Выбрать главу

Ktoś przywiózł z Londynu wydany tam latem '93 kwartalnik somalijski – „Hal-Abuur" (Journal of Somali Literature and Culture). Policzyłem: spośród siedemnastu autorów – czołowych intelektualistów somalijskich – uczonych i pisarzy, aż piętnastu żyje za granicą. Oto jeden z problemów Afryki -jej inteligencja mieszka w większości poza Afryką- w USA, Londynie, Paryżu, Rzymie. Na miejscu, w ich krajach, pozostali: na dole – masy ciemnego, zahukanego, do ostatniej kropli potu wyzyskiwanego chłopstwa, na górze – skorumpowana biurokracja albo aroganckie żołdactwo (lumpenmilitariat -jak określa ich ugandyjski historyk Ali Mazrui). Jak Afryka może rozwijać się, uczestniczyć w wielkiej transformacji świata bez inteligencji? Bez własnej intelektualnej klasy średniej? W dodatku, jeżeli zdarzy się, że afrykańskiego akademika czy pisarza prześladują w jego kraju, najczęściej nie szuka on schronienia w innym kraju na swoim kontynencie, ale od razu – w Bostonie, w Los Angeles, w Sztokholmie czy w Genewie.

W Addis Abebie poszedłem na uniwersytet. Jest to jedyny uniwersytet w tym kraju. Zajrzałem do uczelnianej księgarni. Jest to jedyna księgarnia w tym kraju. Puste półki. Nie ma nic, ani żadnych książek, ani czasopism – nic. Tak wygląda sytuacja w większości państw Afryki. Kiedyś, pamiętam, była dobra księgarnia w Kampali, dobra księgarnia (trzy nawet) w Dar es-Salaam. Teraz – nigdzie nic. Etiopia to kraj o powierzchni takiej jak Francja, Niemcy i Polska razem wzięte. W Etiopii mieszka ponad 50 milionów ludzi, za kilka lat – będzie ich ponad 60 milionów, za kilkanaście – ponad 80 itd., itd.

Może wówczas?

Ktoś?

Choćby jedną?

W wolnych chwilach chodzę do Africa Hall – wielkiej, dekoracyjnej budowli na jednym ze wzgórz, na których leży to miasto. Tu w maju 1963 odbyła się pierwsza afrykańska konferencja na szczycie. Tu widziałem Nassera, Nkrumaha, Hajle Sellasje, Ben Bellę, Modibo Keitę. Wielkie wówczas nazwiska. W hallu, w którym się spotykali, jacyś chłopcy grają teraz w ping-ponga, jakaś kobieta sprzedaje skórzane kurtki.

Africa Hall – to prawo Parkinsona w nieskrępowanym i triumfalnym działaniu. Przed laty stał tu jeden budynek, teraz jest ich już kilka. Ilekroć przyjeżdżam do Addis Abeby, widzę za każdym razem to samo: wokół Africa Hall stawiają jakiś nowy gmach. Każdy następny, bardziej okazały i luksusowy niż poprzedni. W Etiopii zmieniają się systemy, najpierw feudalno-autokratyczny, potem – marksistowsko-leninowski, obecnie – federalno-demokratyczny; Afryka też się zmienia – ubożeje i biednieje, ale to wszystko nie ma żadnego znaczenia, niewzruszone i zwycięskie prawo stałej rozbudowy siedziby głównych władz Afryki – Africa Hall – działa bez żadnych uwarunkowań i uzależnień.

Wewnątrz – korytarze, pokoje, sale obrad, gabinety zawalone papierami od podłogi po sufit. Papiery rozpychają szafy i segregatory, wysypują się z szuflad, wypadają z półek. Wszędzie biurka ciasno ustawione, za biurkami przepiękne dziewczyny z wszystkich krańców Afryki.

Sekretarki.

Szukam jednego dokumentu. Nazywa się „Lagos Plan of Action for the Economic Development of Africa 1980-2000". W 1980 roku zebrali się w Lagos przywódcy Afryki, żeby zastanowić się, jak wyjść z kryzysu, w jakim znalazł się kontynent. Jak uratować Afrykę? I uchwalili właśnie ów plan działania – biblię, panaceum, wielką strategię rozwoju.

Szukam i pytam bez skutku. Większość w ogóle o żadnym planie działania nie słyszała. Inni słyszeli, ale nic bliżej nie wiedzą. Inni słyszeli, bliżej wiedzą, ale nie maj ą tekstu. Mogą dać mi uchwałę o tym, jak podnieść uprawę orzeszków arachidowych w Senegalu. Jak tępić muchę tse-tse w Tanzanii. Jak ograniczać suszę w Sahelu. Ale jak ratować Afrykę? Takiego planu nie mają.

