Выбрать главу

— Ty już zadałeś najdłuższą zagadkę — zauważył Morgon. — Przed dwoma laty, kiedy uratowałeś mi życie w tej śnieżycy i zabrałeś do swojego domu. Do tej Pory nie znalazłem na nią odpowiedzi.

— Przed dwoma laty nauczyłem cię przyjmować postać vesty. Teraz wróciłeś, żebym pomógł ci zgłębić wiedzę o moim prawie ziemi. O co poprosisz mnie następnym razem?

— Nie wiem. — Morgon dopił wino. — Może o zaufanie. — Odstawił pustą czarkę, na której pozostały odciski jego palców. Poczuł się nagle bardzo wyczerpany, najchętniej złożyłby głowę na stole między talerzami i zasnął.

— Poproś mnie jutro — powiedział król-wilk, podnosząc się z miejsca.

Morgon nie dostrzegł w tej odpowiedzi niczego dziwnego. Czując dłoń Hara na swoim ramieniu, otworzył z trudem oczy i też wstał, by wyjść za królem z izby.

Spał obok Raederle do świtu w ciepłej, urządzonej z przepychem komnacie, którą przygotowała im Aia. Kiedy zaczęło się rozwidniać, jego umysł zapełniły powoli vesty, otaczając go ciasnym, idealnym kręgiem krępującym wszelkie ruchy. Oczy wszystkich były jasne, tajemnicze, ślepe. Obudził się z cichym okrzykiem. Raederle mruknęła coś przez sen. Odczekał, aż dziewczyna się uspokoi, a potem wstał i ubrał się. Czując zapach ostatniego sosnowego polana dopalającego się na kominku w izbie gościnnej, domyślił się, że Har nadal tam siedzi.

Król podniósł wzrok na wchodzącego. Morgon ominął ostrożnie małe zwierzęta zwinięte w kłębuszki przy kominku i usiadł obok Hara. Król położył mu dłoń na ramieniu. Siedzieli tak chwilę w milczeniu.

Pierwszy przerwał je Har.

— Będziemy musieli porozmawiać na osobności — powiedział — bo inaczej kupcy roztrąbią wszystko po całym królestwie. Nachodzą mnie ostatnio całymi tabunami, wypytują, naprzykrzają się Nun…

— Za dworem jest budyneczek, w którym uczyłeś mnie przyjmowania postaci vesty — zasugerował Morgon.

— Chyba się nada… Obudzę Hugina, będzie nam usługiwał. — Har uśmiechnął się. — Myślałem przez jakiś czas, że Hugin wróci między vesty, wśród ludzi stał się taki płochliwy. Ale od przybycia Nun, która opowiedziała mu wszystko, co wiedziała o Suthu, mam wrażenie, że jednak zostanie… — Zamilkł, by wysłać przez pogrążony we śnie dom mentalne wezwanie. Wkrótce potem do izby wszedł zaspany Hugin, przeczesując palcami białe włosy. Na widok Morgona zatrzymał się jak wryty. Był grubej kości i pełen gracji jak vesta, z jego oczu wciąż wyzierała płochliwość. Zarumienił się, przypominał vestę, która zaraz się uśmiechnie.

— Potrzebna nam twoja pomoc — odezwał się Har. Hugin skinął głową i spoglądając na Morgona, powiedział:

— Słyszałem od Nun, że walczyłeś z czarodziejem, który zabił Sutha. Że ocaliłeś życie czarodziejom z Lungold. Zabiłeś Założyciela?

— Nie.

— Dlaczego?

— Huginie — mruknął Har, ale zaraz sam spojrzał pytająco na Morgona. — Właśnie, dlaczego? Czyżbyś całą żądzę zemsty wyładował na tym harfiście?

— Harze… — Morgon stężał pod królewskim spojrzeniem. Har ściągnął brwi.

— O co chodzi? Dręczą cię wyrzuty sumienia? Yrth opowiedział mi wczoraj, jak zginął harfista.

Morgon pokręcił głową.

— Jesteś mistrzem zagadek — wyrzucił z siebie. — Ty mi to powiedz. Potrzebuję pomocy.

Har zacisnął usta i wstał.

— Przynieś prowiant, wino i drewno na opał do domku na podwórzu — zwrócił się do Hugina. — I maty. Kiedy Raederle z An się obudzi, powiedz jej, gdzie jesteśmy. Przyprowadź ją tam. — A kiedy chłopiec spłonął szkarłatnym rumieńcem, dorzucił z pewnym zniecierpliwieniem w głosie: — Już z nią kiedyś rozmawiałeś.

— Wiem. — Hugin uśmiechnął się, ale pod bacznym spojrzeniem Hara znowu spoważniał i odwrócił się, żeby wyjść. — Przyprowadzę ją do was. I wszystko przyniosę.

