— Potrzebuję nieco czasu — rzekł w końcu.
— Oczywiście.
— Najpierw jednak muszę wrócić na Rhabwara, aby wprowadzić Priliclę…
— Nie! — O’Mara uderzył dłonią w blat biurka. — Prilicla musi nauczyć się radzić sobie ze wszystkim sam. Tak jak pan musiał. To będzie dla niego najlepsze. Pan będzie się trzymał z dala od statku szpitalnego i od samego Prilicli. Może mu pan co najwyżej życzyć powodzenia. Prawdę mówiąc, mam zamiar jak najszybciej wyprawić pana ze Szpitala. Dopisałem pana do listy załogi zwiadowczego statku Korpusu, który za trzydzieści godzin wylatuje z misją kurierską. Nie zostawi to panu zbyt wiele czasu na pożegnania. Oczywiście nie wierzę — dodał ironicznie — aby cokolwiek mogło pana powstrzymać przed czułym pożegnaniem z Murchison. Prilicla przekazał już jej wieść o pańskim rychłym odlocie, bez wątpienia najłagodniej, jak to tylko możliwe. Ale i miał powody, by być oględnym, skoro wie, co będzie pan robił przez kilka najbliższych miesięcy.
— Szkoda, że mi nikt tego dotąd nie powiedział — rzekł Conway gorzko.
— Ależ proszę. Zostaje pan skierowany na czas nieokreślony na planetę, która powszechnie nazywana jest Goglesk. Mają tam nieco problemów. Nie znam szczegółów, jednak będzie pan miał dość czasu, aby zapoznać się ze wszystkim na miejscu, jeśli tylko to pana zainteresuje. W tym przypadku nie oczekujemy od pana rozwiązywania węzłów gordyjskich, odpocznie pan sobie po prostu i…
Nagle rozległ się brzęczyk stojącego na biurku interkomu.
— Przepraszam, sir, ale zjawił się już umówiony na później doktor Fremvessith. Czy mam poprosić, aby wrócił za kilka minut?
— To PVGJ, któremu mam wymazać zapis z kelgiańskiej taśmy — powiedział O’Mara. — Mamy tu jeszcze do pogadania, ale niech zaczeka. W razie potrzeby daj mu coś na uspokojenie. — Spojrzał na Conwaya. — Jak wspomniałem, oczekuję, że na Goglesk będzie pan spokojnie wypełniał obowiązki i zastanawiał się nad swoją zawodową przyszłością. Będzie pan miał dość czasu, aby zdecydować, co chciałby robić w Szpitalu. Albo czego nie chciałby robić. Aby łatwiej poszło, zapiszę panu środek na wspomożenie pamięci. Ułatwia też zapamiętywanie marzeń sennych i nie ma długotrwałych skutków ubocznych. Postaram się w ten sposób rozjaśnić panu nieco scenę zdarzeń.
— Ale dlaczego? — spytał Conway, chociaż nie był wcale pewien, czy chce usłyszeć odpowiedź.
O’Mara zacisnął usta w wąską linię, ale jego spojrzenie zdawało się wyrażać raczej współczucie.
— Chyba wreszcie zaczyna pan rozumieć, po co to spotkanie. Ale by oszczędzić panu wysiłku i stresu, powiem wprost. Szpital postanowił dać panu szansę zostania Diagnostykiem.
Diagnostykiem! — pomyślał Conway.
Podobnie jak inni lekarze ze Szpitala, nieraz doświadczał już obecności cudzego "ja” w swojej głowie. Przez jakiś czas nosił nawet równocześnie zapisy z kilku hipnotaśm, ale potem O’Mara musiał poświęcić kilka dni, aby poskładać osobowość Conwaya w funkcjonalną całość.
Problem polegał na tym, że chociaż Szpital wyposażony był w sprzęt pozwalający leczyć wszystkie znane formy inteligentnego życia, żaden z lekarzy nie był w stanie opanować całości koniecznej do tego wiedzy. Nawet najsprawniejszy, najbardziej doświadczony chirurg potrzebował informacji o fizjologii pacjenta i informacje te musiał czerpać z zapisów sporządzonych przez najwybitniejsze medyczne umysły poszczególnych ras.