W tymże Africa Hall kilka rozmów. Jedna – z Babasholą Chinsmanem. To wicedyrektor Agencji Rozwoju ONZ. Młody, energiczny, pochodzi z Sierra Leone. Jeden z tych Afrykańczyków, do których los się uśmiechnął. Przedstawiciel nowej, globalnej klasy: Trzeci Świat zasiadający w organizacjach międzynarodowych. Willa w Addis Abebie (służbowa), willa we Freetown (własna, wynajmowana ambasadzie Niemiec), mieszkanie prywatne na Manhattanie (bo nie przepada za hotelami). Limuzyna, kierowca, służba. Jutro konferencja w Madrycie, za trzy dni – w Nowym Jorku, za tydzień – w Sydney. Temat zawsze ten sam, właściwie wieczny: jak ulżyć cierpiącym głód w Afryce.

Rozmowa sympatyczna, ciekawa. Chinsman:

– nieprawda, że w Afryce panuje stagnacja, Afryka rozwija się, to nie tylko kontynent głodu;

– problem jest szerszy, światowy – 150 słabo rozwiniętych krajów napiera na 25 krajów rozwiniętych, w których w dodatku panuje recesja i w których liczba ludności nie wzrasta;

– ogromnie ważne jest, żeby w Afryce promować rozwój regionalny. Niestety, na przeszkodzie stoi zacofana infrastruktura: brak środków transportu, złe drogi, brak ciężarówek, brak autobusów, kiepska łączność;

– ta licha struktura komunikacji powoduje, że 90 procent wiosek i miasteczek kontynentu żyje w izolacji – nie mają dostępu do rynku, tym samym nie mają dostępu do pieniądza;

– paradoksy naszego świata: jeżeli policzyć koszt transportu, obsługi, składowania i przechowywania żywności, to koszt jednego posiłku (zwykle – garść kukurydzy) dla uchodźcy w jakimś obozie, np. w Sudanie, jest wyższy niż cena kolacji w najdroższej restauracji w Paryżu;

– po trzydziestu latach niepodległości zaczynamy wreszcie rozumieć, że oświata jest ważna dla rozwoju. Gospodarka chłopa piśmiennego jest 10-15 razy bardziej wydajna niż gospodarka chłopa-analfabety. Sama edukacja, bez żadnych inwestycji, przynosi korzyści materialne;

– najważniejsze, aby mieć multidimensional approach to development: rozwijać regiony, rozwijać społeczności lokalne, rozwijać raczej interdepedence niż intercompetition!

John Menru z Tanzanii:

– Afryce potrzebne jest nowe pokolenie polityków, którzy potrafią myśleć w nowy sposób. Obecne musi odejść. Zamiast myśleć o rozwoju, myślą, jak utrzymać się u władzy;

– wyjście dla Afryki? Stworzyć nowy klimat polityczny:

a) przyjąć, jako obowiązującą, zasadę dialogu,

b) zapewnić udział społeczeństwa w życiu publicznym,

c) przestrzegać podstawowych praw człowieka,

d) zacząć demokratyzację.

Zrobić to wszystko, a nowi politycy wyrosną sami. Nowi politycy, którzy będą mieli jasną, wyraźną wizję. Wyraźna wizja – oto czego nam dziś brakuje;

– co jest groźne? Fanatyzm etniczny. Może on sprawić, że zasada etniczna przybierze wymiar religijny, stanie się zastępczą religią. Oto co jest groźne!

Sadig Rasheed. Sudańczyk. Jeden z dyrektorów komisji ekonomicznej do spraw Afryki:

– Afryka musi się ocknąć, musi się obudzić;

– należy powstrzymać postępujący proces marginalizacji Afryki. Czy to się uda, nie wiem;

– obawiam się, czy społeczeństwa Afryki będą zdolne zająć postawę autokrytyczną, a od tego wiele zależy.

Dokładnie o tym rozmawiamy któregoś dnia z A., starym, osiadłym tu od lat Anglikiem. A mianowicie: siła Europy i jej kultury, w przeciwieństwie do innych kultur, leży w jej zdolności do krytyki, przede wszystkim do autokrytyki. W jej sztuce analizy i dociekania, w jej ciągłych poszukiwaniach, w jej niepokoju. Umysł europejski uznaje, że ma granice, akceptuje swoją niedoskonałość, jest sceptyczny, wątpi, stawia znaki zapytania. W innych kulturach tego ducha krytyki nie ma. Więcej – są one skłonne do pychy, do uznawania wszystkiego, co własne, za doskonałe, słowem – są one w stosunku do siebie bezkrytyczne. Winą za całe zło obarczaj ą wyłącznie innych, inne siły (spiski, agentów, obcą dominację w różnych formach). Wszelką krytykę uznają za złośliwy atak, za przejaw dyskryminacji, za rasizm itd. Przedstawiciele tych kultur traktuj ą kry tykę jako osobistą obrazę, jako rozmyślną próbę ich poniżenia, nawet jako formę znęcania się. Jeżeli powiedzieć im, że miasto jest brudne, traktuj ą to, jakby ktoś powiedział, że sami są brudni, że mają brudne uszy, szyje, paznokcie itd. Zamiast ducha autokrytyki noszą w sobie pełno uraz, kompleksów, zawiści, zadrażnień, dąsów, manii. To powoduje, że są kulturowo, trwale, strukturalnie niezdolni do postępu, do wytworzenia w sobie, wewnętrznie, woli przemiany i rozwoju.