Spędzili cały ten dzień oraz dziewięć kolejnych nocy w zadymionym, okrągłym budyneczku za dworzyszczem króla. Morgon odsypiał te noce w dzień. Zaś niezmordowany Har powracał wtedy jak gdyby nigdy nic do swoich królewskich obowiązków. Wycofując się o świtaniu każdego dnia z umysłu Hara, Morgon znajdował przy sobie Raederle i Hugina, a czasami Nun strzepującą w ogień popiół z fajeczki. Rzadko się do nich odzywał; czy to na jawie, czy we śnie, jego umysł zdawał się być sprzęgnięty z umysłem Hara, formował drzewa, jary, przykryte śniegiem szczyty, wszystkie kształty przechowywane głęboko w umyśle króla-wilka i powiązane z jego świadomością. Har odkrywał przed nim wszystko, nie żądając niczego w zamian. Morgon poznawał za jego pośrednictwem Osterland, tworzył własne więzi świadomości z każdym korzeniem, kamieniem, wilczym szczenięciem, białym sokołem i vestą w tej krainie. Odnajdywał w królu dziwną czarodziejską moc. Har potrafił rozmawiać z sowami i wilkami; potrafił rozmawiać z żelaznym nożem albo z grotem strzały i pouczać je, w co mają trafić. Ludzi i zwierzęta zamieszkujące jego ziemie znał jak własną rodzinę. Jego prawo ziemi rozciągało się aż na skraj północnych rubieży, gdzie ścigał się z vestami przez mile śnieżnej pustyni. Kształtowało go jego własne prawo; moc, którą posiadał, hartowała serce Morgona na przemian lodem i ogniem, aż stał się jakby jeszcze jednym kształtem mózgu Hara, albo odbiciem Hara dysponującym własną mocą.

Wtedy zrywał więź z Harem, kładł się na macie i zapadał w sen. Niczym ziemdziedzic śnił wspomnienia Hara. Widział w tych snach stulecia historii, dawne bitwy, pojedynki na zagadki, które potrafiły ciągnąć się całymi dniami i latami. Budował Yrye, słyszał, jak Suth zadaje mu pięć dziwnych zagadek, żył wśród wilków, wśród vest, płodził dziedziców, rozsądzał spory i starzał się tak, że nie pamiętał już, ile ma lat. Te plastyczne, barwne sny skończyły się wreszcie i ostatnią noc przespał bez ruchu, nie śniąc o niczym. Obudził go dźwięk własnego imienia. Zamrugał i otworzył oczy. Obok klęczała Raederle.

Uśmiechnęła się do niego.

— Chciałam sprawdzić, czy jeszcze żyjesz, czy już umarłeś — powiedziała, dotykając jego dłoni. Splotły się ich palce. — Możesz wstać?

Usiadł powoli. Byli sami; na zewnątrz szalała wichura usiłująca zerwać dach. Przez chwilę nie mógł dobyć z siebie głosu.

— Jak długo… — wychrypiał w końcu — …jak długo spałem?

— Har powiedział, że ponad dwa tysiące lat.

— Jest aż tak stary? — Morgon wpatrywał się przez chwilę niewidzącym wzrokiem w ścianę, potem nachylił się do Raederle i pocałował ją. — To noc czy dzień?

— Południe. Spałeś prawie dwa dni. Brakowało mi ciebie. Gdyby nie Hugin, nie miałabym przez ten czas do kogo otworzyć ust.

— Kto? Uśmiechnęła się.

— Pamiętasz, jak mam na imię? Kiwnął głową.

— Jesteś liczącą sobie dwa tysiące lat kobietą imieniem Raederle. — Dochodził powoli do siebie. Spróbował wstać. Zachwiał się i byłby upadł, gdyby Raederle go nie podtrzymała. Wiatr wyszarpnął mu z ręki drzwi, kiedy je otwierał. Na zewnątrz wirowały płatki pierwszego tej zimy śniegu. Chłód wyrwał go ostatecznie z odrętwienia. Przebiegli z Raederle przez podwórzec i wpadli do ciepłego, ciemnego dworu króla.

Tego wieczoru, kiedy leżał przy kominku w swojej izbie, odwiedził go Har. Morgon przypominał i przyswajał sobie powoli wiedzę, którą posiadł. Raederle zostawiła go pogrążonego w myślach. Przybycie Hara wyrwało go z zadumy. Spojrzeli na siebie znacząco. Har usiadł, a Morgon wyprostował się i poruszył polanami, żeby podsycić przygasający ogień.

— Przyszedłem — powiedział cicho Har — po to, co jesteś mi winien.