Posłuchaj, wczorajszy wieczór to był szczególny wypadek. Pewnie, że tak. Cnotę można stracić tylko jeden raz. Nie da się jej potem odzyskać. Jak się nazywało to, co piłeś, zanim film ci się urwał? Duński zombi? Nie miałbyś teraz ochoty na coś takiego? Tylko po to, żeby odzyskać równowagę?
Nigdy już nie wezmę czegoś takiego do ust!
Jeszcze zobaczymy, koleś.
Została jeszcze jedna szansa. Miałem nadzieję, że mnie nie zawiedzie. W szufladzie, w której Graham trzymał cenne drobiazgi, znajdował się klucz. Nie wyróżniał się on niczym, poza tym, że na jego piórku widniał numer osiemdziesiąt dwa. Jeśli los się do mnie uśmiechnął, był to klucz do skrytki w biurze płatnika. (A jeśli los złośliwie szczerzył zęby, był to klucz do skrytki w banku w którymś z czterdziestu sześciu stanów banku, którego nigdy nie ujrzę na oczy. Lepiej nie szukać kłopotów. Mam ich wystarczająco wiele.).
Zszedłem na niższy pokład i skierowałem się w stronę rufy.
— Dzień dobry panu — powiedziałem do płatnika.
— O, pan Graham! Bankiet był niezły, co?
— Niewątpliwie. Jeszcze jeden taki i pójdę do ziemi.
— No, wie pan. W ustach człowieka, który przeszedł przez ogień. Miałem wrażenie, że bawił się pan dobrze. Ja z pewnością tak. W czym mogę panu pomóc?
Wyjąłem tajemniczy klucz.
— Czy to wasz klucz, czy też z mojego banku? Zawsze mi się myli.
Obejrzał go.
— To nasz. Poul! Przynieś skrzynkę pana Grahama! Proszę bardzo, panie Graham, niech pan spocznie przy stole.
— Dziękuję. Czy ma pan może jakiś worek albo coś w tym rodzaju, w co mógłbym załadować zawartość tak dużej skrzynki? Chciałbym to przejrzeć w kabinie.
— Worek… hmm… Mógłbym przynieść coś ze sklepu z upominkami… Chwileczkę. Ile czasu to panu zajmie? Czy zdąży pan do południa?
— Z pewnością.
— Niech więc pan zabierze skrzynkę ze sobą. Co prawda to wbrew przepisom, ale to ja ustaliłem te przepisy, możemy więc zaryzykować ich złamanie. Niech się pan jednak postara przynieść ją do południa. Między dwunastą a trzynastą mamy zamknięte — przerwa obiadowa. Jeżeli będę zmuszony siedzieć tu sam, podczas gdy moi pracownicy pójdą na obiad, będzie mi pan musiał postawić drinka!
— I tak to zrobię.
— Zagramy w kości o ten przywilej. Oto i ona. Proszę ją trzymać z dala od ognia.
Paszport Grahama leżał na samym wierzchu. Ciężar leżący mi na piersi zelżał. Nikt nie może się czuć bardziej zagubiony niż człowiek, który znalazł się poza granicami. Unii bez paszportu… nawet jeśli nie jest to naprawdę Unia. Otworzyłem paszport i spojrzałem na uwiecznioną tam podobiznę. Czy rzeczywiście tak wyglądam? Udałem się do łazienki, aby porównać twarz w lustrze z twarzą w paszporcie.
Chyba w miarę podobna. Nie można za wiele wymagać od zdjęcia w paszporcie. Uniosłem fotografię do lustra. Nagle podobieństwo stało się znaczne. Masz krzywą gębę, koleś! I pan też, panie Graham. Bracie, jeśli mam na stałe przyjąć twoją tożsamość, a zanosi się na to, że nie mam wyboru, to dobrze przynajmniej wiedzieć, że jesteśmy do siebie tak podobni. Odciski palców? Będziemy się o to martwić, gdy zaistnieje taka potrzeba. Wygląda na to, że w paszportach Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej nie zamieszcza się ich. To dobrze. Zawód: kierownik. Kierownik czego? Zakładu pogrzebowego? Czy łańcucha hoteli o ogólnoświatowym zasięgu? Może to wcale nie będzie trudne, lecz po prostu niemożliwe. Pocztę kierować na adres: Kancelaria adwokacka O’Hara, Rigsbee, Crumpacker Rigsbee Apartament 7000, Budynek Smitha, Dallas.
