Выбрать главу

Widzimy więc, że sposób rozumowania białego człowieka prowadzi donikąd. Gorzej! Biały człowiek, ustaliwszy, że przyczyną wypadku i śmierci Sebui były złe hamulce, sporządza o tym protokół i zamyka sprawę. Zamyka! Kiedy ona w tym momencie powinna się właśnie zacząć! Bo Sebuya zginął, gdyż ktoś na niego rzucił czary. To jest proste i oczywiste. Nie wiemy natomiast, kto był tym sprawcą, i to właśnie musimy teraz ustalić.

Najogólniej – zrobił to czarownik. Czarownik to zły człowiek, zawsze działający w złej intencji. Istnieją dwa rodzaje czarowników (ale język polski tego nie rozróżnia). Pierwszy jest groźniejszy, bo to diabeł w ludzkiej skórze. Anglicy nazywają go – witch. Witch to groźna postać. Ani wygląd, ani zachowanie nie zdradzają jego szatańskiej natury. Nie nosi specjalnych strojów, ani nie ma czarnoksięskich instrumentów. Nie warzy mikstur, nie preparuje trucizn, nie wpada w trans i nie czyni zaklęć. Ten rodzaj czarownika działa siłą mocy psychicznej, z którą się rodzi. Jest ona cechą jego osobowości. To, że czyni źle i przynosi nieszczęścia, nie wynika z jego upodobań. Nie sprawia mu to przyjemności. On po prostu taki jest.

Jeżeli jesteśmy blisko – wystarczy, że spojrzy. Czasem ktoś na nas patrzy uważnie, przenikliwie i długo. Może to być czarownik, który właśnie rzuca na nas czary. Ale to, że będziemy daleko, wcale nie stanowi dla niego przeszkody. Może on rzucać czary z wielkiej odległości, choćby na drugi koniec Afryki albo nawet dalej.

Drugi typ czarownika to odmiana bardziej łagodna, słabsza, mniej demoniczna. O ile witch urodził się już jako zło upostaciowane, jako diabeł wcielony, to sorcerer (bo tak nazywa się po angielsku ów słabszy typ) jest czarownikiem profesjonalistą, dla którego rzucanie czarów jest zawodem wyuczonym, rzemiosłem i źródłem utrzymania.

Żeby skazać nas na chorobę czy zesłać na nas inne nieszczęście lub zadać nam śmierć, witch nie potrzebuje żadnych środków pomocniczych. Wystarczy, że skieruje w naszą stronę swój ą piekielną, niszczycielską wolę zranienia i unicestwienia. Wnet choroba powali nas z nóg, a i rychło nastąpi śmierć. Sorcerer nie ma sam w sobie takich mocy destrukcyjnych. Żeby nas zniszczyć, musi uciec się do różnych zabiegów magicznych, tajemniczych obrzędów, rytualnych gestów. Na przykład jeżeli idziemy nocą przez gęsty busz i tracimy oko, to nie dlatego, że przypadkiem nadzialiśmy się na sterczącą a niewidoczną gałąź. Nic przecież nie dzieje się przypadkiem! To po prostu jakiś nasz wróg chciał się zemścić i poszedł w tej sprawie do czarownika. Czarownik ulepił z gliny figurkę – naszą podobiznę – i kolcem jałowca, umoczonym w kurzej krwi, wydłubał z niej oko. W ten sposób wydał na nasze oko wyrok – rzucił na nie czar. Wystarczy, żebyśmy kiedyś nocą przedzierali się przez gęsty busz i okiem nadziali się na gałąź, a będzie to dowód, że jakiś nasz wróg chciał się na nas zemścić i poszedł w tej sprawie itd. Ale teraz my musimy ustalić, kto był tym wrogiem, i pójść do czarownika, żeby tym razem zamówić u niego naszą zemstę.

Jeżeli Sebuya zginął w wypadku, to dla jego rodziny najważniejsze będzie teraz ustalić nie to, czy hamulce były dobre, bo nie ma to przecież żadnego znaczenia, tylko czy czary, które spowodowały tę śmierć, rzucił czarownik – diabeł (witch), czy zwyczajny czarownik-rzemieślnik (sorcerer). Jest to zasadnicze pytanie i w tym kierunku pójdzie całe długie i zawiłe śledztwo, w które zostaną zaangażowani wróżowie, starcy, znachorzy itd. Wynik tego śledztwa będzie miał kapitalne znaczenie! Bo jeśli Sebuya zginął od czarów czarownika-diabła, to stała się tragedia dla rodziny i klanu, gdyż jego klątwa spada na całą zbiorowość i śmierć Sebui była ledwie zapowiedzią, wierzchołkiem góry lodowej: tylko czekać w rodzinie następnych chorób i zgonów. Jeżeli natomiast Sebuya zginął, bo tak chciał czarownik-rzemieślnik, to nie jest źle, bo rzemieślnik może razić i niszczyć tylko jednostki, tylko cele pojedyncze, więc rodzina i klan mogą spać spokojnie!

