Выбрать главу

— Wystarczy ci siły? — spytał rzeczowo Iff.

— Żeby go zabić? Owszem. Żeby ujarzmić jego umysł i wydobyć zeń wiedzę, której mi potrzeba… którą muszę posiąść też. Znajdę w sobie tyle mocy. Martwy jest dla mnie bezużyteczny. Ale nie mogę walczyć jednocześnie ze zmiennokształtnymi. I nie znam ich potęgi.

— Wszystko komplikujesz — mruknęła Nun. — A przybyliśmy tu w takim prostym celu…

— Jesteście mi potrzebni żywi.

— Hmmm. Miło jest być komuś potrzebnym. Rozejrzyj się. — Zatoczyła ręką łuk, a blask pochodni zdawał się podążać za jej gestem. — Przed siedmioma wiekami było tu dwudziestu dziewięciu czarodziejów i dwustu utalentowanych studentów obojga płci. Z tej liczby grzebiemy właśnie dwieście dwadzieścioro czworo. Dwadzieścioro troje, jeśli nie Uczyć Sutha. A wiesz, jak on umarł. Spenetrowałeś ten gmach. To jeden wielki grobowiec sztuki czarodziejskiej. W tych starożytnych kościach drzemie nadal moc i dlatego ich chowamy. Żeby za parę stuleci jakieś podrzędne wiedźmy i szamani nie przychodzili tutaj szukać kości z ud i palców do swoich obrządków. Polegli w Lungold zasłużyli sobie na trochę spokoju. Wiem, że złamałeś klątwę Ghisteslwchlohma i uwolniłeś nas spod jej działania. Jednak, ruszając w pogoń nie za nim, lecz za jego harfistą, dałeś mu czas na zregenerowanie sił. Nadal jesteś taki pewien, że potrafisz zapobiec kolejnej destrukcji?

— Nie. Niczego już nie jestem pewien. Nawet własnego imienia, żyję od zagadki do zagadki. Ghisteslwchlohm wzniósł, a potem zburzył Lungold z powodu tych trzech gwiazdek. — Odgarnął włosy z czoła. — Te gwiazdki wywabiły mnie z Hed i zaprowadziły w jego ręce… Gdyby nie one, pędziłbym dalej szczęśliwy żywot na Hed, warzył piwo, hodował konie pociągowe, w błogiej nieświadomości waszego istnienia i oszustwa, jakim jest osoba Najwyższego, sprawująca jakoby rządy spod Góry Erlenstar. Muszę się dowiedzieć, co te gwiazdki oznaczają. Dlaczego Ghisteslwchlohm nie bał się Najwyższego. Dlaczego chce mieć mnie żywego, potężnego, ale uwięzionego. Jaką mocą pragnie za moim pośrednictwem zawładnąć. Jeśli go zabiję, królestwo się go pozbędzie, ale ja pozostanę z pytaniami, na które nikt już nie udzieli mi odpowiedzi — będę jak ten umierający z głodu człowiek z worami złota w krainie, gdzie złoto nie ma żadnej wartości. Rozumiesz? — Zwrócił się do Aloila i w jego rozłożystych barach, w twardej, pomarszczonej twarzy, ujrzał nagle powykręcane drzewo, którym czarodziej był przez siedem wieków na Równinie Królewskich Ust.

— Rozumiem — odparł cicho czarodziej — gdzie byłem przez siedemset lat. Dobrze, zwróć się do niego ze swoimi pytaniami. Jeśli przy tym zginiesz albo pozwolisz mu uciec, zabiję go albo sam umrę. Wiesz chyba, co to zemsta? Co do gwiazdek na twym czole… to nie wiem, czy można z nimi wiązać jakąś nadzieję. Nie rozumiem celu twojej działalności. Jeśli przetrwamy i wyjdziemy z Lungold żywi, znajdę w sobie wolę jej zrozumienia… intrygują mnie zwłaszcza moc i impuls, które kazały ci ingerować w prawo ziemi An. Jednak póki co… uwolniłeś nas, wydobyłeś z zapomnienia nasze imiona, trafiłeś tu na dół i stoisz teraz z nami pośród naszych umarłych… jesteś młodym, zmęczonym księciem Hed w poplamionej krwią tunice, z krukiem na ramieniu i z mocą, którą wydarłeś z samego serca Ghisteslwchlohma. Czy to z twojego powodu spędziłem siedemset lat pod postacią drzewa, zapatrzony w wiatr od morza? Dla jakiej wolności, czy może zguby, przywróciłeś nas światu?

— Nie wiem — wykrztusił Morgon przez ściśnięte gardło. — Ale znajdę na to odpowiedź.

— Znajdziesz. — Czarodziejowi dziwnie zmienił się głos. — Znajdziesz, mistrzu zagadek. Nie obiecujesz nam nadziei.

— Nie. Tylko prawdę. Jeśli zdołam ją odkryć. Zapadło milczenie. Fajeczka Nun wygasła Czarodziejka patrzyła z lekko rozchylonymi ustami na Morgona.

