— Z Heureu. Nadal nie ma o nim żadnych wieści? Mężczyzna pokiwał głową.
— Jest gdzieś w królestwie między umarłymi i żywymi. Nawet czarodziej nie może wpaść na jego ślad. Myślę…
— Znajdę go — wszedł mu w słowo Morgon. W oczach mężczyzny pojawiła się nadzieja.
— Potrafisz? Nie udało się to nawet Astrinowi, a jego sny pełne są myśli Heureu. Panie, czym… czym ty jesteś, że stoisz tu, drżąc z zimna, i każesz mi wierzyć w swoją moc? Przeżyłem rzeź na Wichrowej Równinie. Bywają takie noce, że budząc się ze swoich snów, żałuję, iż tam nie poległem. — Pokręcił głową; wyciągnął rękę, ale opuścił ją zaraz, nie dotykając Morgona. — Idź już. I ukrywaj swoje gwiazdki. Zdążaj bezpiecznie do Caerweddin. Spiesz się, panie.
Wrony skierowały się na wschód; mijały inne długie karawany wozów i stada koni; przysiadały na krótki odpoczynek w podcieniach wielkich domostw, których zadymione dziedzińce rozbrzmiewały dźwięcznymi odgłosami kowalskich młotów i roiły się od ludzi maszerujących do Caerweddin. Byli wśród nich młodzi chłopcy, ogorzali pasterze, kmiecie, kowale, nawet kupcy. Wrony, mobilizowane tym widokiem, leciały co sił w skrzydłach z biegiem rzeki Thul przez umierającą krainę.
Do Caerweddin dotarły o zachodzie słońca. Miasto otaczały tysiące ognisk, ale w samym porcie było pusto; statki z dostawami z Isig i Anuin wchodziły tam dopiero z wieczornym przypływem. Piękny dwór królów Ymris, wzniesiony na gruzach miasta Panów Ziemi, płonął niczym klejnot w ostatnich promieniach słońca. Wrony wylądowały w cieniu zamkniętej bramy i powróciły do swoich ludzkich postaci.
Popatrzyli po sobie bez słowa. Morgon przyciągnął do siebie Raederle. Ciekaw był, czy i w jego oczach maluje się takie znużenie. Przeszukał umysłem królewski dwór i napotkał tam umysł Astrina.
Pojawił się przed ziemdziedzicem Ymris siedzącym samotnie przy biurku w małej komnacie nad mapami, meldunkami i listami dostaw. W komnacie było ciemno, ale on nie zapalał świec. Na widok Morgona i Raederle nie okazał w pierwszej chwili zaskoczenia, ale potem wyraz jego twarzy uległ zmianie. Wstał, krzesło przewróciło się z łomotem.
— Gdzie byłeś?
Z pytania tego przebijała niewysłowiona ulga, radość i podniecenie.
— Rozwiązywałem zagadki — odparł Morgon.
Astrin wyszedł zza biurka i podsunął krzesło Raederle. Nalał jej wina i z twarzy dziewczyny zaczęło ustępować odrętwienie. Klęczący obok niej Astrin spojrzał z niedowierzaniem na Morgona.
— Skąd przybywacie? Myślałem właśnie o tobie i Heureu… o was i o Heureu. Chudyś jak patyk, ale przynajmniej cały. Wyglądasz… jeśli kiedykolwiek widziałem człowieka, który wygląda jak broń, to ty nim jesteś. Tę komnatę wypełnia bezgłośny grzmot mocy. Skąd jej nabrałeś?
— Z całego królestwa. — Morgon nalał sobie wina i usiadł.
— Potrafisz ocalić Ymris?
— Nie wiem. Być może. Nie wiem. Muszę odnaleźć Yrtha.
— Yrtha? Myślałem, że jest z tobą. Morgon pokręcił głową.
— Opuścił mnie. Muszę go znaleźć. Jest mi potrzebny… — Głos ścichł mu do szeptu; obracając w dłoniach złotą czarkę, wpatrzył się w płonący na kominku ogień. Do rzeczywistości przywołał go głos Astrina:
— Nie widziałem go, Morgonie.
— Czy jest tu Aloil? Jego umysł jest sprzęgnięty z umysłem Yrtha.
— Nie. Aloil jest z Mathomem, który zaległ ze swoją armią w lasach niedaleko Drogi Kupców. Morgonie. — Astrin pochylił się i wziął go w objęcia.
— Ja, głupi, uganiałem się za jego cieniem po całym królestwie, a on był cały czas przy mnie. Grałem z nim na harfie, walczyłem z nim, próbowałem go zabić i kochałem go, a w chwili, kiedy zorientowałem się wreszcie, kim naprawdę jest, on znika, zostawia mnie…
— O czym ty mówisz?
