— W prawej części klatki piersiowej tkwi podłużny kawałek metalu. Uszkodził jedno z większych naczyń krwionośnych, ale krwawienie w znacznej części opanowano dzięki podniesieniu ciśnienia zewnętrznego. W tym miejscu trzeba będzie interweniować w pierwszej kolejności. Jest też uszkodzenie czaszki, rozległe wgniecenie, które wywołuje ucisk na główny pień nerwowy i paraliż tylnych kończyn. Zgodnie z zaaprobowanym planem — tu zerknął na Conwaya — najpierw usuniemy zmiażdżoną kończynę, co ułatwi nam dostęp do czaszki, a potem opracujemy kikuty…
— Nie — przerwał mu zdecydowanie Conway. Nie widział nic poza spiczastą, odzianą w hełm głową Kelgianina, ale był pewien, że futro chirurga zafalowało gwałtownie ze złości. — Proszę nie opracowywać kikutów, lecz przygotować je do transplantacji tylnych kończyn. Poza tym wszystko się zgadza.
— To zwiększy ryzyko i wydłuży operację o dwadzieścia procent — powiedział Kelgianin. — Czy to konieczna zmiana?
Conway milczał jakiś czas, zastanawiając się, na ile ten prosty stosunkowo dodatek do operacji może poprawić jakość życia pacjenta. W porównaniu z bardzo silnymi kończynami Hudlarian protezy były rozpaczliwie słabe i znacznie mniej sprawne. Ponadto efekt estetyczny pozostawiał wiele do życzenia, co było szczególnie ważne podczas złożonych i długich, a przy tym bardzo delikatnych zabiegów poprzedzających akt miłosny FROBów. Przeszczepienie tylnych kończyn na miejsce przednich, najważniejszych również przez to, że położonych najbliżej oczu, było ryzykowne przy obecnym osłabieniu pacjenta, ale pożądane. Jeśli operacja się uda i pacjent przeżyje, będzie miał dwa manipulatory tylko trochę mniej wrażliwe i sprawne niż oryginalne. Na dodatek, ponieważ będą to fragmenty jego ciała, odpadnie cały problem związany z działaniem systemu odpornościowego i możliwym odrzuceniem przeszczepu.
Hudlariański składnik osobowości podpowiadał, że to zbytnie kuszenie losu, sam Conway zaś szukał rozpaczliwie sposobu, aby ograniczyć ryzyko do minimum.
— Proszę zostawić transplantację na sam koniec, kiedy zrobione już będzie wszystko inne. W przeciwnym razie mogłoby się okazać, że cały wysiłek pójdzie na marne. Proszę nie zapominać o częstym oczyszczaniu skóry i zraszaniu jej środkiem znieczulającym. Przy tym stanie pacjenta mechanizm wchłaniania nie działa dobrze i…
— Wiem — powiedział Yarrence.
— Oczywiście, że pan wie. Pan również ma hudlariański zapis, pewnie nawet ten sam co ja. Operacja niesie ze sobą element ryzyka, ale powinno nam się udać. Gdyby pacjent był przytomny, niewątpliwie…
— Też byłby gotów ponieść to ryzyko — dokończył Kelgianin. — Niemniej jako chirurg muszę wyrazić swoje wątpliwości. Podobnie chyba uważa ten Hudlarianin w mojej głowie. Ale zgadzam się, że to pożądana operacja.
Conway odczepił się od ramy, pośrednio komplementując Kelgianina tym, że nie miał zamiaru patrzeć mu na ręce. Zresztą przecięcie grubej skóry FROBa wymagało narzędzi o wiele solidniejszych niż przy zwykłej operacji. Kauteryzacja tkanek następująca przy użyciu lasera opóźniała gojenie się ran. Korzystano zatem z dwuręcznego skalpela numer sześć. Wymagało to znacznej siły fizycznej oraz sporej koncentracji, aby lekarz sam nie stał się pacjentem. Należało stworzyć Yarrence’owi jak najlepsze warunki pracy, co obejmowało również brak nieustannego nadzoru ze strony przyszłego Diagnostyka, i przejść do pacjenta numer dziesięć.
Już na pierwszy rzut oka widać było, że dziesiątka nie ujrzy więcej rodzimej planety. Podczas wypadku stracił pięć z sześciu kończyn. Wszystkie zostały albo oderwane, albo zmasakrowane w sposób, który uniemożliwiał ich rekonstrukcję. Na dodatek miał w lewym boku ranę tak głęboką, że rozcięcie sięgało do zniszczonego organu absorpcyjnego. Dekompresja, jakkolwiek krótka, bo przerwana nadęciem się balonu ochronnego kabiny, spowodowała nagłe przemieszczenie krwi w kierunku rany i martwicę bliźniaczego organu absorpcyjnego z prawego boku. Obecnie pacjent mógł przyjmować tylko tyle pokarmu, aby nie umrzeć z głodu. Jeśli w ogóle dane mu było przeżyć, oczywiście.
