— Widzicie tutaj, że na zewnątrz pojawiły się już głowa i większość tułowia, ale kończyny pozostają wciąż bezwładne. Substancja, która znosi paraliż i równocześnie upośledza funkcje psychiczne, została już wprawdzie uwolniona do organizmu potomka, ale nie zaczęła jeszcze działać. Do tego miejsca akt narodzin jest całkowicie zależny od odruchów Obrońcy.
— Czy po porodzie nierozumny rodzic zostanie usunięty? — spytała z typową dla swojej rasy bezpośredniością jedna z Kelgianek.
Thornnastor zerknął jednym okiem na Conwaya, który jednak nadal był myślami bardzo daleko.
— Nie mamy takiego zamiaru — powiedział Tralthańczyk. — Obrońca sam był kiedyś inteligentną istotą i może zrodzić jeszcze co najmniej troje rozumnych potomków. Gdybyśmy musieli podjąć decyzję, czy ratować inteligentnego potomka kosztem życia rodzica, czy też pozwolić na poród kolejnej bezrozumnej istoty, zdecyduje o tym odpowiedzialny za program chirurg. W drugim przypadku należałoby jednak pamiętać — dodał, znowu spoglądając przelotnie na Conwaya — że każdy z Obrońców, zarówno młody, jak i stary, wytworzą z czasem telepatyczne płody, co ponownie da szansę, a nawet dwie na rozwiązanie problemu. Będzie to jednak również oznaczać wystawienie ich podczas ciąży na działanie sztucznego środowiska, które długofalowo może nie mieć korzystnego wpływu na płody i spowodować, że kolejny chirurg znowu stanie przed koniecznością podjęcia trudnej decyzji.
Murchison też patrzyła na Conwaya, i to z wyraźnym niepokojem. Ostatnie kilka zdań nie było już odpowiedzią na pytanie pielęgniarki, ale raczej ostrzeżeniem. Thornnastor przypominał Ziemianinowi, że nie skończył się jeszcze jego czas próby i że szef patologii nie ponosi mimo starszeństwa pełnej odpowiedzialności za tę sprawę. Jednak Conway nadal niezbyt mógł cokolwiek powiedzieć.
— Jak widzicie, kończyny Nie Narodzonego zaczynają się poruszać. Na razie bardzo wolno — podjął Thornnastor. — A teraz sam już wydobywa się z kanału rodnego.
Wtedy właśnie telepatyczny sygnał stracił nagle na wyrazistości. Conway odebrał wrażenia bólu, zagubienia i lęku, które dodatkowo utrudniły komunikację, lecz ten ostatni przekaz był bardzo prosty.
— Narodziny oznaczają dla mnie śmierć, przyjaciele. Mój umysł umiera, zdolności telepatyczne zanikają. Staję się Obrońcą z własnym Nie Narodzonym w łonie. Ten będzie rósł, zacznie myśleć i nawiąże z wami kontakt. Proszę, dbajcie o niego — usłyszał w myślach.
Problem z kontaktem telepatycznym polegał na tym, że brakowało mu wieloznaczności przekazów werbalnych, nie pozwalał też na dyplomatyczne sięganie po kłamstwa. Telepatycznie złożona obietnica wiązała przez to bardziej niż jakakolwiek inna. Nie mógłby się z niej wycofać bez wielkiej szkody dla szacunku wobec siebie.
Teraz ten Nie Narodzony, z którym zdarzyło mu się telepatycznie porozumieć, był jego pacjentem, Obrońcą z własnym potomkiem, którym przyrzekł się opiekować. Miał do dyspozycji całe zasoby Szpitala, ale nadal nie wiedział, jak postąpić. A dokładniej, którą z możliwości wybrać. Żadna nie rokowała, jak się zdawało, pełnego sukcesu.
— Nie wiemy nawet, czy płód rozwinął się normalnie w szpitalnych warunkach — powiedział nagle trochę do siebie, trochę do wszystkich. — Mogliśmy nie odtworzyć środowiska z należytą starannością. Nie Narodzony może się okazać pozbawiony inteligencji czy telepatii. Nie możemy tego w żaden sposób sprawdzić…
Urwał, gdyż z góry doleciała go seria melodyjnych treli, a autotranslator przemówił:
— Skłonny jestem sądzić, że jednak się mylisz, przyjacielu Conway.
— Prilicla! — zawołała całkiem niepotrzebnie Murchison. — Wróciłeś!
— Cały i zdrowy? — spytał Conway pewien, że badanie rannych po takiej katastrofie musiało być dla małego empaty traumatycznym przeżyciem.