— Prawie — wyszeptała — obudziłeś we mnie nadzieję. Ale, na Hel, na co? — Otrząsnęła się z zadumy, dotknęła rozdarcia w tunice Morgona, rozchyliła je i przyjrzała się świeżo zabliźnionej ranie. — Miałeś w drodze jakieś kłopoty. Nie przyleciałeś tu pod postacią kruka.

— Nie. — Zamilkł. Nie miał ochoty się nad tym rozwodzić, ale oni patrzyli na niego wyczekująco. Spuszczając wzrok, podjął z goryczą w głosie: — Pewnej nocy, przywabiony grą Detha, wszedłem w kolejną zastawioną na mnie pułapkę. — Nikt się nie odezwał. — Ghisteslwchlohm szukał mnie na Drodze Kupców. I w końcu znalazł. Wziął Raederle jako zakładniczkę, żebym nie mógł użyć przeciwko niemu swojej mocy. Chciał mnie zabrać do Góry Erlenstar. Ale wtedy zjawili się zmiennokształtni. Uciekłem im… — dotknął blizny na policzku — …tym kosztem. Ukryłem się pod iluzją i uciekłem. Od kiedy przemieniliśmy się w kruki, nie widziałem żadnego z nich. Może pozabijali się nawzajem. Ale wątpię. — Przynaglany przedłużającym się milczeniem dodał: — Najwyższy zabił harfistę. — Potrząsnął głową. Nie mógł dalej mówić. Usłyszał, jak Iff zaczerpnął tchu, poczuł uspokajające dotknięcie czarodzieja.

— Gdzie w tym czasie był Yrth? — odezwał się Taiłeś. Morgon oderwał wzrok od odłamka kości leżącego na ziemi i spojrzał na Tailesa ze zdumieniem. — Yrth?

— Podróżował z wami Drogą Kupców.

— Nikt… — Morgon urwał. Leciutki powiew nocnego powietrza przesączył się przez iluzję i rozszedł po krypcie; światło zamigotało. — Nikogo z nami nie było. — I naraz przypomniał sobie Wielki Krzyk, który dobiegł nie wiadomo skąd, i tajemniczą, nieruchomą postać obserwującą go podczas nocnego rekonesansu. — Yrth? — szepnął z niedowierzaniem.

Czarodzieje popatrzyli po sobie. — Opuścił Lungold, żeby cię szukać i udzielić ci wszelkiej pomocy, na jaką go stać. Nie spotkaliście się?

— Chyba raz, kiedy byłem w potrzebie. To musiał być Yrth. Nie powiedział mi, kim jest. Mógł zgubić mój ślad, kiedy przyjęliśmy postaci kruków. — Morgon zawiesił głos i cofnął się pamięcią do tamtych wydarzeń. — Była taka chwila, po tym jak kopnął mnie koń, że ledwie byłem w stanie podtrzymać swoją iluzję. Zmiennokształtni mogli mnie wtedy zabić. Nie powinni mieć z tym żadnych trudności. Przygotowałem się już na śmierć. Ale wyszedłem z tego cało… To on mógł mi tam ocalić życie. Ale jeśli został na miejscu po mojej ucieczce…

— Na pewno dałby nam znać — odezwała się Nun — gdyby potrzebował pomocy. — Przesunęła grzbietem spracowanej dłoni po czole. — Ale ciekawe, co się z nim dzieje. Starzec, szukający ciebie i wędrujący tam i z powrotem Drogą Kupców, bez wątpienia zwrócił na siebie uwagę Założyciela i zmiennokształtnych…

— Powinien był mi powiedzieć, kim jest. Gdyby potrzebował pomocy, stanąłbym w jego obronie; po to tu szedłem.

— Nie. Broniąc go, sam mógłbyś zginąć. — Nun zdawała się rozpraszać swoje własne wątpliwości. — Wróci, kiedy uzna za stosowne. Może został tam, żeby pogrzebać harfistę. Swego czasu Yrth uczył go tu, w tej szkole, gry na harfie. — Zamilkła znowu, a Morgon patrzył, jak dwie zasuszone twarze umarłych pod ścianą przysuwają się coraz bliżej jedna do drugiej. Zamknął oczy, zanim się zetknęły. Gdzieś z oddali doleciało go krakanie kruka; byłby upadł, gdyby ktoś nie podtrzymał go pod ramię. Otworzył oczy i napotkał baczne spojrzenie jastrzębia. Zimny pot wystąpił mu na twarz.

— Jestem zmęczony — powiedział.

— To zrozumiałe. — Iff puścił go. Jego twarz pokrywała siateczka drobnych zmarszczek. — Na rożnie w kuchni został jeszcze kawał dziczyzny. Kuchnia to jedyne tutaj pomieszczenie, w którym zachowały się wszystkie cztery ściany i strop. Śpimy tam. Dla was też znajdzie się miejsce. Drzwi popilnuje strażniczka.