Выбрать главу

— Nie — mruknął Conway, obejmując ją w pasie.

Stawiła tylko symboliczny opór.

— Nie sądzę, aby O’Mara był zadowolony — powiedziała z namysłem. — Ostrzegał mnie, że jeśli adaptacja nie będzie przebiegać powoli i pod właściwą kontrolą, może dojść do zaburzeń emocjonalnych zdolnych odmienić trwale nasz związek…

— To nie O’Mara jest mężem najpiękniejszej dziewczyny w Szpitalu. A od kiedy zrobiłem się taki szybki i niekontrolowany?

— O’Mara nie zna innej żony oprócz swojej pracy — zaśmiała się Murchison. — Na dodatek sądzę, że gdyby to było możliwe, jego praca dawno wniosłaby o rozwód. Niemniej nasz naczelny psycholog zna się na tym, co robi, a ja nie chciałabym przesadzić z przedwczesnym przedawkowaniem bodźców.

— Zamknij się — powiedział cicho.

Możliwe, że naczelny psycholog ma rację, pomyślał Conway, układając Murchison obok siebie na posłaniu. O’Mara zwykle miał rację. Alter ego były coraz bardziej podniecone, tyle że z wyraźną niechęcią patrzyły na twarz i typowe dla ssaków krzywizny istoty, z którą ów stan się wiązał. Gdy do wrażeń wzrokowych doszły jeszcze dotykowe, niechęć zamieniła się w lekką panikę.

Każda z osobowości protestowała gorączkowo, alarmując, że jakkolwiek sytuacja jest ciekawa, to obiekt zainteresowania całkiem niewłaściwy. Co gorsza, wszystkie usiłowały przekonać o tym także Conwaya. Nawet Gogleskanin miał w tej sprawie coś do powiedzenia, chociaż jako idealny niemal samotnik, wychowany w społeczeństwie, w którym osobność była warunkiem przetrwania, nie narzucał swoich sądów ani obecności. Nagle Conway pojął, że znowu zaczyna korzystać z przejętej od Khone’a zdolności wyłączenia się. Przydała się już kilka razy i znowu się sprawdzała w chwili, gdy chciał się skupić przede wszystkim na własnych, ziemskich doznaniach.

Obcy protestowali nadal z całych sił, ale zostali odstawieni na swoje miejsca. Nawet gogleskańskie obiekcje, jakkolwiek zauważalne, przestały całkowicie przeszkadzać. Conway wykorzystał unikatową zdolność FOKTów przeciwko nim samym. I nie tylko, bo Khone jak mało kto umiał się skupić na tym, co akurat robił.

— Nie powinniśmy… — wydyszała Murchison. Conway zignorował jej protesty i skupił się na czymś innym. Chwilami coś szeptało mu nadal, że jego partnerka jest za duża, za mała, zbyt krucha, niewłaściwych kształtów albo źle się ustawiła. Niemniej jego narządy zmysłów należały do Ziemianina, a że wszystkie otrzymywały przewidzianą przez naturę stymulację, obce wtręty straciły na znaczeniu. Sublokatorzy próbowali jeszcze sugerować, że zachowuje się niewłaściwie. To całkiem już ignorował, chyba że dało się któryś z pomysłów jednak zapożyczyć. Pod koniec żadni obcy już się nie liczyli i nawet gdyby główny reaktor Szpitala eksplodował, Conway pewnie by tego nie zauważył.

Gdy odzyskali oddech, a ich puls wrócił do stanu przypominającego normalny, nadal obejmowała go mocno. Nic nie mówiła i wcale nie miała ochoty go wypuścić. Nagle zaśmiała się cicho.

— Wiesz, otrzymałam nawet szczegółową instrukcję, jak się wobec ciebie zachowywać przez kilka najbliższych tygodni albo i miesięcy — oznajmiła z rozbawieniem i ulgą w głosie. — Naczelny psycholog powiedział mi, abym unikała bliskich kontaktów fizycznych, a podczas rozmów zachowywała profesjonalny dystans i w ogóle miała się za wdowę, przynajmniej do czasu, aż uporasz się z zapisami albo powrócisz do statusu starszego lekarza. Podkreślił jeszcze, że to bardzo ważne, bym okazywała ci w tym okresie jak najwięcej zrozumienia i ciepła. Miałam traktować cię jak schizofrenika z kilkoma osobowościami, dla których będę kimś obcym, a w wielu sytuacjach nawet odrażającym. Moim zadaniem było ignorować te sygnały odrzucenia, żebyś nie nabawił się trwałych zaburzeń psychicznych. — Ucałowała go w czubek nosa i westchnęła przeciągle. — A tymczasem nie znajduję ani śladu obrzydzenia, chociaż… owszem, jesteś trochę inny. Nie potrafię powiedzieć dokładnie, na czym polega różnica, ale nie narzekam. Tyle tylko że na pierwszy rzut oka nie masz żadnych problemów psychicznych. O’Mara będzie zachwycony!

