Выбрать главу

— Lyro — westchnął ze znużeniem — proszę cię, wracaj do domu.

— Nic z tego. Robię to, do czego mnie wyszkolono. Tak samo, zresztą, jak ty — dodała bez cienia ironii i przeniosła wzrok na kruka. — Czy jest coś, przed czym szczególnie powinnam cię strzec?

Morgon zawahał się. Kruk siedział na jego ramieniu jak czarna myśl, w całkowitym bezruchu.

— Nie — powiedział w końcu. — Z jego strony nic mi nie grozi. Przysięgam na swoje życie.

— Kiedyś byliśmy przyjaciółmi — powiedziała cicho i wyszła.

Morgon podszedł do paleniska, ale natłok myśli ściskał mu żołądek i pozbawiał apetytu. Wygasił ogień, pozostawiając tylko żar. Potem położył się na pryczy, podparł na łokciu i spojrzał na kruka. Ptak siedział na kamieniach obok niego. Morgon pogładził go po piórach.

— Nigdy nie nauczę cię przyjmować innego kształtu — powiedział. — Raederle, z tym, co wydarzyło się na Wichrowej Równinie, ty nie masz nic wspólnego. Nic.

Głaskał ptaka, przemawiał do niego, przekonywał, prosił, ale odpowiedzi nie uzyskał. W końcu powieki mu opadły i odpłynął w ciemność.

Obudziło go o świcie trzaśniecie drzwi. Z walącym sercem otworzył oczy i zobaczył młodą, stropioną twarz nieznajomej strażniczki. Skłoniła mu się dwornie.

— Przepraszani, panie. — Postawiła na podłodze wiadro wody, a na stole gliniany dzban ze świeżym mlekiem. — Nie wiedziałam, że jeszcze śpisz.

— Gdzie Lyra?

— Na północnym murze, tym od strony jeziora. Od bezdroży nadciąga jakiś oddział zbrojnych. Goh pojechała sprawdzić, co to za jedni.

Morgon podniósł się z posłania, mrucząc coś pod nosem.

— Lyra pyta, czy byłbyś łaskaw tam przyjść — dodała strażniczka.

— Przyjdę.

Obok Morgona, w chmurze dymu z fajeczki pojawiła się Nun. Położyła mu dłoń na ramieniu.

— Dokąd się wybierasz?

— Nadciągają jacyś zbrojni; może to posiłki, może nie. — Morgon zaczerpnął dłońmi wody z wiadra, obmył sobie twarz, a potem napełnił wyszczerbiony pucharek mlekiem i wychylił go do dna. I nagle, tknięty jakąś myślą, obejrzał się na pryczę, na której spał. — Gdzie…? — Postąpił krok, przesuwając spłoszonym wzrokiem po żelaznych i miedzianych garnkach wiszących na ścianie, po okopconych belkach stropu. — Gdzie, na Hel… — Opadł na kolana, zajrzał pod stół, potem do drewnianej skrzyni, na koniec zaczął rozgrzebywać popiół w palenisku. W końcu wyprostował się i nie podnosząc z klęczek, spojrzał z pobielałą twarzą na Nun. — Opuściła mnie?

— Raederle?

— Nie ma jej. Nic mi nie powiedziała. Zostawiła mnie i odleciała. — Wstał z klęczek i oparł się o kamienny komin. — To przez te wieści z Ymris. O zmiennokształtnych.

— Zmiennokształtni — mruknęła Nun. — A więc to ją gnębiło? Moc, którą posiada?

Morgon kiwnął głową.

— Boi się jej… — Ręka zsunęła mu się po kamieniach.

— Muszę ją odnaleźć. Złożyła przysięgę… a duch Ylona już ją prześladuje.

Nun, sięgając do swojego repertuaru świniopaski, przeklęła nieżyjącego króla. Potem przyłożyła sobie palce do powiek.

— Nie — powiedziała. — Ja ją odnajdę. Ze mną może szczerze porozmawia. Kiedyś tak rozmawiała. Ty zobacz, co to za zbrojni. Martwi mnie, że Yrth jeszcze nie wrócił. Ale nie śmiem wzywać ani jego, ani Raederle, bo mój zew mógłby dotrzeć do umysłu Założyciela. Zaraz. Daj mi się zastanowić. Gdybym to ja była księżniczką An obdarzoną mocą zmiennokształtnych i latającą pod postacią kruka, to dokąd bym się udała…

— Wiem, gdzie ja bym się udał — mruknął Morgon.