Zło jest przekleństwem świata i dlatego czarowników, którzy są jego agentami, nosicielami i rozsadnikami, muszę trzymać jak najdalej od siebie i mojego klanu, ponieważ ich obecność zatruwa powietrze, rozsiewa zarazę i sprawia, że życie jest niemożliwe, że staje się swoim przeciwieństwem – śmiercią. Jeżeli umarł ktoś bliski, spłonął dom, padła krowa, wiję się z bólu albo leżę bezwładny, powalony atakiem malarii, wiem, co się stało: ktoś rzucił na mnie czary. Toteż jeśli mam siłę, to sam, a jeżeli jestem zbyt słaby, to moja wieś czy klan, zaczynamy poszukiwać winowajcy – czarownika. Ten czarownik, ex definitione, musi żyć i działać wśród innych, w innej wiosce, w innym klanie czy plemieniu. Nasza współczesna podejrzliwość i niechęć do Innego, do Obcego, bierze się jeszcze z owego lęku naszych plemiennych prapraprzodków, którzy widzieli w Drugim, w Obcoplemieńcu, nosiciela zła, źródło nieszczęścia. Przecież ból, pożar, zaraza czy susza i głód nie brały się same z siebie. Ktoś musiał je przynosić, zadawać, rozpleniać. Ale kto? Nie moi, nie najbliżsi, nie nasi – bo ci są dobrzy: życie jest możliwe tylko wśród ludzi dobrych, a przecież – żyję. Winowajcami są więc Inni, Obcy. Dlatego szukając zemsty za nasze krzywdy i porażki, wchodzimy z nimi w zatargi, popadamy w konflikty, prowadzimy wojny. Słowem, jeżeli spotkało nas nieszczęście, jego źródło nie jest w nas, jest gdzie indziej, na zewnątrz, poza mną i moją społecznością, daleko, w Innych.

Dawno już zapomniałem o Sebui, o naszej wyprawie do Konga i nocy spędzonej w wiosce Amba, kiedy lata później, w Maputo, wpadła mi w ręce książka o świecie czarów w Afryce Wschodniej, a w niej raport antropologa E.H. Wintera, w którym zdaje on sprawę z badań, jakie prowadził wśród Amba.

Amba, stwierdza Winter, stanowią bardzo osobliwą społeczność. To prawda, że podobnie jak inne ludy kontynentu również oni traktuj ą po ważnie istnienie zła i groźbę czarów i z tego powodu boją się i nienawidzą czarowników. Ale w przeciwieństwie do powszechnego przekonania, że czarownicy żyj ą wśród innych, że działaj ą na zewnątrz, z daleka, Amba utrzymują, że czarownicy są wśród nich, w ich rodzinach, w ich wioskach, że tworzą integralną część ludu. To przekonanie sprawia, że społeczność Amba rozpada się, bo przeżera je nienawiść, niszczy wzajemna podejrzliwość, unicestwia wspólny strach: brat boi się brata, syn – ojca, matka – własnych dzieci, jako że wszyscy mogą być czarownikami. Amba odrzucili tak wygodny i kojący pogląd, że wróg to ktoś obcy, to cudzoziemiec, człowiek innej wiary lub koloru skóry. Nie! Amba opętani masochistyczną myślą żyją w udręce i poniżeniu przekonani, że wróg jest wśród nich, że może w tej chwili być pod moim dachem, spać razem ze mną, jeść z tej samej miski. W dodatku, trudność szczególna jest w tym, że właściwie nie można określić, jak czarownik wygląda. Nikt go przecież nie widział. Wiemy o ich istnieniu dzięki temu, że widzimy skutki ich działań: spowodowali suszę, więc nie ma co jeść, coraz to wybuchają pożary, wielu ludzi jest chorych, ciągle ktoś umiera. Ergo, czarownicy nie spoczywają na chwilę, aby zwalać nam na głowy nieszczęścia, klęski, tragedie.

Amba są niepiśmienni i wątpliwe, żeby czytali książkę, której autor utrzymuje, że w miarę upływu czasu walka będzie się zaostrzać i pojawi się coraz więcej i więcej wrogów. A jednak sami, na drodze własnego doświadczenia, doszli do podobnej konkluzji. Nie mogli również wyczytać, że w jakimś innym punkcie świata wrogie otoczenie będzie starało się nasyłać swoich agentów i rozsadzać zdrową społeczność od wewnątrz. A przecież w wypadku Amba tak właśnie się stało.

Amba, którzy stanowili jednolitą, zwartą społeczność, żyją w małych wioskach rozrzuconych w rzadko zalesionym buszu i choć przyjęli, że czarownicy stanowią integralną część ich społeczności, często posądzają sąsiednią wioskę swoich pobratymców, że czarownik, który zesłał nieszczęście, żyje w utajeniu właśnie tam. Wtedy takiej wiosce, którą podejrzewaj ą o zło, wypowiadają wojnę. Napadnięta wioska broni się, a z czasem przystąpi do wojny odwetowej, wówczas, w odpowiedzi, zagrożeni itd., itd. W rezultacie Amba toczą nieustanne wojny między sobą, które osłabiają ich do reszty i czynią bezbronnymi wobec zewnętrznych, obcoplemiennych agresorów. Są jednak tak zajęci sobą, że nie potrafią dostrzec tego zagrożenia. Sparaliżowani widmem wroga wewnętrznego, niepowstrzymanie staczają się w przepaść.