temat podobnej melfiańskiej formy życia — odezwał się Ergandhir. — Mam na myśli stworzenie, które tak samo jak młodzi Obrońcy pojawia się na świecie gotowe do przetrwania i obrony swojego życia. Każdy osobnik rodzi tylko raz w życiu. Zawsze czworaczki. Natychmiast atakują one swojego rodziciela, temu jednak zwykle udaje się obronić, chociaż nie zawsze przetrwać. Zabija przy tym część potomstwa, które nierzadko zaczyna też walczyć między sobą. Gdyby nie to, dawno opanowałyby całą planetę. Stworzenia te nie należą do rozumnych…
— I dzięki niebiosom — mruknął Conway.
— …i najpewniej nigdy nie staną się takie — ciągnął Melfianin. — Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem raporty o Obrońcach i chętnie podyskutuję z panem na ich temat, jeśli może to w czymś pomóc. Ale wspomniał pan jeszcze o innych problemach.
Conway pokiwał głową. Tymczasem melfiańska część jego pamięci podsunęła mu wizerunek drobnego, przypominającego jaszczurkę stworzenia, które mimo wielu prób eksterminacji nadal wyrządzało wielkie szkody na polach uprawnych. Dojrzał jego podobieństwa z Obrońcami i gorąco zapragnął porozmawiać o tym z krabowatym.
— Problem, który wydaje mi się nierozwiązywalny, dotyczy Goglesk. Jest dla mnie bardzo istotny ze względu na osobiste zaangażowanie, ale sam w sobie nie jest pilny, toteż nie chciałbym marnować waszego czasu…
— Nie wiedziałem, że mamy już gogleskańską hipnotaśmę — powiedział jeden z Illensańczyków, poprawiając kombinezon.
Conway przypomniał sobie, że „osobiste zaangażowanie” jest stosowanym przez Diagnostyków i starszych lekarzy określeniem na obecność w ich głowach zapisów innego gatunku. Jednak O’Mara uprzedził jego odpowiedź.
— Nie ma jeszcze taśmy. Doszło jedynie do przypadkowego przekazu danych pamięci. Conway na pewno chętnie opowie wam i o tym, i o swoim pobycie na Goglesk, ale zgadzam się z nim, że szersza dyskusja nic by obecnie nie dała.
— Wszyscy spojrzeli na niego zdumieni. Pierwszy odezwał się Semlic, który aż zmieniał nastawienie zewnętrznych obiektywów, aby lepiej widzieć Conwaya Czy dobrze rozumiem, że nosi pan obecnie zapis, którego nie da się tak po prostu usunąć? Bardzo to przykre. Sam miewam wiele kłopotów z moim nad miarę zatłoczonym umysłem i rozważam nawet, czy nie ograniczyć liczby zapisów i nie zostać na powrót starszym lekarzem. Nie byłby to problem, gdyż wszystkie moje alter ego to tylko goście, których można wyprosić. Jedna stała osobowość wystarczy mi całkowicie. Nikt z nas nie pomyślałby o panu źle, gdyby zdecydował się pan zrobić to samo, nad czym ja się zastanawiam…
— Semlic powtarza to samo od szesnastu lat — powiedział cicho O’Mara, wyłączywszy na chwilę swój autotranslator, tak aby tylko Conway go słyszał. — Ale ma rację. Gdyby obecność gogleskańskiego elementu zaczęła sprawiać poważniejsze kłopoty czy skonfliktowała się z pozostałymi osobowościami, wówczas je wymażemy. Nie będzie w tym pańskiej winy ani niczego, co stawiałoby pana w złym świetle. Byłoby to logiczne i sensowne posunięcie, chociaż potem nikt już nie uzna pana za w pełni zrównoważonego.
— Wśród moich gości jest kilku takich, którzy mieli bardzo bogatą przeszłość — podjął Semlic, gdy Conway znowu na niego spojrzał. — Korzystając z ich niemedycznego doświadczenia, radziłbym, aby skonsultował pan swoje osobiste problemy z patolog Murchison…
— Patolog Murchison! — wykrzyknął Conway z niedowierzaniem.
