Выбрать главу

Chyba że coś wcześniej prawie ich zabiło…

Sporym udogodnieniem było jednak to, że chodziło wyłącznie o operacje poniekąd zewnętrzne. Nic nie wymagało głębokiego wcinania się w korpus i manipulowania w ciasnej przestrzeni między organami. W ten sposób na polu operacyjnym mogło w razie potrzeby pracować równocześnie więcej chirurgów, a Conway był pewien, że przestrzeń wokół ramy dziesiątki będzie niebawem jednym z najaktywniejszych miejsc w Szpitalu.

Edanelt wydawał już siostrom ostatnie dyspozycje dotyczące ułożenia pacjenta, gdy Conway odszedł, aby odwiedzić FROBa numer czterdzieści trzy. Ponownie odniósł wrażenie, że jego obecność zaczęła przeszkadzać, do czego zresztą przywykł przez ostatnie lata, kiedy to jego starszeństwo i coraz większy zakres władzy stawiały go z wolna ponad szeregowymi pracownikami Szpitala. Wiedział jednak, że Edanelt, jeden z najlepszych starszych lekarzy, okaże się w razie kłopotów na tyle odpowiedzialny, iż wezwie go bez wahania.

Wstępne badania czterdziestego trzeciego nie wykazały, aby szczególnie ucierpiał w katastrofie. Zachował wszystkie sześć kończyn, nie było też żadnych ran ani złamań, chociaż ten akurat osobnik przebywał w najbardziej zniszczonej sekcji. Dostarczona wraz z pacjentem notatka wspominała, że został prawdopodobnie osłonięty przez ciało innego FROBa, który nie miał właściwie żadnych szans na ratunek.

Niemniej ofiara tamtego Hudlarianina, zapewne partnera życiowego czterdziestego trzeciego, mogła pójść na marne. Tuż obok prawej środkowej kończyny, po jej wewnętrznej stronie, widać było tymczasowy opatrunek z osłoną ciśnieniową. Okrywał on głęboką ranę spowodowaną przez metalowy pręt, który wbił się z wielką mocą, rozdzierając brzeg macicy, osobnik był w chwili wypadku rodzaju żeńskiego — i chociaż minął ważniejsze naczynia krwionośne, ostatecznie sięgnął tylnego serca.

Płód nie został uszkodzony, samo serce również, jednak końcówka pręta ograniczyła w znacznym stopniu cyrkulację krwi z tej strony, co wywołało nieodwracalną degenerację tkanki. Pacjent żył obecnie dzięki sztucznemu sercu, ale i tak jego serce mogło się w każdej chwili zatrzymać, wskazany był więc przeszczep. Conway westchnął, przeczuwając, że i tutaj przyjdzie mu spędzić po wszystkim nieco czasu na niezbyt miłej rozmowie.

— Organ można wziąć od osiemnastki — powiedział Hossantirowi. — Pobieramy już od niego organ absorpcyjny i wszystkie nie uszkodzone kończyny, więc i serce może przekazać.

Hossantir spojrzał na Conwaya jednym z czworga oczu.

— Ponieważ osiemnasty i czterdziesty trzeci byli towarzyszami życia, propozycja jest bardzo na miejscu.

— Nie wiedziałem — mruknął z zakłopotaniem Conway. Tralthańczykowi wyraźnie nie podobało się to swobodne, wręcz hudlariańskie podejście do szczątków zmarłych. W jego kulturze otaczano je wielką czcią. — Jaki jest plan operacji?

Hossantir zamierzał zostawić na razie pręt w ranie. Ratownicy odcięli wystającą część, ale roztropnie nie ruszali go, żeby przypadkiem nie spowodować dalszych uszkodzeń i, co ważniejsze, silnego wewnętrznego krwawienia. Najpierw należało zaszyć ranę macicy, aby potem móc, bez uszkadzania płodu, wprowadzić tym samym kanałem narzędzia niezbędne do operacji serca.

Gdyby Hossantir mógł wybierać, wolałby dojść do jamy serca od innej strony, ale istniejąca rana była i tak wystarczająco blisko, żeby powiększyć ją chirurgicznie do koniecznych rozmiarów. Było to rozwiązanie o tyle właściwe, że nie narażało pacjenta na dodatkowy wstrząs związany z powstaniem drugiej głębokiej rany.

Gdy Tralthańczyk skończył mówić, Conway przyjrzał się dryfującemu wkoło ramy zespołowi. Byli w nim Melfianin, dwóch Orligian i jeszcze jeden Tralthańczyk, wszyscy w randze młodszych chirurgów. Do pomocy mieli pięć Kelgianek i dwie Ianki. Patrzyli na niego w milczeniu. Conway wiedział, że starsi lekarze zwykle bardzo źle przyjmują krytykę, szczególnie gdy dotyczy ona czegoś, co po prostu umknęło ich uwagi. Kelgiańska cząstka Ziemianina sugerowała, aby od razu przejść do rzeczy, tralthańska jednak doradzała bardziej dyplomatyczną drogę.

