Выбрать главу

– Siadaj, skarbie, za momencik się tobą zajmę – mówi fryzjer.

– Ja w sprawie pracy – odpowiada dziewczyna. – Pan dał ogłoszenie.

Mówi z rażącym akcentem Kaaps – gra ją Melanie.

– Ach, no to weź miotłę i pokaż, co umiesz – fryzjer na to.

Dziewczyna spełnia polecenie i już po chwili chwiejnym krokiem krąży wśród dekoracji, pchając przed sobą miotłę, która w końcu zaplątuje się w jakiś kabel. Scenariusz przewiduje w tym miejscu raptowny błysk, a potem wrzaski i bieganinę, ale nie udaje się tego wszystkiego zsynchronizować. Na scenę wkracza reżyserka, a za nią młody człowiek w ubraniu z czarnej skóry, który zaczyna dłubać przy gniazdku w ścianie.

– Grajcie to z większą ikrą – mówi reżyserka. – Bardziej w klimacie braci Marx – zwraca się do Melanie. – Rozumiesz? – pyta.

Melanie kiwa głową. Woźny wstaje i z ciężkim westchnieniem wychodzi z sali. Profesor też powinien wyjść. Jest w tym coś niegodnego, że tak siedzi w ciemnościach i podgląda dziewczynę (słowo „lubieżnik” nasuwa mu się samo, nieproszone). Ale przecież ci starcy, do których grona zapewne niedługo dołączy – włóczędzy i rozbitkowie w poplamionych płaszczach, z popękanymi sztucznymi zębami i wyrastającymi z uszu włosami – też byli niegdyś bożymi dziećmi, zgrabnymi, przejrzystookimi. Czy można mieć im za złe, że do ostatniej chwili czepiają się swojego miejsca na słodkiej uczcie zmysłów?

Na scenie znów trwa próba. Melanie pcha przed sobą miotłę. Huk, błysk, zaniepokojone wrzaski.

– To nie moja wina – piszczy Melanie. – My gats, dlaczego zawsze wszystko na mnie zwalają?

A on po cichu wstaje i w ślad za woźnym wychodzi w ciemność na dworze.

Nazajutrz o czwartej po południu przychodzi do niej do domu. Melanie otwiera drzwi, ubrana w zmiętą bawełnianą koszulkę, szorty do jazdy na rowerze i kapcie w kształcie komiksowych wiewiórek, jego zdaniem idiotyczne, niegustowne. Nie uprzedził jej, że przyjdzie; jest zbyt zaskoczona, żeby stawić opór intruzowi, natrętowi. Kiedy ją bierze w ramiona, ręce zginają jej się jak marionetce. Słowa ciężkie jak maczugi bębnią w delikatny labirynt ucha.

– Nie, nie teraz! – mówi Melanie, usiłując się wyrwać. – Kuzynka niedługo wróci!

Ale jego nic nie może powstrzymać. Niesie ją do sypialni, strąca z jej stóp absurdalne kapcie i całuje bose stopy, zdumiony uczuciami, które dziewczyna w nim budzi. To chyba sprawka tej scenicznej zjawy – wszystko przez tę perukę, merdający tyłek, prostacką mowę. Dziwna miłość! A jednak ta strzała pochodzi z kołczanu Afrodyty, bogini spienionych fal, bez wątpienia. Dziewczyna nie stawia oporu. Tylko się odwraca: ukrywa usta, oczy. Daje się położyć na łóżku i rozebrać, nawet mu to ułatwia, podnosząc ręce, a potem biodra. Przenikają ją chłodne dreszcze; gdy zostaje naga, natychmiast zaszywa się pod pikowaną kołdrę – jak kret w swoim tunelu – i obraca się tyłem do mężczyzny. Nie jest to gwałt, niezupełnie, ale jednak coś niepożądanego, przed czym dziewczyna wzdraga się aż do szpiku kości. Tak jakby postanowiła odrętwieć, umrzeć w sobie na czas trwania aktu, niczym królik, któremu lis zaciska szczęki na karku. W ten sposób wszystko, co zostanie jej wyrządzone, odbędzie się – rzec by można – gdzieś daleko.

– Lada chwila wróci Pauline – mówi po fakcie. – Proszę cię. Musisz już iść.

On posłusznie wychodzi, ale kiedy wsiada do auta, ogarnia go takie tępe przygnębienie, że przez chwilę siedzi za kierownicą zupełnie oklapnięty, sparaliżowany.

