Выбрать главу

- Tyle dokonać jednym ruchem, to wielka sztuka

- jęknął z podziwem.

Zdenerwowana Baśka, przechylając się przez niego, usiłowała oderwać rękę Pawła od twarzy i zbadać mu oko. Tadeusz nie miał się gdzie odsunąć, bo za nim była ściana. Przeszkadzałam jej również, zerwałam się, odpychając krzesło, które przewróciło się do tyłu i oparciem stłukło szybę w szafie bibliotecznej. Zagroziła nam ruina generalna.

- Jakiś zły duch przelatywał przez twoje mieszkanie - powiedziała z przekonaniem Ewa, przezornie nie ruszając się z miejsca.

- Boję się, że jeszcze leci - odparłam z niepokojem.

- Może ma długi ogon - posunęła nerwowo Baśka.

- Weź tę rękę, zobacz, czy jeszcze widzisz. Drugim widzisz? Nie chciałam, słowo honoru!

- Pierwszym też widzę - powiedział Paweł, ostrożnie wyglądając na świat spod dłoni. - Dużo gwiazd i takie kolorowe kawałki. Co to za szczęście, że nie noszę okularów!

- Pewnie, że nie chciałaś, gdybyś chciała, w życiu byś tak nie trafiła - zapewniłam równocześnie Baśkę, która z uporem wypytywała Pawła.

- A nas widzisz? Czy same kolorowe kawałki? Ruchome, latają ci? Może chcesz wody? Zabierz wreszcie tę rękę, niech ja popatrzę! A co widzisz pomiędzy kawałkami? Boli cię?

- Czy pozwolicie, że zdejmę także skarpetki? - spytał grzecznie Tadeusz, przytłoczony do oparcia fotela.

Paweł odjął wreszcie rękę od oka, okazało się, że widocznego uszkodzenia nie doznał. Zapewne kostka trafiła go płaskim bokiem, a nie kantem. Zamrugał, rozejrzał się i oznajmił, że boli go nie bardzo, a ilość gwiazd i kolorowych kawałków wyraźnie się zmniejsza. Ewa uznała, że zły duch razem z ogonem już przeleciał, podniosła się z kanapy i zaczęła zbierać z podłogi kości. Znalazła cztery, piąta gdzieś przepadła. Wyciągnęłam drugi komplet, trochę bardziej kanciasty niż ten pierwszy. Ściśle biorąc, nie było co wyciągać, kości stały w kubeczku na półce tuż obok stołu, wysypałam je po prostu.

-1 po co ja się musiałam tak zdenerwować - powiedziała gniewnie Baśka. - Zaraz posprzątam.

- A co tu jest do sprzątania - odparłam lekceważąco i ruszyłam do kuchni po szczotkę do zamiatania. - Lepiej zrób mu nową herbatę. Herbaty jest w ogóle dużo, tylko szklanek może nam zacząć brakować, zanim tę grę skończymy.

- W takim razie grajmy prędzej - zaproponował Tadeusz i rozwiesił swoje skarpetki na poręczy fotela. - Kto teraz rzuca? Zaraz, zdaje się, że nie mam czym pisać.

Paweł pozbył się już widocznie dekoracji sprzed oka, bo bez trudu odnalazł pod nogami styropianową tackę, otrząsnął ją z herbaty i umieścił pod lampą. Wśród kawałków szkła znalazłam długopis. Wymiotłam szybę, szklankę i spode-czek do kąta w przedpokoju, ostrzegając Tadeusza, żeby przypadkiem nie pchał się tam, dopóki nie włoży butów, i zostawiając szczotkę w tych śmieciach, żeby były znaczne. Baśka przyniosła nowy napój. Sytuacja wróciła do równowagi.

- Ty rzucasz - powiedział Tadeusz do Pawła. - Możesz?

- Co mam nie móc? - odparł Paweł i rzucił.

Ujrzawszy jedynkę, trójkę, szóstkę i dwie piątki, zdecydował się na te piątki. Już jednym rzutem dostał trzecią. Przy drugim wyszły mu dwie szóstki, potrzebne jak dziura w moście.

- No, to teraz płoty...

- Pierwszy - zaczął chór. - Drugi... Trzeci...

W ostatecznym rezultacie ten pierwszy etap wygrał Paweł, któremu udało się także wyrzucić dużego pokera, pięć szóstek. Po nim był Tadeusz, tuż za nim Ewa, dalej ja. Baśka, rzecz jasna, na końcu, ponieważ za skarby świata nie chciały jej przyjść żadne piątki i nie zdobyła ich dostatecznej ilości. Położyła ją ta góra, dostała karę zamiast premii.

Cały dowcip z dużym pokerem polegał na tym, że rezultat w tej ostatniej rubryce zawsze mnożyło się przez trzy i pięć szóstek dawało 90 punktów. Była to bardzo istotna pozycja, którą zrównoważyć mogły tylko ful i kareta z ręki.