Jeśli Ziemianin dostawał pod opiekę kelgiańskiego pacjenta, otrzymywał na czas leczenia zapis z hipnotaśmy DBLF. Potem wymazywano te informacje, chyba że chodziło o starszego lekarza o wybitnie zrównoważonej osobowości, który prowadził też wykłady, albo o Diagnostyka…
Diagnostycy byli elitą medycznego świata, istotami o tak integralnych osobowościach, że nie szkodziło im przechowywanie w umyśle sześciu, siedmiu, a nawet dziesięciu zapisów równocześnie. Korzystali z tych danych podczas prac badawczych, które stymulowały rozwój ksenomedycyny, a także w ramach własnej praktyki oraz działalności dydaktycznej.
Jednak zapisy zawierały coś więcej niż tylko czysto medyczne informacje. Były to kompletne kopie pamięci dawców przemycające również ich osobowości. W ten sposób każdy Diagnostyk zaszczepiał sobie poniekąd bardzo złożoną postać schizofrenii. Istoty, które przychodziło mu gościć w swojej głowie, bywały agresywne lub niemiłe, jako że geniusze rzadko są czarującymi postaciami. Miewały też swoje fobie i obsesje. Nie ujawniało się to zwykle podczas leczenia czy operacji, ale w chwilach odpoczynku albo snu potrafiło mocno dokuczyć.
Conway słyszał, że mało co mogło się równać z koszmarami ze snów obcych, a jeszcze gorzej było, jeśli do głosu dochodziły ich fantazje seksualne. Wówczas noszący takie brzemię miewał niekiedy dość życia. O ile jeszcze potrafił odróżnić swoje życie od cudzego, oczywiście.
Conway przełknął ślinę.
— Wskazane byłoby, żeby ustosunkował się pan jakoś do tej propozycji — odezwał się sarkastycznie O’Mara. Bez wątpienia uznał, że załatwili już wszystkie sprawy zawodowe. — Chyba że siedząc tak z opuszczoną szczęką, próbuje pan nawiązać komunikację niewerbalną?
— Ja… muszę się nad tym zastanowić.
— Będzie pan miał na to mnóstwo czasu na Goglesk — stwierdził O’Mara, wstając i zerkając znacząco na zegar.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Oficerowie z jednostki zwiadowczej Korpusu Trennelgon znali Conwaya zarówno z opowieści, jak i z akcji poszukiwania kapsuł wielkiego, spiralnego statku kolonizacyjnego rasy CRLT, kiedy to Conway nie raz i nie dwa rozmawiał z pokładowym łącznościowcem.
W tamtej operacji uczestniczyły niemal wszystkie jednostki zwiadowcze aż trzech sektorów, a Conway nawiązywał kontakt niemal z każdą z nich, niemniej i tak na Trennelgonie przyjęty został niczym sławny krewniak całej załogi. Nie miał zatem czasu ani na rozmyślania, ani na smutki, ani w ogóle na nic poza zaspokajaniem ciekawości rozmówców, którzy tak długo dopytywali się o Rhabwara i jego misje ratunkowe, aż Conway nie mógł pohamować ziewania.
Powiedziano mu, że podróż będzie się składać tylko z dwóch skoków i że powinni dotrzeć do systemu Goglesk już za dziesięć godzin. Koniec końców przyjęto jednak do wiadomości, że pasażer chciałby się położyć.
Jednak gdy wyciągnął się na wąskiej koi, jego myśli w nieunikniony sposób podążyły ku Murchison, której nie było obok niego. A przecież świetnie pamiętał praktycznie wszystko, co robili razem… Lekarstwo O’Mary tym bardziej nie pozwalało o tym zapomnieć. Gdy rozmawiali przed odlotem, co rusz wracała do skutków mianowania Prilicli szefem personelu medycznego i zastosowania szczególnych właściwości Danalty w procedurach ratunkowych. Dopiero po pewnym czasie nawiązała do możliwego awansu Conwaya na Diagnostyka. Wyraźnie nie miała ochoty zajmować się tym tematem, ale ostatecznie okazała więcej zdecydowania i odwagi niż Conway.
— Prilicla nie ma wątpliwości, że ci się uda. Ja też nie — przypomniał sobie jej słowa. — Ale nawet gdyby nie udało ci się spełnić wymagań albo gdybyś z jakiegoś powodu odmówił, i tak spotkało cię już największe wyróżnienie w naszym zawodzie.
Conway nie odpowiedział, spojrzała więc na niego, unosząc się na łokciu.
— Nie przejmuj się. Nie będzie cię parę tygodni, może miesięcy, ale nawet nie zauważysz mojego braku.
Oboje wiedzieli, że to nieprawda. Uśmiechnął się do niej nieznacznie, ale twarz miał zatroskaną.