– To był już ostatni? – pyta Bev Shaw.
– Jeszcze jeden.
Otwiera drzwi boksu.
– Chodź – mówi, pochylając się z otwartymi ramionami. Pies radośnie kręci kalekim tułowiem, obwąchuje Luriemu twarz, liże go po policzkach, ustach, uszach. Lurie nie robi nic, żeby temu przeszkodzić. – Chodź – powtarza.
Niosąc go na rękach jak jagnię, wraca do gabinetu.
– Myślałam, że przedłużysz mu życie jeszcze o tydzień – mówi Bev Shaw. – Poddajesz go?
– Tak, poddaję.
John Maxwell Coetzee
***