Przystąpiliśmy do drugiego etapu.

- Nie zimno ci w nogi? - spytałam Tadeusza, rychło w czas. - Może ci dać termofor albo jakie skarpetki?

- Termofor to nie, ale skarpetki by się przydały. Albo jakie kapcie. Trochę tu mokro, czego w ferworze gry dotychczas nie dostrzegałem.

- Proszę cię bardzo, po moich synach dużo zostało...

- Pora roku niedobra - westchnęła Baśka. - Już zimno, a jeszcze nie grzeją.

Przypomniałam sobie, że posiadam elektryczny kaloryfer. Ustawiłam go w drzwiach do drugiego pokoju i włączyłam. Ewa rozwiesiła na nim swoją halkę, bluzkę i spódnicę, także skarpetki Tadeusza, jego buty zaś ustawiła noskami do góry, opierając je o żeberka. Wróciła do stołu i znów zaczął Paweł.

Od razu wyrzucił trzy trójki i nie było problemu, co ma zapisać. Ewa zapisała dwie jedynki, czyli minus jeden. Baśce wyszedł z ręki ful z trzech piątek i dwóch jedynek.

- Teraz będę zbierać płoty na zapas - oznajmiła - choćbym miała wszystko skreślać!

- Na razie nic nie musisz skreślać, bo ci samo wychodzi - zauważyłam, godząc się smętnie na swoje dwie dwójki.

Tadeusz, uzyskawszy zaszczytne drugie miejsce zaraz za Pawłem, pogodził się ze styropianową tacką i przestał walczyć z długopisem. Wyrzucił parę szóstek i zapisał ją, bardzo zadowolony.

- Jakoś wszyscy startują z dużym wizgiem - rzekł Paweł, rzucając. - O, dwie pary. Ale nie chcę takich, zapisz te dwie jedynki. Też będę zbierał płoty na zapas.

- Jeżeli dwie jedynki to jest taki świetny start, to ja wolę być koniem wyścigowym - oświadczyła zgryźliwie Ewa. - Co to jest? Trzy, trzy, dwa, cztery, pięć... Dwie trójki proszę. I dwa płoty.

- Chyba klaczą...? - poprawiła ją Baśka. - On o tym starcie w złą godzinę powiedział. Dwie jedynki mam i niech zostaną.

- Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć - policzyłam ze zdumieniem. - Mały mi wyszedł, pisz czym prędzej!

Tadeusz zdecydował się na dwie trójki. Paweł wyrzucił dużego strita i znów nie musiał się zastanawiać. Ewa zapisała parę z dwóch szóstek, Baśka również. Na razie przechodziło nam ulgowo. Wyrzuciłam trzy szóstki i zapisałam jako trójkę, Tadeusz dostał dwie szóstki i dwie trójki, akurat trójki i parę już miał, z żalem zdecydował się na dwie pary. Paweł westchnął i poprosił o zapisanie pary z dwóch piątek. Ewa dostała dwie pary nieco większe, szóstki i czwórki, Baśce się jej pary nie spodobały, czwórki i dwójki, namyśliła się na dwójki.

- Znów sobie robisz minusy na górze - zwróciłam jej uwagę i rzuciłam. - Pary nie mam? To poproszę. Z szóstek.

Za którymś kolejnym rzutem dostałam trzy czwórki, ucieszyłam się bardzo i postanowiłam zrobić sobie herbaty. Na gorącej mi nie zależało, mogła być zimna, ale w czajniku nie było już wody. Nalałam nowej, postawiłam na gazie i wróciłam do pokoju. Tadeusz zdążył w tym czasie wyrzucić i zapisać również trzy czwórki.

- Nie chcę czwórek - powiedział ostrzegawczo Paweł.

- Czwórki już mam. Dwie trójki... Trójki też już mam. Czy one głupie, te kości?

Pozastanawiał się chwilę.

- Do karety rzucam - oznajmił. - Rewolucyjnie... Albo nie, gorzej, do pokera!

- Oszalał - zaopiniowała Ewa ze zgrozą.

- Wcale nie. Więcej płotów miał nie będę, jedyna okazja.

Zaczął rzucać wszystkimi kośćmi, zlekceważywszy jedną czwórkę. Patrzyliśmy z szalonym zainteresowaniem. Jedna szóstka pojawiła się od razu, potem długo nic, przy czwartym płocie miał już cztery, a szóstym osiągnął tego pokera. Ocalały mu cztery płoty.

Ewa dostała dwie piątki, czwórkę, dwójkę i jedynkę.

- Piątki już mam...? Zaraz... Gdybym zapisała jedną dwójkę, to ile minusów mi wyjdzie?

- Osiem - policzył Tadeusz.

- Osiem... A czwórka i szóstka, to dziesięć? Pisz jedną dwójkę!

- To teraz zaczniesz dostawać dwójków jak mrówków

- wyprorokował jej Paweł.

Baśka dwie czwórki zaaprobowała.