Выбрать главу

- Dorzucę do nich. Do czwórek jako takich rzucam, żeby nie było gadania!

Trzecią czwórkę dostała od razu i jeden płot jej przybył.

- Nie chcę czwórek - zapowiedziałam groźnie.

I oczywiście dostałam dwie. Też nie wiedziałam, co z tym fantem zrobić. Odłożyłam piątkę i szóstkę i oznajmiłam, że rzucam do dwóch par.

Zmarnowałam na te dwie pary pięć płotów, po drodze zaś zyskałam karetę z piątek. Zwykła ironia losu, ale skoro już zapowiedziałam, że rzucam do dwóch par, żadna inna kombinacja nie wchodziła w rachubę. Tadeusz znów nie wyrzucił ani jednej dwójki, miał za to szóstkę i namyślił się na szóstki, te u góry. Dwoma rzutami zdobył cztery. Paweł miał dwie piątki.

- Do dwóch par to ja się wygłupiał nie będę - zadecydował. - Piątki rzucam, jako takie.

Tadeuszowi wyszły cztery czwórki, ucieszył się szaleńczo i zapisał karetę. Wyraźnie wysunął się na prowadzenie. Paweł dostrzegł niebezpieczeństwo i postanowił się zmobilizować. Oznajmił, że rzuca do górnych szóstek, aczkolwiek z ręki nie dostał ani jednej.

- Skoro one głupie, to może im się coś pomyli - wyjaśnił genezę decyzji.

Chyba miał rację, bo już pierwszym płotem załatwił sprawę, zdobył tych szóstek cztery. Tadeusz zmarnował sobie dużego strita.

- Nie, to nie - stwierdził melancholijnie już po drugim rzucie i skreślił go.

Na prowadzenie po paru następnych kolejkach wysunął się Paweł.

- Piątków ogromne zatrzęsienie. Całe dwie. Kareta!

Już drugim płotem wyrzuciła mu się nie tylko kareta, ale nawet poker. Pięć piątek, potrzebne jak dziura w moście. Brakowało mu jeszcze głupstwa zupełnego, trójki.

- Wiem, co skreślę - zapowiedziała Ewa z góry. -1 zgadza się, won z dużym! Za to proszę dwa płoty.

- Mnie też dużego proszę won - zażądała Baśka na widok dwóch jedynek.

Wymyśliłam sobie fula, nie przyszedł, wyglądałam najgorzej. Tadeusz nagle zauważył, że nie ma jeszcze trójki.

- Czy ona nie mogłaby przyjść sama? - spytał smętnie i rzucił.

- Może by i mogła, ale, jak widać, nie chciała.

Ewa, ku własnemu zdumieniu, zdobyła pokera, Baśce wyszła brakująca kareta. Kazałam skreślić dużego strita i zapisać dwa płoty, Tadeusz zrobił to samo, z wielkim wysiłkiem uzyskawszy przedtem tę oporną trójkę.

- Liczymy! - zarządził.

Po dwóch grach okazało się, że ciągle najlepszy jest Paweł, tuż za nim Tadeusz, Baśka wyszła na trzecie miejsce, a ja spadłam na koniec. Pawłowi zostały dwa płoty, Ewie zero, Baśce siedem, mnie dwa, a Tadeuszowi sześć. Zaczęliśmy etap trzeci, najgorszy.

- Jedynki - rzekł Paweł smętnie. - Już je widzę. Zdziwił się, że dostał jedną.

- Pisz, minus dwa. I dwa płoty.

Ewa nie wyrzuciła żadnej, co było normalne, zapisała minus trzy i też dwa płoty. Baśka zdobyła jedną, ja też, a Tadeusz znów żadnej. Wszyscy twardo zarabiali płoty.

- A ja teraz rzucam, na przykład, do piątek - oznajmił Paweł podstępnie.

Takie głupoty wolno było mówić, bo i tak trzeci etap miał kolejność ściśle ustaloną.

- No, no? - zainteresowała się gwałtownie Baśka.

Podstęp nie dał efektu, dwójka mu wyszła tylko jedna. Zapisał ją i już miał na górze minus 6. Ewa zdobyła też jedną, minus 7, Baśce wyszły liczne szóstki.

- Mam płoty? To spróbuję... Raz... dwa... Szlag mnie trafi. Płotami! Jedna jest...Trzy! Pisz, dwójki w normie, dwa płoty zmarnowałam!

- Jeszcze ci parę zostało - pocieszył ją Tadeusz.

Poprzestałam na jednej dwójce i miałam tyle co Paweł. Tadeusz zdobył dwie.

Paweł uparł się przy swoim.

- Rzucam... rzucam... do szóstek! O, cholera... Wyszły mu dwie szóstki, a de facto potrzebne były trójki, których nie wyrzucił ani jednej. Powtórzył operację.

- Dwie, w ramach. To ile wypada...? Minus dziewięć? Piątką i szóstką do nadrobienia... Pisz! Bezpłotowo. Rzuciła Ewa.

