Выбрать главу

– Dlaczego? Czemu tak wam zależy, żebym się podpisał pod oświadczeniem?

– Bo pomogłoby nam to ostudzić atmosferę, która zrobiła się tymczasem bardzo gorąca. Chcieliśmy rozstrzygnąć ten przypadek z dala od reflektorów i kamer. Cóż, nie udało się. Sprawa wzbudziła wielkie zainteresowanie, nabrała podtekstów, nad którymi nie możemy zapanować. Wszystkie oczy zwrócone są na uniwersytet, wszyscy patrzą, jak sobie z nią poradzimy. Moim zdaniem, w pańskich słowach, David, słychać taki ton, jakby uważał pan, że dzieje się panu krzywda. Otóż mocno się mylisz. My, członkowie komisji, staramy się raczej wypracować kompromis, dzięki któremu będzie pan mógł zachować posadę. Właśnie dlatego pytam, czy nie wyobraża pan sobie oświadczenia, które byłoby dla pana do przyjęcia, a nam pozwoliłoby zalecić karę nieco łagodniejszą niż ta najsurowsza, czyli zwolnienie z naganą.

– Pyta pan, czy się ukorzę i poproszę o łaskę?

Swarts wzdycha.

– David, szydzenie z naszych starań nic panu nie pomoże. Niech się pan zgodzi przynajmniej na odroczenie, żeby miał pan czas przemyśleć swoje stanowisko.

– Co by miało zawierać takie oświadczenie?

– Przyznanie, że postąpił pan źle.

– Przecież już to przyznałem. Bez zahamowań. Tak, jestem winny zarzucanych mi czynów.

– Niech się pan z nami nie bawi w kotka i myszkę, David. Jest pewna różnica między przyznaniem się do winy a oświadczeniem, że źle pan postąpił. Proszę nie udawać, że pan nie rozumie.

– I to was usatysfakcjonuje? Jeśli przyznam, że źle postąpiłem?

– Nie – mówi Farodia Rassool. – To by było całkiem na opak. Najpierw profesor Lurie musi złożyć oświadczenie, a dopiero potem zdecydujemy, czy należy uznać je za okoliczność łagodzącą. Nie będziemy prowadzić wstępnych negocjacji na temat treści oświadczenia. Powinien sformułować je sam, własnymi słowami. Wtedy będziemy mogli stwierdzić, czy wypłynęło z jego serca.

– I ma pani tyle zaufania do własnego osądu, że podejmuje się odgadnąć to ze słów, którymi się posłużę? Odgadnąć, czy oświadczenie wypłynęło z mojego serca?

– Zobaczymy, jakiej postawie da pan wyraz. Zobaczymy, czy będzie to wyraz skruchy.

– Doskonale. Wobec Melanie Isaacs nadużyłem przywilejów wynikających z mojego stanowiska służbowego. Postąpiłem źle i teraz tego żałuję. Jest pani usatysfakcjonowana?

– Nie chodzi o moją satysfakcję, profesorze Lurie, tylko o to, czy pan jest usatysfakcjonowany. Czy deklaracja, którą pan złożył, odzwierciedla pańskie szczere uczucia?

Lurie kręci głową.

– Wypowiedziałem słowa, których pani żądała, a teraz chce pani czegoś więcej: żebym dowiódł ich szczerości. Po prostu groteska. Takie żądanie wykracza poza granice prawa. Mam już tego dość. Trzymajmy się lepiej suchych przepisów, tak jak na początku. Przyznaję się do winy. Do niczego ponadto nie dam się skłonić.

– Dobrze – mówi przewodniczący Mathabane. – Jeżeli nikt nie ma już pytań do profesora Lurie, podziękuję mu za przybycie i go pożegnam.

W pierwszej chwili go nie poznają. Zszedł już do połowy schodów i dopiero teraz słyszy okrzyk: To on! – a potem spieszny tupot. Doganiają go na samym dole; ktoś nawet chwyta go za marynarkę, zmuszając, żeby zwolnił kroku.

– Profesorze Lurie, możemy z panem minutę porozmawiać? – pada pytanie.

Lurie je ignoruje i dalej przedziera się przez zatłoczony hali. Ludzie odwracają się, żeby spojrzeć na wysokiego mężczyznę, który idzie szybkim krokiem, próbując wymknąć się prześladowcom.

Jakaś kobieta zastępuje mu drogę.

– Stop! – mówi.

Lurie odwraca twarz, wyciąga rękę przed siebie. Błysk flesza.

Obchodzi go wkoło dziewczyna z koralikami bursztynu wplecionymi w proste włosy, które zwisają jej po bokach twarzy. Uśmiecha się, ukazując równe, białe zęby.