Jak najbardziej — stwierdził Illensańczyk, nie dostrzegając albo ignorując zaskoczenie w głosie Conwaya. — Wszyscy żywimy wielki szacunek dla jej zawodowych umiejętności i nie chciałbym jej dotknąć, co stałoby się zapewne, gdybym takiej właśnie możliwości panu nie zasugerował. Ma pan zaiste wielkie szczęście, że właśnie ona jest pańską partnerką. Oczywiście nie jestem w żaden sposób zainteresowany nią fizycznie…
— Miło mi to słyszeć — mruknął Conway, zerkając na O’Marę w poszukiwaniu pomocy. Nie wiedział, jak przerwać SNLU coraz bardziej złożoną przemowę. Jednak naczelny psycholog go zignorował.
— …niemniej potrafię ją docenić dzięki ziemskiej taśmie, którą mam w głowie. To zapis umysłu pewnego biegłego chirurga, który ponadto wykazywał szczególne zainteresowanie działaniami prokreacyjnymi. Stąd pańska DBDG robi na mnie wrażenie. Potrafi przekazać wiele niewerbalnie, chociaż prawdopodobnie nieświadomie, co widoczne jest nawet podczas badania, kiedy to pewne właściwe samicom ssaków elementy…
— A ja podobnie odbieram hudlariańską praktykantkę pracującą na dziecięcym oddziale FROBów — przerwał mu Conway.
Okazało się, że jego wrażenia podziela kilku przynajmniej Diagnostyków z hudlariańskimi zapisami. SNLU uciął jednak kolejne wypowiedzi.
— Obawiam się, że dalsza dyskusja o tym może wywołać u nowego kolegi mylne wrażenie na nasz temat — powiedział, ogarniając zebranych obiektywem. — Chyba oczekiwał od nas większego profesjonalizmu. Niemniej uspokoję go, mówiąc, że staramy się pokazać wyraźnie, iż większość jego obecnych problemów to dla nas nie nowość i sporo z nich udało się rozwiązać, zwykle z pomocą kolegów, którzy o każdej porze gotowi są służyć radą.
— Dziękuję — powiedział Conway.
— Sądząc po przedłużającym się milczeniu naczelnego psychologa, na razie musi pan sobie radzić nie najgorzej — stwierdził Semlic. — Jednak jeśli można, chciałbym zasugerować coś w kwestii nie tyle osobistej, ile środowiskowej. Może pan odwiedzać moje poziomy, kiedy tylko przyjdzie panu na to ochota, z tym tylko zastrzeżeniem, że zostanie pan na galerii obserwacyjnej. Niewielu ciepłokrwistych tlenodysznych wykazuje zawodowe zainteresowanie moimi pacjentami, gdyby jednak okazał się pan wyjątkiem, konieczne będą pewne przygotowania.
— Nie, dziękuję — odparł Conway. — Na razie nie planuję włączać się w rozwój medycyny krystalicznych.
— Niemniej, gdyby jednak, proponowałbym zwiększenie poziomu dźwięku w głośnikach skafandra i wyłączenie autotranslatora — dodał metanodyszny. — Wielu pańskich kolegów znalazło dzięki temu nieco ukojenia.
— Raczej wychłodzenia — mruknął O’Mara. — Myślę, że zbyt wiele czasu poświęciliśmy już osobistym sprawom Conwaya. Pora zająć się pacjentami.
Conway rozejrzał się ciekaw, jak wielu Diagnostyków nosi zapisy FROBów.
— Jest też problem związany z hudlariańskim oddziałem geriatrycznym. Konkretnie chodzi o decyzję, jak postępować z pacjentami, którym udane amputacje kończyn przedłużyłyby życie. Czy decydować się na to, dając im jeszcze kilka dni albo tygodni cierpienia, czy pozwolić działać naturze?
Ergandhir pochylił okryte urodziwymi cętkami zewnątrzszkieletowe ciało.
— Podobnie jak koledzy, też wiele razy spotykałem się z taką sytuacją — powiedział, poruszając rytmicznie niższą kończyną. — Nie tylko u Hudlarian. Używając melfiańskiej metafory, efekt zawsze przypominał nie do końca zrośnięty pancerz. To jest już pole wyborów etycznych.