Conway wyszczerzył zęby w uśmiechu.

— Nie zależy mi za bardzo na zachwycie O’Mary — zaczął, gdy nagle rozległ się sygnał komunikatora.

Murchison nastawiła urządzenie na nagrywanie wszystkich niezbyt pilnych wiadomości, ktoś więc musiał uznać, że ma problem wystarczająco ważny, aby budzić Diagnostyka. Conway wymknął się z objęć Murchison, połaskotawszy ją pod pachami, ale przed odebraniem odwrócił kamerę od mocno wzburzonego posłania. Ostatecznie dzwoniącym mógł być również Ziemianin.

Na ekranie pojawiły się regularne rysy Edanelta.

— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, ale czterdziesty trzeci i dziesiąty odzyskali przytomność. Nic ich nie boli. Na razie cieszą się, że przeżyli, więc nie mieli czasu pomyśleć o tym, co stracili. Gdybyś chciał z nimi porozmawiać, to chyba teraz jest najlepsza chwila.

— Jasne — odparł Conway, chociaż wcale o tym nie marzył. I Edanelt, i obserwująca go z boku Murchison doskonale o tym wiedzieli. — A jak z trójką?

— Nadal nieprzytomny, ale stan jest stabilny. Sprawdzałem go kilka minut temu. Hossantir i Yarrence poszli już przed paroma godzinami, aby ulec potrzebie fizycznego i umysłowego odrętwienia, która i wam, ludziom, nie jest obca, chociaż częściej chyba niż komukolwiek innemu. Sam porozmawiam z trójką, gdy dojdzie do siebie. W jego przypadku przystosowanie nie będzie wielkim problemem.

Conway pokiwał głową.

— Już idę.

Perspektywa tego, co niebawem go czekało, przywołała ponownie na pierwszy plan hudlariański materiał, toteż pożegnał się z Murchison, unikając fizycznego kontaktu i raczej chłodno. Szczęśliwie była przygotowana na takie zachowanie i postanowiła je ignorować, czekając na chwilę, gdy znowu będzie sobą. Tymczasem kierujący się do drzwi Conway zastanawiał się, co właściwie może być atrakcyjnego w tej różowej, pulchnej, groteskowo słabej i bynajmniej nie pięknej istocie, z którą spędził większość swego dorosłego życia.

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

— Miałaś wiele szczęścia — powiedział Conway. — Również w tym, że dziecko nie doznało żadnych trwałych uszkodzeń.

Od strony medycznej była to prawda, jednak Hudlarianin w umyśle Conwaya mówił trochę co innego, podobnie zresztą jak obsada oddziału rekonwalescencji, która wycofała się dyskretnie, aby lekarz i pacjent mogli porozmawiać w spokoju.

— Niemniej z przykrością muszę stwierdzić, że czekają cię jeszcze problemy emocjonalne związane z długofalowymi skutkami obrażeń.

Nie było to przesadnie subtelne, ale FROBowie pod wieloma względami bywali równie bezpośredni jak Kelgianie, chociaż o wiele uprzejmiejsi.

— Chodzi o to, że aby oboje was utrzymać przy życiu, konieczna była transplantacja — podjął Conway, próbując odwołać się do uczuć macierzyńskich. Miał nadzieję, że złagodzi to trochę żal związany z pozostałymi wieściami. — Twój potomek urodzi się bez komplikacji, będzie zdrowy i w pełni zdolny do normalnego życia, czy na waszej planecie, czy poza nią. Niestety, o tobie nie da się tego powiedzieć.

Membrana pacjentki zawibrowała możliwym do przewidzenia pytaniem.

Conway zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią. Nie chciał, żeby zabrzmiała zbyt ogólnie, zwłaszcza że Hudlarianka musiała należeć do inteligentnych, inaczej bowiem nie pracowałaby wraz z towarzyszem życia w pasie asteroid systemu Menelden. Powiedział więc pacjentowi numer czterdzieści trzy, że wprawdzie mali Hudlarianie mogli czasem poważnie, a nawet śmiertelnie zachorować, za to dorośli nie chorowali nigdy i aż do późnego wieku cieszyli się idealnym zdrowiem. Brało się to z doskonałości ich systemu odpornościowego, który potrafił uporać się z wszystkimi patogenami występującymi na ich rodzimej planecie. Żaden inny gatunek nie był zdolny do czegoś takiego. Konsekwencją było wszakże również odrzucanie każdego obcego materiału biologicznego wszczepionego do organizmu. Szczęśliwie istniały sposoby neutralizacji tego wyjątkowego systemu odpornościowego. Wykorzystywano je między innymi przy okazji przeszczepów.