Выбрать главу

Potem opłukała naczynia i ustawiła na drucianej kratce, by obeschły. „No, to…” – powiedziała, wycierając ręce. „Zaczekaj” – Mama nie ruszyła się z miejsca. – Gdzie teraz pójdziesz?” Hanka zawiesiła ręcznik na haczyku: „A bo to mało miejsca…” „Daj spokój, gdzie będziesz mieszkać?”

Ale Hanka tylko się odwróciła. Przytrzymałem ją za rękę. „Hanka, nie idź nigdzie. Zostań z nami”. „Nie”. „Dlaczego?…” Wzruszyła ramionami.

Weszła do swojego pokoju, otworzyła szafę, rzuciła wieszaki z sukienkami na łóżko i wzięła się do pakowania. Unosiła każdą sukienkę pod światło, jakby chciała sprawdzić, czy cała i dopiero po chwili zwiniętą kładła do walizki. Ojciec chodził po kuchni. Mama siedziała przy stole i patrzyła w okno.

Z przedpokoju widziałem pochylone plecy Hanki w kretonowej sukience i łóżko zarzucone kolorowymi bluzkami. Za oknem szelest listków brzozy.

„Przecież to nie ma sensu – Ojciec podszedł bliżej. – Myślisz, że tu ktoś jest przeciwko tobie? Zostań chociaż do jutra. Teraz niczego nie znajdziesz. Ludzie nie mają nic do ciebie”. Przerwała pakowanie: „Litują się?…” Ojciec się żachnął. „Tam, litują się. Myślisz, że mało mają na głowie swoich spraw?”. Popatrzyła na niego uważnie. „Ja nie chcę, żeby ktoś się nade mną litował”. Ojciec włożył ręce do kieszeni. „Więc co chcesz teraz robić?” Odgarnęła włosy z czoła. „Nic”.

Walizka była już pełna. Hanka przycisnęła wiklinową pokrywę, założyła mosiężną kłódeczkę i przekręciła klucz. Przez chwilę nad czymś się zastanawiała, potem sięgnęła po poduszkę i zdjęła poszwę. Mama podeszła do niej. „Daj spokój, ja to zrobię”. Ale Hanka nic na to nie odpowiedziała, tylko przewróciła poszwę na lewą stronę i złożyła w kostkę. Potem to samo zrobiła z poszwą kołdry. Kiedy strzepnęła dużą płachtę z blaszanymi guzikami, kilka piórek uniosło się w powietrzu. Jedno usiadło na jej włosach. Ściągnęła prześcieradło z materaca. Kołdrę i poduszkę położyła w nogach łóżka. Goły materac, leżący na sprężynach, był obciągnięty szarym płótnem w niebieskie pasy.

„To nie ma sensu – Ojciec nie dawał za wygraną. – Zobaczysz – w jego głosie zabrzmiało zniecierpliwienie, – minie trochę czasu i nikt nie będzie pamiętał”. Rozejrzała się po pokoju, czy czegoś jeszcze nie zostawiła, zajrzała do szafy, sięgnęła po walizkę. W płaszczu podeszła do Mamy. „Przepraszam, że to wszystko tak…” Mama objęła ją i pogłaskała po plecach, ale ona cała zesztywniała i odsunęła jej rękę. Potem podeszła do Ojca. „Narobiłam tylko kłopotu…” „Jaki tam kłopot – Ojciec ujął jej dłoń. – A jakby coś nie wyszło, pamiętaj, że zawsze możesz do nas wrócić”. Udała, że tego nie słyszy. Podeszła do mnie. „No, Piotrze – przypatrywała mi się przez chwilę – nie będziesz źle myślał o Hance?” Pokręciłem tylko głową. Potargała mi włosy. „A będziesz dużo jadł? Przyrzeknij mi”. Kiwnąłem głową, czując chłód w piersiach. „A gdzie teraz będziesz mieszkać?”. Nie odpowiedziała. Zapięła płaszcz i podniosła walizkę.

Ojciec coś sobie przypomniał: „Powinnaś pożegnać się z Hanemannem”. Zatrzymała się w pół kroku. „Tak, rzeczywiście, zapomniałam…” Ale nie poszła od razu na górę, tylko wróciła do swego pokoju i zamknęła za sobą drzwi.

Siedzieliśmy w kuchni w milczeniu. Ojciec wyjął tytoń i zwinął w bibułce, ale brunatne listki rozsypały się w palcach, więc zmiął bibułkę i rzucił na stół. Patrzyłem na zielone linoleum. Mama poprawiła włosy. Z pokoju Hanki nie dobiegał żaden odgłos. Za oknem słychać było ćwierkanie wróbli w gałęziach brzozy. Watr poruszył firanką.

Skrzypnęły drzwi i Hanka wyszła z pokoju. Nie miała na sobie płaszcza, tylko ciemną sukienkę z kretonu w żółte i czerwone kwiaty. Dopiero gdy stanęła w kolumnie światła, zobaczyłem jej twarz. Czerwone usta, pomalowane grubo szminką, brwi i rzęsy uczernione, oczy przedłużone czarną kreską, na policzkach – bielidło i róż. Nigdy jej takiej jeszcze nie widziałem. Wydawała się wyższa niż zwykle. Miała na nogach wysokie koturny z korka. Ciasny naszyjnik z czerwonych koralików dzielił szyję na pół jak wąziutkie, głębokie cięcie.