— Wszystko w porządku, przyjacielu Conway — odparł Prilicla, uginając rytmicznie nogi, co oznaczało, że cieszy się z tak serdecznej aury emocjonalnej, która towarzyszy jego powrotowi. — Byłem ostrożny i utrzymywałem maksymalną dopuszczalną odległość. Tak samo jak wobec twojego pacjenta w sąsiednim pomieszczeniu. Emocje Obrońcy są dla mnie bardzo niemiłe, ale Nie Narodzony budzi sympatię. Wyczuwam u niego złożone procesy myślowe. Niestety, jestem raczej empatą niż telepatą, ale i tak odbieram frustrację, która spowodowana jest zapewne niemożnością porozumienia się z otoczeniem. Towarzyszy jej coraz silniejszy strach.
— Strach? — spytał Conway. — Jeśli nawet próbował się z nami komunikować, niczego nie odczuliśmy. Nawet słabego echa.
Prilicla opadł spod sufitu, zrobił zgrabną pętlę i przysiadł na szczycie pobliskiej szafy z narzędziami, tak by obecni DBLF i DBDG mogli widzieć go bez nadwerężania karków.
— Nie jestem całkiem pewien, przyjacielu Conway, gdyż same stany emocjonalne są w takich sytuacjach mniej wiarygodne niż spójne myśli, ale wydaje mi się, że problem wiąże się ze zbyt wieloma obecnymi tu umysłami. Podczas pierwszego kontaktu przy bestii i jej dziecku obecne były tylko trzy osoby: Murchison, Fletcher i ty. Reszta załogi przebywała na pokładzie Rhabwara, o wiele za daleko na telepatyczny kontakt. Obecność tylu osób zdaje się powodować zagubienie i strach Nie Narodzonego, szczególnie że dwie z nich mają w głowach całe mnóstwo osobowości — dodał, spoglądając na Conwaya i Thornnastora.
— Jasne, masz rację — mruknął Conway po chwili zastanowienia. — Miałem nadzieję na telepatyczny kontakt z Nie Narodzonym przed i w trakcie narodzin. Podpowiedzi gotowego do współpracy pacjenta byłyby dla nas nieocenionym ułatwieniem. Jednak sam widzisz, ilu lekarzy i techników liczy zespół. To kilkadziesiąt osób. Nie mogę ich wszystkich odesłać.
Prilicla znowu zadrżał, tym razem zmartwiony, że zasiał tyle niepokoju w duszy Conwaya, chociaż chciał tylko uspokoić go, że Nie Narodzony ma się dobrze. Podjął więc jeszcze jedną próbę poprawienia nastroju przyjaciela.
— Jak tylko wróciłem, zajrzałem na oddział hudlariański i muszę powiedzieć, że doskonale się sprawiliście. Wśród przysłanych przeze mnie przypadków były też prawie beznadziejne, że o ciężkich nie wspomnę, a jednak straciliście tylko jednego pacjenta. Naprawdę wspaniałe osiągnięcie, nawet jeśli O’Mara twierdzi, że podrzuciłeś mu kolejne gotowane warzywo.
— Chyba gorącego ziemniaka — powiedziała ze śmiechem Murchison.
— O’Mara tak mówi? — zdumiał się Conway.
— Naczelny psycholog rozmawiał z jednym z twoich pacjentów zaraz po odwiedzinach na oddziale geriatrycznym — odparł Prilicla. — Przyjaciel O’Mara wiedział, że następnie przyjdę tutaj, i prosił, abym powtórzył ci, że odebrano sygnał z Goglesk. Twój przyjaciel Khone chce jak najszybciej przylecieć do Szpitala…
Khone jest ranny albo chory? — przerwał mu Conway, osobowość Gogleskanina zaś wzięła w jego głowie górę nad wszystkimi innymi. Dzięki Khone’owi wiedział, jak wiele chorób i wypadków czyha na P0-KTów, którzy w dodatku niezbyt mogli pomóc sobie nawzajem w razie nieszczęścia. Cokolwiek zdarzyło się Khone’owi, musiało być z nim bardzo źle, skoro chciał przybyć do Szpitala, miejsca wziętego żywcem z jego najkoszmarniejszych snów.
— Nie, przyjacielu Conway — rzekł ponownie drżący Prilicla. — Khone ma się dobrze, ale chce, byś to ty po niego przyleciał i zabrał go do Szpitala. Obawia się, że ktokolwiek inny mógłby zniechęcić go do wyjazdu. O’Mara twierdzi, że widać ściągasz ostatnio same trudne ciąże.
— I on naprawdę sam chce tu przylecieć? Nie może być… — wyrwało się Conwayowi. Wiedział, że Khone jest dorosły i zdolny do wydania na świat potomstwa, ale w pozyskanych wspomnieniach nie było wzmianek na temat kontaktów płciowych. Widać zdarzyło się to już po wyjeździe Conwaya. Zaczął obliczać czas ciąży FOKTów.