Trudno było sobie wyobrazić całkiem nieruchomego Hudlarianina. Gdyby do tego doszło, byłaby to na pewno bardzo nieszczęśliwa istota.
— Czeka nas cała seria przeszczepów — powiedział Edanelt, zerkając na zbliżającego się Conwaya. — Jeśli i tak musimy zrobić to z ważnym organem wewnętrznym, nie ma sensu zostawiać kikutów pod protezy. Ale jedno mnie niepokoi, Conway. Moje hudlariańskie alter ego sugeruje, że nie dość się tu staramy, podczas gdy ja mam cały czas wrażenie, że za bardzo myślę o zdobyciu doświadczenia z Hudlarianami, a za mało o pacjencie…
— Zbyt surowo się oceniasz — mruknął Conway. — Swoją drogą, dobrze, że Szpital nie ma zwyczaju zachęcać krewnych pacjentów do odwiedzin. Czasem trudno jest wytłumaczyć niektóre rzeczy. Tutaj będzie szczególnie ciężko…
— Jeśli perspektywa rozmowy po operacji budzi w tobie obawy, mogę się jej podjąć — powiedział Edanelt.
— Dziękuję, ale nie. To chyba moje zadanie. — Koniec końców był teraz w pełni odpowiedzialnym za podwładnych Diagnostykiem.
— Oczywiście — zgodził się Edanelt. — Jak stoimy z materiałem do przeszczepów?
— Pacjent numer osiemnaście zmarł kilka minut temu. Płaty absorpcyjne miał nie uszkodzone, podobnie jak trzy kończyny. Gdybyś potrzebował więcej, Thornnastor wszystko ci dostarczy. Po tym wypadku mamy dużo części zamiennych.
Następnie Conway przypiął się do ramy obok Edanelta i zajęli się konkretnymi problemami pacjenta, przede wszystkim koniecznością równoczesnego przeprowadzenia trzech operacji.
Zdolność przyswajania pokarmów i tlenu została upośledzona w ponad pięćdziesięciu procentach i chociaż z trudnościami udawało się utrzymać na razie ten stan, istniała poważna obawa, że w ciągu następnych kilku godzin się on pogorszy. Absorpcja miała na dodatek charakter wybiórczy, czyli mogła dotyczyć anestetyku albo substancji odżywczych, a nie jednego i drugiego równocześnie, wskazane więc było ograniczenie czasu narkozy do minimum. Podczas gdy przyszycie kończyn było stosunkowo prostą operacją, wyjęcie zdrowego organu absorpcyjnego z ciała dziesiątki i wydobycie zniszczonego z osiemnastki wymagały wielkiej uwagi i miały być tylko nieznacznie łatwiejsze niż ulokowanie wszczepu na miejscu.
Organy absorpcyjne FROBów były czymś całkowicie wyjątkowym i nie występowały u żadnych innych ciepłokrwistych tlenodysznych, do których należeli Hudlarianie, chociaż technicznie rzecz ujmując, nie oddychali oni tak jak przedstawiciele pozostałych gatunków. Organy te były półkolistymi płatami tkanki umieszczonymi zaraz pod skórą z obu boków na ponad jednej szóstej powierzchni ciała. Linia podziału miedzy nimi biegła wzdłuż kręgosłupa. Miały bardzo złożoną budowę i w praktyce stanowiły jedność ze skórą, która była w tych miejscach naznaczona kilkoma tysiącami miniaturowych otworów otoczonych siecią zwieraczy. Grubość wahała się między dziewięcioma a szesnastoma calami.
Organy te pełniły funkcję zarówno żołądka, jak i płuc, gdyż przyswajały z gęstej atmosfery Hudlaru i pożywienie, i tlen. Odpady były przekazywane do mniejszego, nie tak już złożonego organu mieszczącego się w okolicach podbrzusza, skąd FROB usuwał je pod postacią mlecznobiałego płynu.
Dwa bliźniacze serca ulokowane między płatami i chronione z góry przez kręgosłup pompowały krew pod ciśnieniem, które sprawiało kiedyś, że wszelkie próby operacji były niezmiernie ryzykowne dla pacjentów. Obecnie, dzięki medycynie Federacji, wyglądało to zupełnie inaczej, a poza tym — na szczęście dla siebie — Hudlarianie byli niezwykle odporni.