Выбрать главу

– Podobno nałykała się proszków nasennych. Czy to prawda?

– Nic nie wiem o żadnych proszkach. Raczej wyssane z palca. Kto ci to mówił?

Kobieta ignoruje pytanie.

– Kochała się w tobie? Rzuciłeś ją?

– Nie. Ani jedno, ani drugie.

– No więc skąd ta skarga?

– Kto to może wiedzieć? Nie zwierzała mi się. Za kulisami toczyły się jakieś utarczki, w które nie byłem wtajemniczony. Zazdrosny chłopak. Oburzeni rodzice. Widać w końcu uległa naciskom. Zupełnie mnie to zaskoczyło.

– Powinieneś był to przewidzieć, David. Za stary jesteś, żeby zawracać głowę cudzym dzieciom. Powinieneś był spodziewać się najgorszego. W każdym razie wszystko to w sumie jest bardzo poniżające. Naprawdę.

– Nie spytałaś, czy ją kocham. Nie powinnaś przypadkiem i o to zapytać?

– Niech ci będzie. Czy jesteś zakochany w tej młodej kobiecie, która szarga twoje nazwisko?

– To nie jej sprawka. Nie miej jej za złe.

– Nie miej jej za złe! Po czyjej ty właściwie jesteś stronie? No pewnie, że mam jej za złe! Mam za złe wam obojgu. Cała ta historia jest haniebna od początku do końca. Haniebna i wulgarna. I nie jest mi przykro, że ci to powiedziałam. Dawniej w takim momencie wybiegłby, wściekły. Ale dziś tego nie robi. On i Rosalind obrośli grubą skórą, wzajemnie się na siebie uodpornili. Nazajutrz Rosalind dzwoni do niego.

– David, widziałeś dzisiejszego „Argusa”?

– Nie.

– No to przygotuj się na niemiłą wiadomość. Wydrukowali tekst o tobie.

– I co piszą?

– Sam przeczytaj.

Artykuł na trzeciej stronie: „Profesor oskarżony o molestowanie seksualne”, głosi nagłówek. Lurie opuszcza pierwsze linijki, „…ma stawić się przed komisją dyscyplinarną z powodu oskarżenia o molestowanie seksualne. Politechnika Kapsztadzka nie zdradza szczegółów tego najnowszego skandalu, który poprzedziły afery z defraudacją funduszy stypendialnych i podejrzenia, jakoby w mieszkaniach studentów działały gangi sutenerów. Z pięćdziesięciotrzyletnim Luriem – autorem książki o Williamie Wordsworcie, angielskim poecie opiewającym uroki przyrody – nie udało nam się skontaktować, żeby usłyszeć jego komentarz.” William Wordsworth (1770-1850), poeta opiewający uroki przyrody. David Lurie (1945-?), komentator i zhańbiony uczeń Williama Wordswortha. Błogosławiona niechaj będzie dziecina. Nie jest on wyrzutkiem. Błogosławiona dziecina.

Przesłuchanie odbywa się w pokoju komisji, z wejściem z gabinetu Hakima. Manas Mathabane, profesor religioznawstwa, który ma przewodniczyć dochodzeniu, osobiście wprowadza Luriego i wskazuje mu miejsce naprzeciw własnego, przy krótszym boku prostokątnego stołu. Na lewo od Davida siedzi Hakim, jego sekretarka i jakaś młoda kobieta, pewnie studentka; na prawo – troje członków komisji Mathabanego. Nie jest zdenerwowany. Wręcz przeciwnie – dość pewny siebie. Serce bije mu równo, spał dobrze. Próżność, myśli, niebezpieczna próżność hazardzisty; próżność i fałszywe przekonanie o własnej słuszności. Nie w takim nastroju powinien wchodzić w tę rozgrywkę. Ale wszystko mu jedno. Kiwa głową członkom komisji. Dwoje już zna: Farodię Rassool i Desmonda Swartsa, dziekana Wydziału Inżynierii. Trzecia członkini, jak wynika z dokumentów, które leżą przed Luriem, uczy w Szkole Biznesu.

– Niniejsze zgromadzenie, profesorze Lurie – zagaja Mathabane – nie ma żadnej władzy. Może najwyżej opiniować. Panu natomiast przysługuje prawo kwestionowania składu komisji. Pytam więc: czy wśród jej członków jest ktoś, kto pańskim zdaniem może być do pana uprzedzony?

– W sensie prawnym niczego nie kwestionuję – odpowiada Lurie. – Mam zastrzeżenia natury filozoficznej, ale pewnie uznano by je za bezzasadne.

Wszyscy zaczynają się wiercić i kręcić.

