- Jedyna rozumna osoba - pochwaliła i rzuciła. Przez chwilę oglądała rezultat. - Wszyscy widzą, że straszne świństwo mi wyszło. Nie chcę więcej minusów. Ile mam płotów?
- Cztery.
- To rzucam.
Rzuciła, zostawiając na boku jedną szóstkę. Wyszły jej dwie jedynki, trójka i czwórka.
- Cholera - skomentowała pod nosem i rzuciła po raz trzeci. Wyszły dwie dwójki, czwórka i szóstka.
- Masz dwie pary, jakby co - zauważył Paweł.
- Nie chcę. Jak już tracę, to niech wiem po co. Cztery płoty, mówisz? Możecie liczyć.
- Pierwszy - policzyliśmy chórem. Dwie jedynki i czwórka. - Drugi... Masz trzecią szóstkę...
- No to co, że mam? A może ja chcę więcej?
- Trzeci... Czwarty! Koniec!
- Trójkę z szóstek mi zapisz. Nie mam płotów. Już widzę, jak to odrobię!
Rzuciłam. Wyszła mi obrzydliwość. Dwie czwórki, jedynka, piątka i dwójka. Zgniewało mnie.
- Parę mi zapisz. Za osiem.
- Ja bym rzucał do małego - podsunął Paweł. - Tylko ci trójki brakuje.
- Już się rozpędziłam niszczyć płoty na tego parszywca. Wyjdzie sam albo nie wyjdzie wcale. I dwa płoty.
Tadeusz przełożył długopis do lewej ręki, a prawą zgarnął kości. Rzucił.
- Przestał walczyć z prawami fizyki - mruknęła pod nosem Ewa.
-I na złe mi wyszło - westchnął. - Co ja tu mam? Dwa, dwa, trzy, pięć, sześć... Co ja mam z tym zrobić... Wiem! Szansę! Ile to razem...? Osiemnaście. Szansa i dwa płoty.
Paweł pochuchał w dłonie i rzucił delikatnie, bez rozmachu. Wszyscy wpatrzyliśmy się w czarne kropki.
- Co on tu ma...? Jeden, dwa, trzy... Jest! Mały strit!
- Mówiłam, że sam wychodzi albo wcale! - wytknęłam.
- Zapisz mi - poprosił Paweł uroczyście. - Potrójnie, całe czterdzieści pięć. I dwie sztachetki.
- On gotów wygrać! - zwróciła nam uwagę Baśka, ostrzegawczo i z oburzeniem.
- Już go za to zabić czy za chwilę? - spytała zgryźliwie Ewa i zgarnęła tego małego strita.
- Za chwilę, niech jeszcze pogra. Ugryzłabym go w razie potrzeby, ale za daleko siedzę. Ewa rzuciła.
- Trzy szóstki, jedynka i dwójka. Trójkę już mam...? Na górze nic? To zapisz szóstki jako takie. I płoty.
Tadeusz wpisał krzyżyk w odpowiedniej rubryce, bo te górne szóstki wyszły jej na zero. Trzy, jak należy. Nie miała jeszcze żadnych minusów. Baśka rzuciła dość łagodnie i zdobyła dwie szóstki, dwie jedynki i dwójkę.
- Mam parę...? Nie mam. Bardzo dobrze, pisz parę i dwa płoty.
- Też bym chciała mieć parę - westchnęłam smętnie, rzucając. - No i chała. A, nie, parę już mam... Co tu jest? Jeden, cztery, sześć, trzy, trzy... Trójek nie mam? To zapisz, dwie sztuki. Paweł ma minus siedem, to i ja mogę. I płoty.
Tadeusz uznał nagle, że walka z prawami fizyki przynosi mu fart, i znów wycelował długopisem w półeczkę pod lampą. Półeczka była szklana, śliska i nie trzymała poziomu idealnie, musiała być nawet nieco zwichrowana, bo okrągły długopis bez skuwki w żadnej pozycji nie chciał na niej leżeć, tyle że turlał się raz wolniej, raz szybciej. Zerwałam się z krzesła, popędziłam do kuchni i przyniosłam tackę ze styropianu, pozostałą po jakimś produkcie spożywczym. Postawiłam ją na półeczce.
- Masz. Z dwojga złego łatwiej walczyć z prawami fizyki niż z tobą. Kładź go teraz, jak chcesz.
- To nie to samo - zaprotestował Tadeusz, ale pogodził się z tacką i sięgnął po kości.
Wyszły mu dwie szóstki i jakieś śmieci. Zapisał parę, wahając się, czy ma to uważać za dobry omen, czy też wręcz przeciwnie. Paweł przystąpił do potrząsania.
- Sześć, sześć, dwa, dwa... No dobrze, niech będzie para.
- Ja jestem zacięta - powiadomiła nas nagle Ewa. - Nie chcę minusów na górze. Będę rzucała nawet do jedynek!
- Daj ci Boże zdrowie, ciekawe, na ile ci te płoty wystarczą...
