— Kontakt z przyjaciółmi będziesz mogła utrzymywać tylko za pośrednictwem urządzeń. To też jest bardzo ważne. Nie tylko gość, ale nawet paczka z domu może być przekaźnikiem zarazków zdolnych błyskawicznie cię zabić.
Przerwał na chwilę, aby znaczenie tych słów zapadło pacjentce w pamięć. Hudlarianka patrzyła na niego w milczeniu i chyba zastanawiała się nad możliwą koleją rzeczy.
W normalnych okolicznościach jej zmarły towarzysz zająłby się dzieckiem, zmieniając z wolna płeć na żeńską. Gdyby akurat go nie było, tę rolę przejąłby któryś z bliskich krewnych. Sama pacjentka miała krótko po urodzeniu potomka zacząć wchodzić w fazę męską. Skoro los pozbawił ją i partnera, i jakiegokolwiek hudlariańskiego towarzystwa, na zawsze już musiała pozostać w postaci męskiej, co wobec samotności było szczególnie frustrującą perspektywą.
Wiele istot różnych gatunków traciło partnerów. Albo uczyły się z tym żyć, albo szukały potem kogoś nowego. Jednak wobec zakazu jakichkolwiek kontaktów to akurat było niemożliwe i pacjentka nie mogła już liczyć na w pełni szczęśliwe życie.
Pośród związanych z tym hudlariańskich myśli w głowie Conwaya pojawiała się też jedna typowo ludzka. Jak by się czuł, gdyby na zawsze oddzielono go od Murchison i innych ludzi? Z nią przy boku gotów byłby całe życie spędzić pośród obcych. W Szpitalu była to zresztą codzienność. Jednak bez tej najbliższej emocjonalnie i fizycznie istoty, która była z nim już tyle lat… Nie był pewien, co by się z nim stało. Nie potrafił sobie nawet tego wyobrazić.
— Rozumiem — powiedziała nagle pacjentka. — I dziękuję, doktorze.
W pierwszej chwili chciał odrzucić podziękowania i zacząć przepraszać. Zgodnie z hudlariańskimi podpowiedziami chętnie wyraziłby współczucie, że tak wielkie poświęcenie i medyczny wysiłek doprowadziły jedynie do skazania pacjentki na wiele lat cierpienia. Rozumiał wszakże, że to nie jego uczucia i że lekarz nie powinien tak mówić. To byłoby wysoce nieprofesjonalne.
— Wasz gatunek przejawia wielkie zdolności adaptacyjne — powiedział tonem pocieszenia. — Jesteście pilnie poszukiwani do wielu prac, tak w próżni, jak i na powierzchni planet. Mimo pewnych ograniczeń masz szansę prowadzić bogate i bardzo ciekawe życie.
Nie powiedział „szczęśliwe”. Nie był aż takim kłamcą.
— Dziękuję, doktorze — powtórzyła pacjentka.
— Teraz proszę o wybaczenie, ale muszę już iść — rzekł i praktycznie uciekł.
Jednak nie był długo sam. Rytmiczne postukiwanie sześciu krabich nóg oznajmiło nadejście starszego lekarza Edanelta.
— Dobra robota, doktorze — stwierdził. — Trochę faktów klinicznych, nieco współczucia, na koniec zachęta. Tyle że spędził pan z pacjentką o wiele więcej czasu, niż zwykle zdarza się to Diagnostykom. Tymczasem przyszła dla pana wiadomość od Thornnastora. Nie chciał wiele powiedzieć poza tym, że chodzi o Obrońcę i że sprawa jest pilna.
— Na pewno nie pilniejsza od spraw naszych pacjentów — rzekł powoli Conway, który ciągle jeszcze myślał o przyszłości Hudlarianki. — Jak z trójką i dziesiątką?
Też pilnie potrzebują wsparcia. Yarrence zrobił przy trójce dobrą robotę, usuwając wgniecenie i jego skutki, i nie trzeba było niczego przeszczepiać. Ostatecznie może nie okazać się najpiękniejszy, ale przynajmniej nie znajdzie się na wygnaniu, jak dziesiątka i czterdziestka trójka. U tego ostatniego przeszczepy też przyjmują się całkiem dobrze, więc w pełni wróci do zdrowia. Oczywiście pod warunkiem ciągłego stosowania leków. Ale ponieważ nie ma pan dużo czasu może porozmawia pan tylko z jednym, a ja zajmę się drugim? Jestem jedynie starszym lekarzem, a nie świeżo upieczonym Diagnostykiem, ale nie chciałbym, żeby Thornnastor czekał za długo.