Pomyłka, wielka pomyłka. Jest pewien, że Melanie dokładnie w tej samej chwili usiłuje obmyć się z tej pomyłki, z niego. Widzi, jak dziewczyna odkręca kran i wchodzi do wanny, z zamkniętymi oczami, niby lunatyczka. Sam też chętnie zanurzyłby się w kąpieli. Kobieta z klocowatymi nogami, ubrana w rozsądny kostium, mija go i wchodzi do domu. Czy to kuzynka Pauline? Współlokatorka, której dezaprobaty Melanie tak się obawia? Mężczyzna wyrywa się z odrętwienia i odjeżdża.

Nazajutrz Melanie nie przychodzi na ćwiczenia. Źle się składa, bo akurat mija połowa semestru i tego dnia studenci piszą kolokwium. Wypełniając potem arkusz ocen, profesor zaznacza, że dziewczyna była obecna i zaliczyła test na siedemdziesiąt. U dołu strony pisze ołówkiem dla własnej pamięci: „ocena tymczasowa”. Siedemdziesiąt: wynik niezdecydowany – ani dobry, ani zły. Melanie nie pojawia się przez cały następny tydzień. On raz po raz do niej telefonuje, ale nikt nie odbiera. Za to w niedzielę o północy – dzwonek do drzwi. To Melanie, ubrana na czarno od stóp do głów, w czarnej wełnianej czapeczce. Twarz ma napiętą; mężczyzna zbroi się w odwagę – spodziewa się gniewnych słów, gwałtownej sceny. Ale nic takiego nie następuje. Wręcz przeciwnie: to Melanie jest zakłopotana.

– Mogę tu dzisiaj przenocować? – pyta szeptem, unikając jego wzroku.

– Oczywiście, oczywiście – odpowiada, czując falę ulgi.

Wyciąga ręce i obejmuje dziewczynę, przyciskając ją do piersi. Jest sztywna i zimna.

– Chodź, zrobię ci herbatę.

– Nie, nie chcę herbaty ani nic. Jestem wykończona, chcę się tylko gdzieś walnąć.

Ściele jej łóżko w dawnym pokoju córki, całuje ją na dobranoc. I zostawia samą. Kiedy wraca do niej pół godziny później, śpi jak zabita, w ubraniu. Delikatnie zdejmuje jej buty i przykrywa ją. O siódmej rano, gdy zaczynają ćwierkać pierwsze ptaki, puka do jej drzwi. Już się obudziła i leży z prześcieradłem podciągniętym pod brodę. Wygląda mizernie.

– Jak się czujesz? – pyta on.

Wzruszenie ramion.

– Coś się stało? Chcesz porozmawiać?

Ona bez słowa kręci głową.

Mężczyzna siada na łóżku i przyciąga ją do siebie. W jego objęciach dziewczyna zaczyna żałośnie chlipać. On mimo to czuje mrowienie żądzy.

– No, no – szepcze pocieszająco. – Powiedz mi, co się stało. – Prawie jakby mówił: „Powiedz tatusiowi”.

Ona opanowuje się i usiłuje coś wykrztusić, ale ma zatkany nos. On podaje jej chusteczkę. – Mogę tu trochę zostać? – pyta dziewczyna.

– Zostać? – powtarza on z czujnością w głosie. Przestała płakać, lecz nadal wstrząsają nią przeciągłe, rozpaczliwe dreszcze. – Myślisz, że to dobry pomysł?

Dziewczyna nie mówi, czy to dobry pomysł, tylko mocniej przytula się do mężczyzny, wciskając w jego brzuch ciepłą twarz. Prześcieradło zsuwa się: Melanie nie ma na sobie nic prócz majtek i podkoszulka bez rękawów. Czy ona aby na pewno wie, co w tej chwili robi? Kiedy zaczepił ją pierwszy raz, w ogrodzie uniwersyteckim, wyobrażał sobie, że będzie to przelotny romans – szybki wskok, szybki wyskok. A teraz ma ją u siebie w domu, a za nią ciągnie się całe mnóstwo komplikacji. W co ona właściwie gra? Trzeba mieć się na baczności, to jasne. Ale cóż – od samego początku powinien był się strzec. Wyciąga się obok niej na łóżku. Ostatnia na świecie rzecz, jakiej mu potrzeba, to wspólne mieszkanie z Melanie Isaacs. Ale w tej chwili upaja go myśl, że dziewczyna co noc będzie na miejscu, co noc będzie mógł wśliznąć się do jej łóżka, tak jak teraz, wśliznąć się w nią. Ludzie się dowiedzą, bo zawsze w końcu się dowiadują; zaczną szeptać, może nawet wybuchnie skandal. No i co z tego? Płomień zmysłów ostatni raz strzeli w górę, zanim zgaśnie. Odwija przykrycie, wyciąga rękę i głaszcze dziewczynę po piersiach, po pośladkach.