— Ale ona nie cierpi piwa.

Ruszył przez miasto pieszo, kierując się do przystani i rozglądając po drodze za krukiem. Wszystkie łodzie rybackie wypłynęły już na jezioro, ale w przystani cumowały inne jednostki — barki z kopalni i płaskodenne łodzie kupieckie wyładowane towarem przeznaczonym dla myśliwych i pasterzy z okolic jeziora. Na ich masztach nie siedziały żadne kruki. W końcu wypatrzył Lyrę. Stała na murze przy rozpadającym się przedpiersiu obok bramy. Większość północnego muru znajdowała się pod wodą, z reszty zostały tylko szerokie, łukowate bramy, między którymi rozstawili swoje stragany handlarze ryb. Morgon, ignorując zbaraniały wzrok jakiejś handlarki, zniknął jej sprzed oczu i pojawił się znowu obok Lyry. Nie dała po sobie poznać, że nie jest przyzwyczajona do nieprzewidywalnego sposobu poruszania się czarodziejów. Pokazała palcem na wschodni brzeg jeziora. W odległym lesie połyskiwały maleńkie iskierki światła.

— Potrafisz dojrzeć, co to takiego?

— Spróbuje. — Wszedł w umysł jastrzębia krążącego nad drzewami pod miastem. Zamiast miejskiego rozgardiaszu usłyszał leniwy poszum porannej bryzy i przeszywający, ale stłumiony odległością krzyk innego jastrzębia, któremu umknęła upatrzona ofiara. Ulegając sugestii Morgona, jastrząb zaczął zataczać coraz szersze kręgi. Morgon ujrzał jego oczyma sosnę, jej wysuszone słońcem igiełki, potem leśne poszycie i wreszcie nagrzaną w słońcu nagą skałę, z której umykały jaszczurki spłoszone cieniem jastrzębia. Mózg jastrzębia sortował każdy dźwięk, każde poruszenie wśród paproci. Morgon kazał mu lecieć dalej na wschód i po jakimś czasie ujrzał pod sobą wojowników przedzierających się gęsiego przez las. Jastrząb krążył nad nimi dopóty, dopóki jakieś poruszenie w dole nie przyciągnęło jego uwagi; zanurkował i wyrwał się spod kontroli Morgona.

Morgon osunął się po przedpiersiu muru i usiadł na kamieniach. Słońce świeciło mu w oczy pod osobliwym kątem, jakby stało wyżej, niż powinno.

— Wyglądają mi na ymriskich wojowników — powiedział zmęczonym głosem — którzy od paru dni idą przez bezdroża. Są zarośnięci, a ich konie ledwie powłóczą nogami. Nie zalatywało od nich morzem. Zalatywało potem.

Lyra patrzyła na niego podparta pod boki.

— Można im zaufać?

— Nie wiem.

— Może Goh zdoła to stwierdzić. Kazałam jej obserwować ich z ukrycia i podsłuchiwać, a dopiero potem, jeśli uzna, że to bezpieczne, podjechać i porozmawiać. To roztropna dziewczyna.

— Przepraszam. — Morgon podźwignął się na równe nogi. — Wydaje mi się, że to ludzie, ale nie jestem w nastroju do ufania komukolwiek.

— Opuszczasz miasto?

— Sam nie wiem. Yrtha wciąż nie ma, Raederle zniknęła. Jeśli stąd odejdę, nie będzie wiedziała, gdzie mnie szukać. Jeśli nie zauważyłaś niczego bardziej niepokojącego, możemy jeszcze trochę się wstrzymać. Jeśli to rzeczywiście ymriscy wojownicy, to rozmieścimy ich na tym wyłomie w murach obronnych i od razu nastroje nam się poprawią.

Lyra rozglądała się przez chwilę w milczeniu, jakby wypatrywała cienia czarnych skrzydeł.

— Ona wróci — powiedziała cicho. — To odważna dziewczyna.

Morgon otoczył ją ramieniem i przytulił.

— Ty również. Ale wolałbym, żebyś wróciła do domu.

— Morgola oddała swoje strażniczki do dyspozycji lungoldzkim kupcom, by czuwały nad bogactwami tego miasta.

— Ale swojej ziemdziedziczki nie oddała chyba pod rozkazy kupców?

— Och, Morgonie, przestań gderać. Potrafisz coś zrobić z tym murem? W obecnym stanie jest bezużyteczny, niebezpieczny i rozpada mi się pod nogami.