— Dziękuję — powiedział Conway. — To ja wybieram dziesiątkę.
W odróżnieniu od pacjenta numer czterdzieści trzy dziesiąty pozostawał w fazie męskiej i nie był tak podatny na manipulacje emocjonalne. Conway miał nadzieję, że Thornnastor dał tylko wyraz zwykłej niecierpliwości i sprawa nie była aż tak bardzo pilna.
Gdy skończył, był chyba w gorszym stanie psychicznym niż pacjent; ten wkroczył, zdawało się, na drogę do zaakceptowania swojego losu. Może dlatego poszło mu łatwiej, że nie miał partnerki. Conway bardzo chciałby zapomnieć teraz na chwilę o wszelkich hudlariańskich problemach, ale nie była to łatwa sprawa.
— Czy jest teoretycznie możliwe, aby dwoje Hudlarian na supresorach spotkało się bez stwarzania wzajemnego zagrożenia? — spytał Edanelta, gdy oddalili się już od FROBów. — Oboje są wolni od patogenów, więc nie mają się czym zakazić. Może by tak zaaranżować jakieś spotkanie…?
— To dobry i chwytający za serce pomysł — odparł Edanelt. — Wprawdzie jeśli jedno z nich ma odporność na patogen, z którym drugie nigdy się nie zetknęło, mogą się pojawić poważne kłopoty, ale porozmawiaj z Thornnastorem. Jest autorytetem w sprawach…
— Thornnastor! — krzyknął Conway. — Całkiem zapomniałem. Czy może…?
Nie, ale O’Mara zajrzał tu, by sprawdzić, czy nie potrzebujesz pomocy przy pacjentach. Podpowiedział mi, jak mam sobie radzić z trójką. Popatrzył chwilę na was i stwierdził, że skoro tak miło gawędzicie, na pewno nie potrzebujesz wsparcia. To chyba był znak aprobaty z jego strony, jak sądzisz? Z mojego doświadczenia z Ziemianami wynikałoby wprawdzie, że może chodzić o jeden z tych przypadków, kiedy przekaz werbalny nie odpowiada ściśle niewerbalnemu, czyli o to, co zwiecie sarkazmem, ale…
— Z O’Marą nigdy nic nie wiadomo — rzucił Conway. — Ale on z zasady jest sarkastyczny i nigdy za nic nie chwali.
Po cichu Conway ucieszył się jednak. Skoro naczelny psycholog nie przeszkodził mu w rozmowie z dziesiątką, musiał uznać go za wystarczająco kompetentnego. Albo też doszedł do wniosku, że nie będzie prawił mu kazania przy podwładnych…
Naraz wszakże do głosu doszło w Conwayu coś znacznie ważniejszego niż takie czy inne niepokoje. Uświadomił sobie, że znowu od wielu godzin nie udało mu się nic zjeść. Nic poza jedną kanapką. Połączył się z dyżurnym i spytał o grafik dyżurów ciepłokrwistych tlenodysznych członków starszej kadry. Miał szczęście, nie było konfliktu.
— Przekaż, proszę, Thornnastorowi, że za pół godziny spotkam się z nim w jadalni — powiedział do Edanelta i wyszedł z oddziału.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Conway znał szefa patologii na tyle dobrze, aby z daleka rozpoznać jego sylwetkę. Z radością stwierdził, że Thornnastor siedzi przy jednym stoliku z Murchison. Diagnostyk był tak pochłonięty przekazywaniem jej nowych plotek, że nie zauważył nawet przybycia Ziemianina. Murchison zresztą też nie.
— Ktoś mógłby nie uwierzyć, że w jakiejkolwiek sytuacji instynkt zachowania gatunku może się u metanowców okazać na tyle silny, aby wywołać coś podobnego. A jednak. Wystarczy lekkie podniesienie ciepłoty ciała, nawet takie wywołane leczeniem, aby wszyscy obecni SNLU znaleźli się w kłopotliwej sytuacji. Tych czterech w każdym razie przeżyło nieciekawe chwile. Nawet pewien melfiański starszy lekarz noszący akurat zapis SNLU, wiesz, o kim mówię, pogubił się na tyle, że uniósł manipulator, sygnalizując gotowość do…
— Prawdę mówiąc, mój problem dotyczy czegoś innego — zaczęła Murchison.
Wiem — zahuczał Thornnastor. — Ale dla mnie to żaden szczególny problem. Owszem, ten akurat tryb parzenia się jest mi mocno obcy, ale jako klinicysta pomogę, na ile tylko będę umiał.
— Trudność sprowadza się do opanowania powstającego w trakcie wrażenia, że jestem po pięciokroć niewierna…