- Ach - powiedziała ze wzruszeniem - całe dwie! Ile to... Siedem, dziesięć... Do nadrobienia. Pisz! I dwa płoty!

- Dwie! - krzyknęła uszczęśliwiona Baśka. - Pisz! I dwa płoty!

Byliśmy już przy jednej parze, kiedy Tadeusz powstrzymał nagle gest rzucania i jakoś nadstawił ucha w kierunku przedpokoju.

- Czy mi się zdaje, czy u ciebie w kuchni coś pyka? Albo może strzela?

W tym samym momencie dotarł do mnie charakterystyczny dźwięk i wyprysnęłam z krzesła.

- Jezus Mario, czajnik...!!!

Pusty i rozpalony czajnik na gazie strzelał jak dziki. Przez chwilę nie wiedziałam, co zrobić, bo ręką go ująć nie było można, zgasiłam tylko gaz. Do kuchni za mną wpadła Baśka.

- Przez ścierkę...!

- Nie, mam tu rękawicę... Gdzie ta cholera... Jest!

Przez ten czas Baśka złapała ścierkę, ogarnęła nią czajnik, chciała uchwycić pałąk, ale ścierki było za dużo i ,źle trafiła, rozpalony czajnik rąbnął w podłogę. Udało nam się uchronić nogi. Podjęłam go przez rękawicę, podstawiłam pod kran, poryczał trochę i uspokoił się. Nalałam wody i zapaliłam gaz.

- Trzeba go wygotować parę razy, bo będzie śmierdział. Mam doświadczenie, spaliłam różne czajniki już ze dwadzieścia razy w życiu.

- Masz jeszcze jakiś zapasowy?

- Mam, ale bardzo duży.

- Lepszy za duży niż za mały. A, to ten, co go trzymasz w łazience...? Rzeczywiście, na pułk wojska wystarczy...

Tadeusz grzecznie zaczekał z rzucaniem do naszego powrotu. Wyszły mu dwie czwórki.

- Zawsze to lepsze niż jedynki - zaopiniował.

Paweł westchnął ciężko, rzucając do dwóch par. Nawet je dostał i nie najgorsze, dwie piątki, dwie trójki. Ewa zdobyła jeszcze lepsze, dwie trójki i dwie szóstki, Baśka dwie piątki i dwie czwórki, na punkty tyle samo co Ewa. Mnie tak świetnie nie poszło, dwie czwórki i dwie jedynki.

- Trudno, pisz. I tak się dziwię, że dwie pary wychodzą...

- Też się dziwię - przyświadczył Tadeusz, uzyskawszy dwie piątki i dwie trójki.

Paweł rozpoczął następną kombinację, trójkę. Od razu dostał mieszaninę.

- Jak mam rzucać, to chociaż do tych większych - oświadczył, odsuwając na bok jedną szóstkę.

Po dwóch rzutach wciąż miał tylko tę jedną. Ruszył płoty. Już pierwszym zdobył drugą szóstkę i trzy jedynki.

- No masz trójkę. Nie chcesz takiej?

- Nie chcę. Równie dobrze mógłbym skreślić od razu. Drugi płot dał mu nadmiar, następne dwie szóstki.

- Nie można by tego zapisać do karety? - spytał, zmartwiony.

- Nie można - odparła stanowczo Ewa. - Każdy by tak chciał.

Byliśmy już przy szansie, po dokładnym poskreślaniu obu stritów, kiedy Tadeusz ponownie nadstawił ucha w kierunku przedpokoju.

- Mam wrażenie, że twój czajnik znów strzela - powiedział niepewnie, zanim Paweł wziął kości do ręki.

Podniosłam się i udałam do kuchni znacznie spokojniej niż poprzednio, zdziwiona nieco, bo nalałam bardzo dużo wody i on jeszcze nie miał prawa się wygotować. Jednakże to uczynił. Znów był rozpalony, cała woda zaś znajdowała się na płycie kuchenki i na podłodze. Odgadłam przyczynę.

- Pękł cholernik. Żeby go szlag trafił...

- Nie musisz mu życzyć, masz to już jak w banku - pocieszyła mnie Baśka, znów przybyła tuż za mną. - To co? Iść do łazienki po ten drugi?

- Iść. Też go trzeba będzie wygotować, bo dawno nie był używany...

Postawiwszy na gazie prawie pięć litrów wody, uznałam, że na długą chwilę będzie spokój i wróciłam do pokoju, wodę na podłodze pozostawiając własnemu losowi. Paweł przestał potrząsać kośćmi, co czynił cały czas, i rzucił do karety. Dostał ją z ręki.

- No wiecie, że to jest nie do zniesienia! - wykrzyknęła Baśka. - Nawet jak przegrywa, to też wygrywa! Jak on to robi?

- Prawie odpracował górę - rzekł z podziwem Tadeusz, zapisując te 72. - Gdyby nie miał na górze minusów, moglibyśmy już wchodzić pod stół i płakać.