— Jaki mały dom — powiedziała zdziwiona. Morgon kiwnął głową.
— Mniejszy, niż go zapamiętałem… — Gardło miał wyschnięte, ściśnięte. W jednym z okien izby ujrzał cień przesuwający się na tle płonącej świecy. Zastanowiło go, któż to siedzi w domu sam do tak późnej nocy? I nagle poczuł zapach wilgotnej ziemi, po czym niespodziewanie oplatały go korzenie; wspomnienie za wspomnieniem wypuszczały pędy i wici, którymi rozpływało się po nim prawo ziemi, aż w końcu nadeszła taka chwila, że na ułamek sekundy przestał czuć własne ciało, a jego umysł rozgałęził się korzeniami Hed na na całą wyspę.
Zaparło mu dech w piersiach. Zatrzymał się. Cień w oknie znowu się poruszył. Ktoś, zasłaniając ciałem światło, patrzył w noc; był wielki, szeroki w barach, bez twarzy. Nagle odwrócił się i pobiegł przez izbę. Jego cień przemykał przez kolejne okna. Drzwi Akren otworzyły się z hukiem; szczeknął pies. Morgon usłyszał kroki. Przecięły podwórzec i zatrzymały się w ukośnym cieniu rzucanym przez dach.
— Morgon? — Głos zabrzmiał w nieruchomym powietrzu trochę niepewnie. — Morgon! — Okrzyk ten poniósł się echem po polach, rozszczekały się zbudzone psy.
Eliard był przy Morgonie, zanim ten zdążył się poruszyć. Z tymi włosami koloru masła, potężnymi barami i oświetlaną przez księżyc twarzą do złudzenia przypominał ojca. Porwał brata w objęcia, ścisnął, pozbawiając niemal tchu, i jął walić pięściami w jego plecy.
— Nie spieszno ci było wracać do domu — wyszlochał. Płakał.
Morgona też piekły powieki. Chciał coś powiedzieć, ale słowa więzły w wyschniętej krtani. Oparł głowę na potężnym barku Eliarda.
— Uspokoisz się, ty wielka góro? — wyszeptał. Eliard odsunął brata od siebie na długość wyciągniętych ramion i zaczął nim potrząsać.
— Poczułem przed chwilą twój umysł w swoim, tak jak to odbierałem w snach, kiedy przebywałeś pod tamtą górą. — Łzy płynęły mu po policzkach. — Morgonie, tak mi przykro, tak mi przykro, tak przykro…
— Eliardzie…
— Wiedziałem, że masz kłopoty, ale nic nie zrobiłem… nie wiedziałem, co czynić… a potem umarłeś i przeszło na mnie ziemwładztwo. Teraz wracasz, a wszystko, co miałeś, należy teraz do mnie. Morgonie, przysięgam, że gdyby istniał jakiś sposób, zwróciłbym ci ziemwładztwo… — Urwał, bo w tym momencie Morgon ścisnął go mocno za ramiona.
— Więcej mi o tym nie wspominaj. Nigdy. — Eliard patrzył na Morgona oniemiały, a temu wydało się nagle, że ściska w dłoniach całą siłę i niewinność Hed. — Jesteś tu u siebie. I potrzebowałem cię tutaj, żebyś zajął się Hed. Potrzebowałem bardziej niż czegokolwiek.
— Ależ Morgonie… ty też jesteś tu u siebie. To twój dom, wróciłeś do domu…
— Tak. Ale przed świtaniem znowu go opuszczę.
— Nie! — Eliard ponownie chwycił Morgona za ramiona. — Nie wiem, przed czym uciekasz, ale nie dam ci znowu odejść. Zostajesz tutaj; będziemy walczyli w twojej obronie widłami, zębami bron. Wynajmę armię…
— Eliardzie…
— Cicho! Masz w rękach siłę imadła, ale nie uda ci się już wrzucić mnie w róże Tristan. Zostajesz tu, gdzie twoje miejsce.
— Przestań się wydzierać, Eliardzie! — Morgon potrząsnął bratem, zmuszając go do zamilknięcia.