— Nawet przy powiększeniu istniejącej rany dostęp do poła operacyjnego będzie mocno ograniczony — powiedział w końcu.

— Oczywiście — rzekł Hossantir.

Trzeba było spróbować bardziej bezpośrednio.

— Naraz nie będzie mogło pracować w niej więcej niż dwóch chirurgów, możliwe więc, że nie wszyscy członkowie zespołu będą mieli zajęcie.

— Jak najbardziej.

— Starszy lekarz Edanelt bardzo potrzebuje dodatkowych rąk do operowania.

Dwoje spośród oczu Hossantira spojrzało w bok, na ramę zespołu Edanelta. Zaraz oddelegował obu Orligian i Tralthańczyka, aby pomogli koledze, i polecił im dać znać, gdyby potrzebna była też pomoc pielęgniarska.

— To było niewybaczalnie samolubne zachowanie — powiedział do Conwaya. — Dziękuję za taktowne zwrócenie uwagi, szczególnie że obecni byli także moi podwładni. Jednak na przyszłość proszę o większą bezpośredniość. Noszę obecnie kelgiański zapis i nie poczuję się urażony ani nie odbiorę takiej uwagi jako podważania autorytetu. Prawdę mówiąc, pańska obecność dodaje mi pewności siebie, jako że brak mi doświadczenia w głębokiej chirurgii Hudiarian.

Gdybym ci powiedział o moim doświadczeniu na tym polu, poczułbyś się znacznie gorzej, pomyślał Conway.

Potem uśmiechnął się nagle, wspomniawszy słowa O’Mary, który ironicznie napomknął, że obecność Diagnostyka na sali operacyjnej ma znaczenie przede wszystkim psychologiczne — jest on tym, który ma się za wszystkich martwić i zdejmować z nich odpowiedzialność, której mogliby nie udźwignąć.

Chodząc pomiędzy trzema pacjentami, wspominał swoje pierwsze lata po awansie na starszego lekarza. Jakże był wtedy dumny ze swojej odpowiedzialności… Ilekroć pracował pod nadzorem Diagnostyka, starał się wykazać, że jest on całkiem zbyteczny. W końcu dopiął swego i przełożeni zaczęli zaglądać do niego coraz rzadziej, aż ostatecznie całkiem przestali. Zdarzyło się jednak kilka razy, że dyszący mu irytująco nad karkiem Thornnastor czy inny Diagnostyk wtrącił się do operacji, ratując zarówno życie pacjenta, jak i karierę zawodową świeżo upieczonego, przepełnionego entuzjazmem starszego lekarza.

Conway nie miał pojęcia, jak jego nauczycielom udawało się tylko patrzeć, bez nieustannego wtrącania się, sugerowania innych rozwiązań albo wręcz ścisłego instruowania. Sam ledwie przed czymś takim się powstrzymywał.

Opanowanie wzięło jednak górę, godziny zaś mijały. Conway dzielił uwagę między trzy operujące zespoły, czasem zerkając też na postępujący rozbiór ciała osiemnastki, gdzie trzeba było wyciąć wszystkie organy i kończyny tak samo precyzyjnie jak podczas operowania żywych. Co rusz jakiś komentarz cisnął mu się na usta, ale jak długo nie chodziło o poważne uchybienia, tak długo milczał. Odzywał się tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne. Wszyscy trzej starsi lekarze radzili sobie równie dobrze i Conway dbał, aby sprawiedliwie obdzielać ich uwagą, najpilniej jednak obserwował Hossantira. Czterdziesty trzeci najprędzej mógł sprawić im poważne kłopoty.

I rzeczywiście, doszło do tego w czwartej godzinie operacji. Udało się pomyślnie zlikwidować ucisk będący następstwem wgniecenia czaszki i uszkodzenia tętnic u trójki, przenoszenie kończyn było w toku. U dziesiątki zakończono transplantację organu absorpcyjnego i naprawę uszkodzeń wywołanych dekompresją, tutaj też została do przeprowadzenia już tylko pracochłonna mikrochirurgia naczyniowa przy przeszczepianiu kończyn. W tej sytuacji Conway skupił uwagę na czterdziestym trzecim. Hossantir zaczynał właśnie wymagający ogromnej precyzji etap operacji, który polegał na podłączeniu przeszczepionego serca do naczyń krwionośnych pacjenta.