Morgon, rozpamiętując własne słowa, spojrzał na niego. Zobaczył znowu obcą, ziemistą twarz, która pochylała się nad nim, kiedy ocknął się niemy, bezimienny w nieznanej krainie. Stojący przed nim wojownik w ciemnej, obcisłej tunice narzuconej na kolczugę, stał się znowu półczarodziejem z chaty nad morzem, próbującym zgłębić tajemnice kości miasta na Wichrowej Równinie.
— Wichrowa Równina… — wyszeptał. — Nie. Nie poszedłby tam beze mnie. A ja nie jestem jeszcze gotów.
— Kogo ty właściwie szukasz? — spytał Astrin z pobladłą twarzą.
Morgon wzdrygnął się; przypomniała mu się pierwsza mroczna zagadka, którą zadał mu harfista dawno temu w słoneczny jesienny dzień w porcie Tol. Przełknął z trudem ślinę, zastanawiając się, za czym tak naprawdę goni.
Raederle poruszyła się niespokojnie na krześle, wtuliła twarz w przewieszoną przez oparcie futrzaną opończę. Oczy miała zamknięte.
— Znalazłeś odpowiedzi na wiele zagadek — wymruczała. — Gdzież może być odpowiedź na tę ostatnią, nierozwiązaną, jeśli nie na Wichrowej Równinie?
Morgon spojrzał na nią z powątpiewaniem, a ona zakopała się głębiej w futro i znieruchomiała; Astrin wyjął jej z dłoni czarkę. Morgon zerwał się na nogi i przeszedł przez komnatę. Pochylił się nad mapą Ymris rozpostartą na biurku Astrina.
— Wichrowa Równina… — Skupił wzrok na zacienionych obszarach mapy. Dotknął palcem ciemnej wysepki w zachodnim Rhun. — Co to jest?
Astrin, klęczący obok kominka, podniósł się na równe nogi.
— Starożytne miasto — powiedział. — Zajęli niemal wszystkie miasta Panów Ziemi w Meremont i w Tor, częściowo również w Ruhn.
— Potrafisz przejść przez Wichrową Równinę?
— Morgonie, sam poszedłbym tam z tobą bez wahania, ale czy możesz mi podać choć jeden powód, którym przekonałbym swoich dowódców do wyprowadzenia całej armii z Caerweddin i pozostawienia miasta bez obrony dla jakiejś kupy kamieni?
— Potrafisz przejść?
— Tedy. — Astrin wykreślił Unię biegnącą z Caerweddin między Tor a ciemnym obszarem we wschodnim Umber. — Z pewnym ryzykiem. — Wskazał południową granicę Meremont. — Tu stoi armia Mathoma. Gdybyśmy mieli przeciwko sobie tylko ludzi, nie mieliby szans wzięcia nas w dwa ognie między dwie potężne armie. Ale ich sił nie potrafię oszacować, Morgonie. Nikt tego nie potrafi. W swoim czasie zdobędą wszystko, co chcą. Nawet już nie udają, że z nami walczą; po prostu przechodzą po nas, ilekroć staniemy im na drodze. Królestwo jest dla nich szachownicą, a my pionkami na niej… a gra, którą prowadzą, wydaje się niepojęta. Podaj mi powód skierowania ludzi na południe, rzucenia ich do walki na przenikliwym zimnie o krainę, której od stuleci nikt nie zamieszkiwał.
Morgon wskazał na Wichrowej Równinie punkt, w którym stała samotna wieża.
— Z północy nadciąga Danan ze swoimi górnikami. I Har z vestami. I morgola ze swoją strażą. Yrth ściąga ich na Wichrową Równinę. Czyż to nie wystarczający powód, Astrinie. Połączyć siły z ziemwładcami królestwa?
— Po co?! — Astrin rąbnął pięścią w mapę, ale Raederle nawet nie drgnęła. — Po co?
— Nie wiem.
— Zatrzymam ich w Marcher.
— Nie zatrzymasz. Ciągnie ich na Wichrową Równinę, tak jak mnie, i jeśli chcesz nas wiosną ujrzeć żywych, to prowadź swoją armię na południe. Nie wybierałem pory roku. Ani armii, która ciągnie za mną przez królestwo. Ani samej wojny. Ja… — Urwał, kiedy na jego ramionach spoczęły dłonie Astrina. — Astrinie. Nie mamy czasu. Zbyt wiele się naoglądałem. Nie mam wyboru. Nie mogę czekać.
Astrin przewiercał go swoim jedynym okiem.
— Kto zatem dokonuje za ciebie wyborów?