I w tym momencie, pośród radosnych okrzyków i ujadania, dopadła do nich Tristan z psami. Rzuciła się w pełnym biegu na Morgona, objęła go kurczowo za szyję i wtuliła twarz w jego piersi. Obsypał siostrę pocałunkami, a potem odsunął od siebie i ujął jej twarz w obie dłonie. Ledwie ją poznawał. Coś w jego minie sprawiło, że zmarkotniała; zarzuciła mu znowu ramiona na szyję. Nagle zauważyła Raederle i podskoczyła do niej, a Morgona opadły psy. W oknach odległych chat zaczęły zapalać się światła. Morgona ogarnęła na chwilę panika. Potem po prostu zastygł jak nieruchoma wstęga gościńca pod jego nogami, jak nasączone blaskiem księżyca powietrze. Psy odskoczyły; Tristan i Raederle przerwały rozmowę i spojrzały na niego. Eliard oniemiał, zafascynowany nieruchomością brata.
— Stało się coś? — wykrztusił po chwili, odzyskując głos. Morgon drgnął, podszedł i położył mu dłonie na ramionach.
— Owszem — powiedział. — Rozmawiając tu z wami na drodze, Eliardzie, narażam was na wielkie niebezpieczeństwo. Wejdźmy wreszcie do domu.
— Naturalnie — mruknął Eliard, ale zamiast ruszyć z miejsca, przeniósł wzrok z Morgona na Raederle. W ciemnościach widać było tylko niewyraźny zarys jej twarzy i wysadzane klejnotami spinki połyskujące we włosach. Przełknął z trudem ślinę, kiedy się do niego uśmiechnęła. — Raederle z An? — spytał niepewnie.
Skinęła głową.
— Tak. — Wyciągnęła rękę i Eliard ujął ją lekko, tak jakby była ze szkła i ściśnięta silniej mogła się rozkruszyć. Odebrało mu mowę.
— Płynęliśmy razem z Raederle do Isig i z powrotem, szukając Morgona — powiedziała z dumą Tristan. — Gdzieś ty był? Skąd… — Głos dziwnie jej nagle zadrżał. — Skąd przypłynąłeś?
— Z Anuin — odparł Morgon. Zauważył w ciemnych oczach siostry iskierkę niepewności i odczytał jej myśli. — Wejdźmy do domu — powtórzył znużonym tonem. — Tam porozmawiamy.
Tristan wzięła go za rękę i w milczeniu ruszyli do Akren.
Kiedy znaleźli się w środku, Tristan skręciła do kuchni, żeby przygotować jakiś posiłek, a Eliard zapalił pochodnie i uprzątnął z ław końską uprząż, żeby było gdzie usiąść.
Potem stanął nad Morgonem i postukując czubkiem buta w ławę, patrzył w zamyśleniu na brata.
— Wytłumacz mi wszystko tak, żebym zrozumiał — odezwał się nagle. — Dlaczego nie możesz zostać? Gdzie ci tak teraz pilno?
— Nie wiem. Nigdzie. Wszędzie, byle nie tam, gdzie akurat jestem. Pozostawanie w bezruchu to śmierć.
Eliard kopnął ławę z taką siłą, że odłupał od niej sporą drzazgę.
— Dlaczego?! — wybuchnął.
Morgon zakrył dłońmi twarz.
— Próbuję się dowiedzieć — mruknął. — Znaleźć rozwiązanie nierozwiązanego… — Urwał na widok wyrazu twarzy Eliarda. — Wiem. Gdybym został wtedy w domu, zamiast wyprawiać się do Caithnard, to nie siedziałbym teraz tutaj w środku nocy, nie pragnął opóźnić świtu i nie bał się ci wyznać, jaki ładunek przywiozłem ze sobą na Hed.
Eliard usiadł powoli, mrugając powiekami.
— O czym mówicie? — Do izby weszła Tristan, niosąc wielką tacę z kuflami, dzbanem piwa, dzbanem mleka, świeżym chlebem, owocami, zimnymi resztkami pieczonej gęsi, masłem i serem. Postawiła ją na stole. Morgon przesunął się, robiąc jej miejsce; usiadła obok niego i rozlała piwo do kufli. Jeden podała Raederle, która niepewnie skosztowała napitku. Morgon obserwował siostrę spod oka; zauważył, że twarz jej wyszczuplała, rysy się wyostrzyły.
Tristan, marszcząc brwi, wpatrywała się w wieniec piany na piwie, czekając, aż ten opadnie i będzie można dopełnić kufel. Zerknęła przelotnie na brata i zaraz spuściła wzrok.
— Znalazłem Detha w Anuin — powiedział cicho Morgon. — Nie zabiłem go.