O, kurczę! Tylko skrytka pocztowa! Nie ma adresu domowego, adresu miejsca pracy ani samego miejsca pracy. Ty oszuście! Chętnie dałbym ci w trąbę!
(Nie może być nazbyt odrażający. Margrethe jest o nim dobrego zdania. Tak, ale powinien trzymać łapy z dala od niej. Wykorzystuje ją. To nieuczciwe. Kto ją wykorzystuje? Uważaj, chłopcze, to grozi rozdwojeniem jaźni).
W kopercie pod paszportem znajdował się odcinek biletu. Faktycznie była to pełna trasa — z Portland do Portland. No, bliźniaku, jeśli się nie pokażesz przed szóstą, powrót do domu mam zapewniany. Może przyda ci się mój bilet na „Admirała Moffetta”. Życzę ci szczęścia.
Było tam jeszcze kilka drobiazgów, lecz większą część wnętrza metalowej skrzynki zajmowało dziesięć grubych zamkniętych kopert dużego formatu. Otworzyłem jedną z nich.
W środku były banknoty tysiącdolarowe. Sto sztuk. Sprawdziłem pośpiesznie pozostałych dziewięć. Wszędzie to samo. Milion dolarów gotówką.
V
Ucieka występny, choć go nikt nie goni, lecz prawy jest pewny jak lwiątko.
Zabrakło mi tchu w piersiach. Zakleiłem koperty za pomocą taśmy klejącej znalezionej w biurku Grahama. Włożyłem wszystko z powrotem do skrzyni, oprócz paszportu. Schowałem go wraz z trzema tysiącami, które uważałem za „swoje”, w małej szufladzie biurka. Następnie zaniosłem z dużą ostrożnością skrzynkę z powrotem do biura płatnika.
Za ladą stał ktoś inny, lecz sam płatnik był w środku. Zauważył mnie natychmiast.
— Cześć! — zawołał. — Tak szybko!?
Wyszedł z pomieszczenia.
— Tak. Tym razem, o dziwo, wszystko się zgadzało — powiedziałem wręczając mu skrzynkę.
— Szkoda, że nie mogę pana zatrudnić w tym biurze. Tu nic się nigdy nie zgadza. Przynajmniej nie przed północą. Chodźmy na tego drinka. Czuję, że go potrzebuję.
— Ja też. Chodźmy.
Oficer poprowadził mnie w stronę rufy, do znajdującego się na wolnym powietrzu baru, którego nie zauważyłem na planie statku.
Pokład nad nami kończył się, a nasz — pokład D — ciągnął się dalej jako deptak spacerowy. Pokryty był jasnymi tekowymi deskami, po których przyjemnie się stąpało. Końcówka pokładu C tworzyła nawis, z którego rozpostarto płótno. Pod nim właśnie znajdował się bar. Naprzeciwko ustawiono bufety, przy których ustawiła się kolejka pasażerów. A nieco dalej znajdował się basen.
Słychać było plusk wody, piski i okrzyki.
Płatnik podprowadził mnie do stolika, przy którym siedziało dwóch młodszych oficerów.
— Wy dwaj, jazda za burtę! — oświadczył.
— Tak jest, panie Henderson!
Wstali, zabrali szklanki z piwem i przenieśli się dalej w stronę rufy. Jeden z nich uśmiechnął się do mnie, jakbyśmy się znali, odwzajemniłem więc ten gest i powiedziałem: „Cześć!” Stolik ocieniał częściowo płócienny daszek. Płatnik spytał:
— Czy woli pan usiąść w słońcu i popatrzeć na panienki, czy posiedzieć w cieniu i odpocząć?
— