— Jak najbardziej — powiedział ostrożnie.
— Na początku było inaczej — stwierdził O’Mara, patrząc na niego uważnie. — O ile pamiętam, był pan zdania, że kierowanie personelem medycznym statku szpitalnego to coś poniżej godności starszego lekarza. Miał pan jakieś problemy ze swoimi podwładnymi albo z oficerami? Może chciałby pan zaproponować jakieś zmiany składu?
— Wtedy jeszcze nie rozumiałem, czym naprawdę jest Rhabwar — stwierdził Conway, odpowiadając kolejno na pytania. — Nie mam żadnych problemów. Wszystko działa jak trzeba, oficerowie Korpusu współpracują ze mną, a członkowie zespołu medycznego… Nie, nie widzę potrzeby żadnych przesunięć.
A ja owszem, dostrzegam taką potrzebę — powiedział O’Mara, pokazując się na chwilę od tej strony, za którą Conway zbytnio nie przepadał. Zaraz jednak znowu się uśmiechnął. — Bez wątpienia zdaje pan sobie sprawę z wszystkich niewygód, problemów czy stresów związanych z koniecznością pozostawania w nieustannym pogotowiu. Na pewno też irytuje pana, że ilekroć przeprowadza pan jakąś operację, trzeba zapewniać zastępstwo, na wypadek gdyby nagle został pan odwołany do wylotu. Na dodatek służba na statku szpitalnym uniemożliwia panu taki udział w projektach badawczych, jaki przewidziany jest dla starszych lekarzy. Zamiast więc prowadzić wykłady i badania, pan rozbija się po całej galaktyce i…
— Zatem to ja mam zostać wymieniony — przerwał mu ze złością Conway. — Kto przyjdzie na moje…?
— Zespół medyczny Rhabwara obejmie Prilicla. Zgodził się, wszelako pod warunkiem, że nie zrobi panu w ten sposób przykrości. Bardzo na to nalegał, oczywiście według cinrussańskich standardów. Przypuszczam też, że chociaż prosiłem go, aby nie mówił panu nic, aż oficjalnie przekażę te wiadomości, pewnie i tak pobiegł prosto do pana i wszystko opowiedział.
— Owszem, ale wspomniał tylko o swoim awansie.
Byłem akurat z grupą stażystów. Prilicla wydawał się zainteresowany przede wszystkim jednym z nich, polimorficznym empatą o imieniu Danalta. Zauważyłem jednak, że coś trapi naszego małego przyjaciela.
Nawet kilka rzeczy — stwierdził O’Mara. — Wiedział już, że po objęciu pańskiego stanowiska na Rhabwarze otrzyma do pomocy właśnie Danaltę, który zajmie jego miejsce w zespole. Jednak TOBS nie został jeszcze poinformowany o tej propozycji, więc Prilicla nie mógł nic powiedzieć. Gdyby Danalta dowiedział się o wszystkim z drugiej ręki, zapewne poczułby się urażony. TOBS mają prawo być dumni ze swoich zdolności. Profil osobowościowy naszego gościa sugeruje, że zaoczne przypisywanie go do stanowiska uznałby za brak szacunku, tymczasem praca ta może się okazać dla niego wielkim zawodowym wyzwaniem i sądzę, że zapytany chętnie ją przyjmie. Czy ma pan jakieś poważniejsze zastrzeżenia do tych zmian, doktorze?
— Nie. — Conway był zdumiony własnym spokojem, odczuwał wielkiej złości ani przesadnie głębokiego rozczarowania, chociaż tracił pozycję, której wielu kolegów szczerze mu zazdrościło. Kończyło się coś, co polubił, co było ekscytujące i zmuszało go do wysiłku. — Skoro to naprawdę konieczne…
— Tak, to konieczne — stwierdził z powagą O’Mara. — Jak pan wie, nie zwykłem prawić komplementów. Jestem tu od upuszczania pary, a nie od podbijania bębenka. Nigdy nie tłumaczę się ze swoich decyzji czy działań. Jednak ta sytuacja jest specyficzna. — Psycholog pochylił głowę i spojrzał na swoje kanciaste dłonie rozpostarte na blacie biurka. — Po pierwsze, kierował pan personelem medycznym Rhabwara od pierwszej misji, po której nastąpiło wiele innych, udanych operacji, dzięki czemu do perfekcji dopracowano wszystkie procedury. Obecnie mała zmiana w obsadzie nie pogorszy rewelacyjnej skuteczności Rhabwara. Proszę pamiętać, że Prilicla, Murchison i Naydrad nadal będą pełnić tam obowiązki, Danalta zaś… Przy dwóch empatach w zespole, w tym jednym silnie zbudowanym, potrafiącym zmieniać na życzenie postać i mogącym docierać do niedostępnych części wraków, sprawność ekipy może nawet wzrosnąć. Po drugie, chodzi o Priliclę. Wie pan równie dobrze jak ja, że jest on jednym z naszych najlepszych starszych lekarzy. Niemniej z powodów psychologicznych i ewolucyjnych pozostaje nieśmiały, wręcz tchórzliwy i bardzo brakuje mu treningu asertywności. Jeśli jednak otrzyma stanowisko wymagające odpowiedzialności i kierowania zespołem, nauczy się wydawać polecenia i podejmować decyzje samodzielnie, bez oglądania się na przełożonych. Wiem, że jego rozkazy nie będą brzmieć jak rozkazy, ale nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek odmówił ich wykonania, więc z czasem przywyknie do sytuacji i do tego, że to on decyduje o kluczowych sprawach. Sądzę, że potem przeniesie te zachowania również na relacje w Szpitalu. Zgadza się pan z takim rozumowaniem?
