Выбрать главу

Trzeci etap polega na tym, że obowiązkowo rzuca się wszystkie kombinacje po kolei, zaczynając od górnych jedynek. Potem dwójki, trójki i tak dalej, potem parę, dwie pary i całą resztę. Jest rzeczą oczywistą, że osoba spragniona jedynek wyrzuca sobie mnóstwo piątek, szóstek, czwórek, przeszedłszy zaś do piątek i szóstek, jedynek i dwójek dostaje zatrzęsienie, jest to normalna złośliwość losu. Płotów zaczyna jej brakować już przy dwóch parach i cała reszta kombinacji przeważnie zostaje skreślona.

Potem się oblicza wyniki ostateczne i już wiadomo, kto wygrał. Potem przegrani domagają się rewanżu, a potem okazuje się, że słońce już wzeszło i nastał świeży poranek.

Tabela, którą można sobie raz narysować i puścić na ksero, wygląda następująco:

Rubryk pionowych jest oczywiście tyle, ilu graczy bierze udział w rozrywce.

Premie wyglądają następująco:

Aż do fula nic się nie dzieje. Dopiero od fula poczynając każdą kombinację wyrzucaną z ręki mnoży się przez trzy, z wyjątkiem szansy, która, siłą rzeczy, zawsze wychodzi z ręki, chyba że ktoś się uprze do niej rzucać, co mu wolno, chociaż sensu nie ma. Ostatnia pozycja natomiast, poker, zapisywana jest potrójnie z zasady, nawet gdyby została wyrzucona dwudziestoma płotami. W ten sposób pięć piątek daje od razu 75 punktów, pięć szóstek 90, wyrzucone zaś z ręki liczy się podwójnie i daje 180. Wypadek nader rzadki. Premiowanie pokera jest niezbędne, bo inaczej nikt by się nie pchał do tych pięciu szóstek, trudnych do uzyskania.

Trudności zwiększają emocję.

Jedną taką grę pamiętam doskonale, a w dodatku został mi po niej zapis i bez wielkiego kłopotu mogę ją odtworzyć ze szczegółami. Komu się wyda nudne, niech po prostu nie czyta.

Grało pięć osób: Ewa, Tadeusz, Baśka, Paweł i ja. Dwie pierwsze osoby lubiły hazard łagodny i chętnie grywały w rozmaite gry towarzyskie, nie karciane, trzy pozostałe prezentowały upodobanie do hazardu ostrego bez żadnych ograniczeń. Kości podobały się wszystkim. Kolejność, rzecz jasna losowana, wypadła następująco:

Paweł

Ewa

Baśka

ja

Tadeusz

- Już widzę przed sobą promienne prognozy - rzekł Tadeusz smętnie, wyrzuciwszy przy losowaniu dwójkę.

Zważywszy, iż graliśmy po groszu na stare pieniądze, które w owym czasie były jeszcze nieco młodsze, ostateczne bankructwo mu nie groziło. Nikt go nie pocieszał, wręcz przeciwnie.

- Tak gada, a zobaczycie, co będzie wyrzucał - powiedziała Ewa z gniewnym rozgoryczeniem.

Wszyscy dostali herbaty i można było przystąpić do gry, która odbywała się na długim, niskim stole, tak zwanym jamniku. Cztery osoby siedziały przy jego dłuższych bokach, po dwie z każdej strony, a jedna, Tadeusz, przy krótszym, niejako u szczytu. Długość stołu pozwalała umieścić na nim także szklanki i popielniczki.

- Paweł, zaczynaj! - rozkazała Baśka.

Paweł potrząsnął kośćmi w zamkniętych dłoniach (graliśmy z ręki, bo z kubka nam się nie podobało) i rzucił.

-1 co to ma być? - spytał z powątpiewaniem, oglądając jedynkę, dwójkę, dwie czwórki i szóstkę.

- Co chcesz - odparła Baśka niecierpliwie.

- Zapisz jedynkę - poradziłam.

- Parę - podsunął Tadeusz.

- Nie, za mała. Dobrze, niech będzie jedynka. I dwa parkany.

Tadeusz zapisał mu minus 2, bo, jak łatwo obliczyć, do obowiązkowych trzech jedynek dwóch mu brakowało i postawił na dole kartki dwie kreski. Kości zgarnęła Ewa.

- Para - powiedziała stanowczo, widząc dwie piątki. -1 dwa płoty.

Baśka, wpatrzona w sufit, wałkowała kości przez chwilę.

- Ja chcę coś porządnego - oznajmiła stanowczo i rzuciła.

Dwie kostki poturlały się za daleko i zleciały na podłogę. Od razu pojawił się problem, jak je traktować. Przyjąć to, co pokazały, rzucać nimi drugi raz czy uznać rzut za nieważny i rzucać ponownie wszystkimi. Stanęliśmy na tym ostatnim, pod warunkiem, że utrata przyrządów do gry nastąpi w pierwszym rzucie. W razie dorzucania do pokera lub fula, to, co na stole, zostaje, nawet gdyby reszta kości wyleciała za okno. Reguły zostały przyjęte i teraz już Baśka rzuciła nieco ostrożniej.