– Możemy chwilę porozmawiać? – pyta.

– O czym?

Dziewczyna wysuwa ku niemu magnetofon. Lurie odpycha go.

– O tym, jak było – wyjaśnia ona.

– Co jak było?

Znowu błysk flesza.

– No, wie pan. Jak było na przesłuchaniu.

– Nie mam na ten temat żadnych komentarzy.

– A na jaki by pan miał?

– W ogóle niczego nie chcę komentować.

Zaczynają się wokół niego tłoczyć obiboki i ciekawscy. Jeśli chce się stąd wydostać, będzie musiał przecisnąć się między nimi.

– Żałuje pan? – pyta dziewczyna, przysuwając magnetofon. – Przykro panu z powodu tego, co pan zrobił?

– Nie. To było wzbogacające przeżycie.

Uśmiech nie znika z twarzy dziewczyny.

– Więc zrobiłby pan to samo jeszcze raz?

– Raczej nie będę miał okazji.

– A gdyby się jednak trafiła?

– Niepoważne pytanie.

Dziewczyna pragnie złowić jeszcze więcej słów i napchać nimi brzuch swojej maszynki, ale chwilowo nie ma pomysłu, jak skłonić Luriego do dalszych wywnętrzeń.

– Co on powiedział, że jakie to było przeżycie? – pyta ktoś sotto voce.

– Wzbogacające. Chichot.

– Spytaj go, czy przeprosił – woła ktoś inny do dziewczyny.

– Już pytałam.

Spowiedź, przeprosiny – skąd ten głód upokorzeń? Zapada cisza. Krążą wokół niego niczym myśliwi, którzy osaczyli dziwaczne zwierzę i nie wiedzą, jak je wykończyć.

Fotografia ukazuje się nazajutrz w studenckiej gazecie, z podpisem: „No i kto w końcu wyszedł na osła?” W kadrze Lurie z oczami wzniesionymi ku niebu po omacku wyciąga rękę w stronę obiektywu. Już sama ta poza wydaje się dostatecznie komiczna, ale tym, co czyni ze zdjęcia istną perłę, jest odwrócony kosz na śmieci, który trzyma mu nad głową uśmiechnięty od ucha do ucha młody człowiek. Zwodnicze właściwości perspektywy sprawiają, że Lurie wygląda, jakby paradował z koszem na głowie niby w oślej czapce. Jakie ma szansę w konfrontacji z takim wizerunkiem?

„Komisja nie ujawnia werdyktu” – obwieszcza nagłówek. „Komisja dyscyplinarna badająca sprawę o molestowanie i zachowanie niezgodne z etyką zawodową, jakie zarzuca się profesorowi Davidowi Luriemu z Wydziału Komunikacji Społecznej, nie ujawniła wczoraj swojego werdyktu. Przewodniczący Manas Mathabane powiedział tylko, że wyniki dochodzenia przekazano rektorowi, aby ten podjął stosowne kroki.

Tuż po przesłuchaniu Lurie (53 lata) wdał się w utarczkę słowną z członkiniami Stowarzyszenia Kobiety Przeciwko Gwałtowi i określił swoje przeżycia ze studentkami jako «wzbogacające». Początek całej aferze dały skargi, jakie przeciwko Luriemu – znawcy poezji romantycznej – złożyły studentki z grupy, z którą prowadził zajęcia.” W domu dzwoni telefon: to Mathabane.

– David, komisja przekazała swoją opinię rektorowi, a on polecił mi jeszcze jeden jedyny raz skontaktować się z panem. Gotów jest powstrzymać się od skrajnych posunięć, mówi, pod warunkiem, że sam pan wyda oświadczenie satysfakcjonujące i z naszego, i z pańskiego punktu widzenia.

– Manas, przecież już to przerabialiśmy. Ja…

– Chwileczkę. Proszę mnie wysłuchać do końca. Mam przed sobą szkic oświadczenia, które spełniłoby nasze wymagania. Jest całkiem krótkie. Mogę je panu przeczytać?

– Proszę.

Mathabane czyta: „Przyznaję bez zastrzeżeń, że w istotny sposób pogwałciłem prawa ludzkie powódki i nadużyłem władzy powierzonej mi przez Uczelnię. Szczerze przepraszam obie poszkodowane strony i gotów jestem ponieść każdą stosowną karę, jaka zostanie mi wymierzona.”

– „Każdą stosowną karę”: co to znaczy?

– O ile dobrze zrozumiałem, nie straci pan posady. Najprawdopodobniej zaproponują panu urlop. To, czy z czasem znów zacznie pan prowadzić zajęcia, będzie zależało od pana, a także od decyzji pańskiego dziekana i kierownika katedry.