- Dwie piątki, trzy, cztery, sześć... Rzucam! Odłożyła na bok piątki, rzuciła i dostała trzecią.
- Bardzo dobrze. Piątki jako takie. Trzy, w normie. I jeden płot.
Rzuciła Baśka. Zapomnieliśmy o ochronie stołu i dwie kostki trzeba było wydostać spod kanapy. Wlazła pod kanapę osobiście, bo była najszczuplejsza ze wszystkich zgromadzonych u mnie osób, ponadto w ten sposób usiłowała okazać skruchę. Wyłażąc, oparła się ręką o róg stołu, a ściśle biorąc o spodeczek, stojący na tym rogu, który uzupełniała szklanka z herbatą. Niepełna, zostało w niej tej herbaty trochę więcej niż pół.
- Nie zawracajcie głowy, ta podłoga jest lakierowana, sama wyschnie - powiedziałam niecierpliwie, zbierając na śmietniczkę kawałki szkła. - Szklanki jeszcze mam i chyba nikt z was nie jest boso? Czyja to była herbata?
- Moja - powiedziała Ewa nieco cierpko.
- Zaraz ci naleję drugiej, a ona niech rzuca. Tylko trochę mniej energicznie. Tadeusz, zasłoń z tej strony...
Baśka rzuciła umiarkowanie, dostała dwie szóstki, jedynkę, dwójkę i trójkę i popadła w zamyślenie.
- Szansa i niech ją szlag trafi - zadecydowała wreszcie energicznie. - I dwa płoty. Ile to jest?
- Osiemnaście - odparł Tadeusz, zapisując.
Oderwałam się od czajnika w kuchni, bo była moja kolej. Wyrzuciłam mieszaninę do niczego. Odłożyłam na bok szóstkę i postanowiłam rzucać cokolwiek. Dwie czwórki, dwie dwójki, do bani. Jeszcze raz. Dwie szóstki...
- Trójkę zapisz. W ramach, bezpłotowo.
Tadeusz wyrzucił dwie jedynki, zapisał sobie i niechętnym okiem popatrzył na styropianowy półmiseczek. Baśka, kiedy przyszła na nią kolej, po wałkowała kości w dłoniach, zajrzała do nich jednym okiem i powiedziała groźnie:
- No...?
Po czym rzuciła.
Wyszły jej trzy dwójki, które kazała zapisać.
- No proszę, jak się do nich co powie, to one rozumieją - dodała z satysfakcją.
- Jest w tym coś - przyznałam, potrząsając kośćmi. - Ja też powiem. Ech, wy takie tego...
Wypowiedź się kościom nie spodobała, dwie dwójki potrzebne mi były jak dziura w moście. Odłożyłam na bok jedną szóstkę i zgarnęłam resztę.
- Już w gruzach leżą Maurów posady - powiedziałam dobitnie.
- Zwariowałaś? - zdumiała się Ewa.
- A czy ja wiem, może one lubią poezję...?
- Średnio lubią - zaopiniował Paweł, ponieważ doszła mi tylko jedna szóstka, z której też pożytku nie miałam. Rzuciłam trzeci raz.
- Trzy szóstki. Trójkę już mam...? No to nie ma siły, liczcie parkany.
- Pierwszy - zaczęli chórem. - Drugi... Jest! Nie zamierzałam przesadnie ryzykować, też chciałam wygrać.
- Pisz do szóstek na górze - zarządziłam, ruszając do kuchni po herbatę dla Ewy. - Jedna więcej. Dwa płoty zużyłam. I rzucaj.
Tadeusz z lekkim wahaniem odłożył długopis na półmiseczek i rzucił. Wyszły mu dwie czwórki, dwie jedynki i dwójka, co zdążyłam obejrzeć, bo medytował nad tym przez chwile.
- Jedynki mam. Dwie pary...? Nie, za małe. No trudno, rzucam.
Do dwóch czwórek już pierwszym rzutem doszła mu trzecia i czwórki na górze miał z głowy, a jeden płot ocalał. Postawiłam szklankę z herbatą pod łokciem Ewy, która od razu skorzystała z napoju. Paweł zaczął potrząsać.
- Mówicie, że trzeba coś mówić? Jak ja im powiem, to im oko zbieleje. Prozą mogę. Ja wam pokażę, jak wy mi tego... Chciałem powiedzieć, jak wy mi nie tego...
Kości musiały się przestraszyć, bo na widok rezultatu Ewa, trzymająca akurat szklankę przy ustach, wylała na siebie prawie całą herbatę. Cztery szóstki mu wyszły.
- No proszę, mówiłam, że wyrzuci karetę! - wykrzyknęła ze zgrozą Baśka.
- Na drugi raz nie mów takich rzeczy w złą godzinę - poprosił Tadeusz.
- Cholera - powiedziała równocześnie Ewa.
- Kareta z ręki - powiedział Paweł z zadowoleniem. - Potrójnie, to jest siedemdziesiąt dwa, o ile umiem liczyć.