- Czwórki poproszę. Mam dwie. I dwa płoty.

Na górze miała już minus 4, co było łatwe do odrobienia. Rzuciłam. Wyszły mi dwie dwójki, dwie czwórki i jedynka. Na dwie pary to za mało, nie chciałam takich dwóch par.

- Dwójki mi zapisz - zażądałam i uzyskałam minus 2. Tadeusz odłożył długopis, zebrał kości i rzucił od razu, bez długiego potrząsania. Wyszły trzy szóstki.

- Co by tu... - zaczął w zadumie, ale Ewa przerwała mu natychmiast.

- No głupi czy jaki? Trójkę sobie zapisz i nie zawracaj głowy! Mówiłam wam, że tak będzie! On jeszcze karetę wyrzuci!

Paweł westchnął, potrząsnął raz i rzucił delikatnie.

- Czegoś tu widzę strasznie dużo. Dwójków jak mrówków. Całe dwie. Zapisz.

Na górze miał już minus 4. Ewa rzuciła w zaciętym milczeniu.

- Dwie szóstki, dwie czwórki. Dwie pary proszę, za dwadzieścia.

Baśce zleciała na podłogę tym razem tylko jedna kostka, ale za to poturlała się pod moją szafę biblioteczną. Nie miałam w domu myszy, która by ją wyniosła. Za to miałam zapasy.

- Czekajcie, Paweł, zostaw ten drąg. Mam szóstą, taką samą, tamta niech sobie leży. Ale jeśli za każdym razem będziesz tak rzucać, zaczniemy grać innym kompletem i one, te komplety, za szybko się skończą.

- A dużo ich masz?

- Ze cztery. I nawet piąty, ale taki, że trzeba patrzeć przez lupę.

- Ja ją przypilnuję - obiecał Paweł, ogarniając ramionami krawędzie stołu. Baśka rzuciła.

- Straszne świństwo - oznajmiła ze zgorszeniem. - Czwórki już mam, a takiej pary nie chcę. Jedynka niech będzie.

- To już masz minus sześć - ostrzegł Tadeusz.

- Czymś nadrobię. Joanna, teraz ty.

Rzuciłam. Na rezultat popatrzyłam ze wstrętem.

- Jedynka. Jedna.

Tadeusz znów starannie odłożył długopis, który poturlał się i zleciał na podłogę.

- Czy siła przyciągania działa u ciebie jakoś intensywniej? - zainteresowała się Baśka.

- Długopisów też mam parę sztuk - odparłam pocieszająco. - A jakby co, spod kanapy się wymiecie. Tylko szafa niedobra.

- Już go mam - oznajmił Tadeusz, wyłażąc spod stołu i położył długopis w tym samym miejscu, na półeczce pod lampą. Zdążył go złapać, zanim sięgnął podłogi. Podejrzliwie obejrzał półeczkę, położył długopis nieco inaczej i znów go zdążył złapać.

- Czy ktoś może mu to odebrać i potrzymać w ręku, aż on rzuci? - spytała grzecznie Ewa.

Paweł, siedzący najbliżej, spełnił jej życzenie i chwycił spadający ponownie długopis przed Tadeuszem. Tadeusz nie usiłował mu go wyrwać.

- Myślałem, że człowiek potrafi przezwyciężyć prawa fizyki - usprawiedliwił się. - No dobrze, kto rzuca?

-Ty.

- A, ja... Rzucił.

- Dwie dwójki, trzy, cztery, sześć... Dwójki zapiszę. Mam czym?

- Masz.

Paweł oddał mu długopis i, kręcąc nosem, kazał sobie zapisać dwie trójki. Miał minus 7. Odpracowanie tego zaczynało być trudne. Ewa uzyskała dwie szóstki, jedynkę, trójkę i czwórkę. Zaczęła nad tym medytować.

- I po co ja zapisałam parę z piątek...? Jedynkę...? Nie. Rzucę jeszcze.

- Do czego? - zainteresował się Tadeusz.

- A co cię obchodzi? Co wyjdzie, to będzie. Odłożyła na skraj stołu dwie szóstki, rzuciła i zdobyła trzecią.

- Trójkę poproszę. I jeden płot mi ocalał.

Baśka zebrała kości, Paweł rozłożył ręce po jednej stronie stołu, ja po drugiej. Ewa zerwała się nagle, chwyciła z fotela koc, zrolowała go pośpiesznie i utknęła pod szafą biblioteczną.

- Pozwolisz? - powiedziała do mnie. - Tak będzie bezpieczniej.

Baśka z uznaniem kiwnęła głową, wykorzystując ten czas na turlanie kości w dłoniach.