— Dobrze, że naszego małego przyjaciela tu nie ma, bo ucierpiałby od moich myśli — powiedział Conway, próbując się uśmiechnąć. — Ale owszem, zgadzam się.
— Dobrze. Po trzecie, jest jeszcze starszy lekarz Conway. Zależy mi na obiektywizmie, będę więc mówił teraz o panu w trzeciej osobie. Conway ma wiele specyficznych cech charakteru i było tak, odkąd do nas dołączył. Z początku nieco zarozumiały, wydawał się jednak obiecującym nabytkiem. To typ samotnika nieskłonnego do nawiązywania związków, chyba że w środowisku obcych, co mogłoby budzić pewne wątpliwości, niemniej w takim szpitalu jak nasz było nawet przydatne.
— Ale Murchison nie jest… — zaczął Conway.
— Obcym — dokończył za niego O’Mara. — Wiem. Nie zniedołężniałem jeszcze na tyle, aby nie zauważyć, że pani patolog należy do ziemskiej klasy DBDG. Jednak poza Murchison wszyscy pańscy przyjaciele to obcy, jak kelgiańska siostra Naydrad, melfiański starszy lekarz Edanelt, Prilicla, urzędujący na trzysta drugim poziomie dietetyk SLNU o imieniu nie do wymówienia, a nawet Diagnostyk Thornnastor. To wielce znaczące.
— Ale co by miało z tego wynikać? — spytał Conway, marząc o jakiejś przerwie, aby móc chwilę spokojnie pomyśleć.
Sam powinien pan to dojrzeć — rzucił O’Mara. — Do tego należy dodać fakt, że przez ostatnie lata Conway wspaniale sobie radził, miał kontakt z wieloma ciekawymi i niezwykłymi przypadkami, które dzięki niemu szczęśliwie się skończyły, nie bał się nigdy osobistej odpowiedzialności i bez wahania podejmował trudne decyzje. Teraz jednak obniża loty. Na razie nie jest to poważne zagrożenie — dodał psycholog, zanim Conway zdążył zareagować. — Prawdę mówiąc, ani sam zainteresowany, ani żaden z jego współpracowników jeszcze tego nie zauważył, nie podważano też dotychczas kompetencji naszego lekarza. Jednak po uważnym zbadaniu jego przypadku stwierdzam, że Conway zaczyna popadać w rutynę i powinien…
— Rutynę! W tym szpitalu? — zawołał Conway i mimowolnie się roześmiał.
— Wszystko jest względne. Powiedzmy, że w tym przypadku chodzi o rutynowe reakcje na nieoczekiwane zdarzenia, jeśli samo pierwotne określenie wydaje się panu zbyt trywialne. Ale wracając do sprawy, po namyśle uznałem, że starszy lekarz Conway potrzebuje zmiany przydziału i otoczenia. Powinien zostać niezwłocznie odsunięty od obowiązków na Rhabwarze, otrzymać pomoc psychiatryczną i nieco czasu do zastanowienia się nad sobą…
— Żeby mnie szlag trafił. — Conway zaśmiał się znowu. — Przecież to znęcanie się w czystej postaci…
O’Mara przyjrzał mu się z uwagą i wypuścił wolno powietrze przez nos.
— Jestem przeciwnikiem niepotrzebnej udręki, ale jeśli ma pan ochotę cierpieć w wolnym czasie, to proszę bardzo, pańskie prawo — powiedział major swoim zwykłym, ostrym tonem. Widać przestał już traktować Conwaya jak pacjenta, co może samo w sobie nie było miłe, ale ogólnie mogło uchodzić za dobry znak. Niemniej Conway zastanawiał się nad konsekwencjami tak nagłej zmiany i nie udało mu się jeszcze pozbierać myśli.