Mama aż wstała od stołu, ale Hanka szybko przeszła przez przedpokój i już za chwilę usłyszeliśmy jej kroki na schodach. Szła na górę powoli, potem stukot koturnów umilkł i rozległo się pukanie do drzwi.

Nikt nie odpowiadał, Hanka zapukała raz jeszcze, uderzyła niecierpliwie, jakby dawała znać, że nie ma czasu na długie czekanie, szczęknął zamek, drzwi otwarły się, usłyszałem głos Hanemanna, ale niewyraźne słowa przerwało… Hanka mówiła coś szybko, urywane zdania, niczego nie mogłem zrozumieć, potem krzyk, Mama i Ojciec spojrzeli na siebie, Ojciec zerwał się z krzesła, pobiegł na górę, coś zaszamotało się, znów krzyk…

Gdy wspiął się na piętro, chwycił Hankę za rękę i odciągnął od drzwi Hanemanna. Miała potargane włosy, na uróżowanych policzkach rozmazało się czernidło zmieszane ze łzami. Chwycił ją za ramiona i potrząsnął mocno, ale wciąż krzyczała: „Ty… ty szwabię… ty… kto cię prosił… po co się pchałeś… żebyś…” Potem zaniosła się duszącym kaszlem, jakby nie mogła złapać powietrza. „Ja nie chcę żyć… dajcie mi spokój… ja nie chcę żyć… żebyście wszyscy…” Ojciec wykręcił jej ręce, ale z zaciśniętymi powiekami targała głową, usta zmieniły się w purpurową plamę o postrzępionych boleśnie brzegach…

W drzwiach stał Hanemann, przykładając palce do policzka.

Obok ust cieniutka sina kreska.

Niedoczekanie!

A jednak Hanka została z nami. Po tym, jak „pożegnała się” z Hanemannem, było jasne, że rodzice nie wypuszczą jej z domu przez co najmniej parę dni, co będzie dalej, zobaczymy. Gdy Ojciec sprowadził ją z góry, rzuciła się na łóżko wstrząsana płaczem. Uciekłem do swojego pokoju, zatykając uszy – tak było to straszne. Potem Mama zasłała łóżko świeżą pościelą, sztywno nakrochmaloną, z zapachem suchych płatków dzikiej róży, i zmusiła, by Hanka się położyła.

Spała całe przedpołudnie, całą noc i jeszcze całe rano. Mama zachodziła do niej parę razy, by sprawdzić, czy nic się nie stało, bo Hanka z głową wtuloną w poduszkę, zaczerwieniona, z opuchłymi ustami, oddychała tak, jakby z trudem przebijała się przez duszące warstwy snu. Włosy zlepione, poduszka poplamiona szminką, purpurowe plamki rozmazane na policzku, jak ślady zadrapań cierniem. Obudzona prosiła o coś do picia, więc Mama dawała jej herbaty z kwiatu lipowego sądząc, że to gorączka, chciała nawet, by Ojciec sprowadził doktora Badowskiego, ale Hanka – jak później powiedziała – tak właśnie pozbywała się Złego. Wszystko wychodziło z niej przez skórę. Musiała dwa razy zmieniać nocną koszulę, ciemną od potu.

Kiedy jednak wstała koło południa, od razu spojrzała w lustro. „Boże, jak ja wyglądam”. Zaczęła przygładzać włosy, ale wszystko na nic, wilgotne kosmyki wymykały się spod palców. Mama napełniła wannę, widziałem, jak przeszły powoli do łazienki, potem Hanka z zamkniętymi oczami, z głową odrzuconą do tyłu, prawie godzinę przeleżała w gorącej wodzie, oddychając ostrożnie, jakby bała się, że bicie serca słychać w całym domu. Potem mocno wytarła się szorstkim ręcznikiem, związała wstążką mokre włosy, włożyła szlafrok. Kiedy wszedłem po niej do łazienki, woda w wannie była całkiem szara. Stuknęły drzwi, zamknęła się w swoim pokoju, byliśmy niespokojni, bo chyba przez pół godziny za drzwiami było zupełnie cicho. Dopiero potem usłyszałem tamto słowo. Rozczesując mokre włosy, Hanka powiedziała głośno do siebie: „Niedoczekanie!”

Ile razy myślę o domu na Grottgera 17, tyle razy słyszę tamto piękne, mocne słowo, które po długiej ciszy dobiegło zza białych drzwi jej pokoju. Byliśmy już w otchłani, w ciemnym dole życia (byliśmy – ja i Hanka), patrząc na jej płacz, gdy Ojciec sprowadzał ją z góry, czułem, że wali się wszystko, a teraz – jakby zboże podnosiło się po deszczu. Nie potrafiłem tego pojąć.