– Może lepiej ograniczmy się do sensu prawnego – oświadcza Mathabane. – Nie ma pan zastrzeżeń co do składu komisji. A czy ma pan coś przeciwko obecności obserwatora z grona studentów, z Koalicji Przeciw Dyskryminacji?

– Nie boję się komisji. Obserwatora też nie.

– Doskonale. A więc do rzeczy. Pierwszą powódką jest pani Melanie Isaacs, studentka kierunku teatralnego. Złożyła pozew, wszyscy państwo mają jego kopie. Powinienem może streścić jej oświadczenie? Profesorze Lurie?

– Czy dobrze rozumiem, panie przewodniczący, że pani Isaacs nie zjawi się osobiście?

– Wczoraj stanęła przed komisją. Jeszcze raz pozwolę sobie przypomnieć, że nie jest to proces, lecz dochodzenie. Nasza procedura nie jest tożsama z procedurą sądową. Czy zgłasza pan w związku z tym jakieś obiekcje?

– Nie.

– Druga skarga, związana z pierwszą – ciągnie Mathabane – wpłynęła z sekretariatu za pośrednictwem Biura Wyników Studenckich i dotyczy wiarygodności wyników pani Isaacs. Treścią skargi jest podejrzenie, że nie była ona obecna na wszystkich zajęciach, nie złożyła wszystkich prac pisemnych i nie zdała pewnych egzaminów, za które wystawił jej pan stopnie.

– I to już wszystko, co mi się zarzuca?

– Tak.

Lurie bierze głęboki wdech.

– Jestem pewien, że członkowie komisji mają lepsze rzeczy do roboty niż odgrzewanie historii, której prawdziwości nikt nie zamierza podważać. Przyznaję się do winy w obu sprawach. Proszę wydać werdykt, a potem niech każdy z nas zajmie się własnym życiem. Hakim nachyla się dc Mathabanego. Coś między sobą szepczą.

– Profesorze Lurie – mówi Hakim. – Powtarzam, jesteśmy komisją dochodzeniową. Nasza rola polega na tym, żeby wysłuchać obu stron i sformułować opinię. Nie mamy prawa o niczym decydować. Pytam po raz kolejny: czy nie byłoby lepiej, gdyby reprezentował pana ktoś, komu znana jest nasza procedura?

– Nie potrzebuję żadnych reprezentantów. Mogę wystąpić we własnym imieniu, czemu nie. Czy mam rozumieć, że musimy kontynuować przesłuchanie, chociaż przyznałem się do winy?

– Chcemy dać panu szansę przedstawienia pańskiego stanowiska.

– Już je przedstawiłem. Jestem winny.

– Czego?

– Wszystkiego, co mi się zarzuca.

– Zmusza nas pan do dreptania w kółko, profesorze Lurie.

– Wszystkiego, o co mnie oskarża pani Isaacs, i fałszowania wyników.

Do rozmowy włącza się Farodia Rassool.

– Twierdzi pan, profesorze Lurie, że uznaje oświadczenie pani Isaacs za prawdziwe, ale czy pan je w ogóle czytał?

– Nie mam ochoty czytać oświadczenia pani Isaacs. Uznaję je za prawdziwe. Nie widzę powodu, dla którego pani Isaacs miałaby kłamać.

– Ale czy nie byłoby rozsądnie, gdyby je pan jednak przeczytał, zanim potwierdzi pan jego prawdziwość?

– Nie. Są w życiu ważniejsze sprawy niż rozsądek.

Farodia Rassool siada wygodniej, opierając się plecami.

– Wszystko to jest jedna wielka donkiszoteria, profesorze Lurie, tylko czy pana na nią stać? Zdaje się, że będziemy musieli chronić pana przed samym sobą. – Kobieta posyła Hakimowi lodowaty uśmiech.

– Mówi pan, że nie zwracał się do nikogo z prośbą o poradę prawną. A czy pan w ogóle zasięgał czyjejkolwiek rady – na przykład księdza czy psychoterapeuty? Byłby pan skłonny poddać się psychoterapii?

Pytanie to zadaje młoda kobieta ze Szkoły Biznesu. Lurie cały się jeży.

– Nie, nie zasięgałem rady psychoterapeuty i nie mam zamiaru jej zasięgać. Jestem dorosły i niechętnie słucham rad. Nie trafiają do mnie. – Zwraca się w stronę Mathabanego. – Przyznałem się do winy. Czy jest jeszcze jakikolwiek powód, żeby dalej ciągnąć tę dyskusję? Mathabane i Hakim naradzają się szeptem.

– Padła propozycja – mówi Mathabane – żeby komisja zrobiła przerwę i przedyskutowała stwierdzenie profesora Luriego, w którym przyznaje się on do winy.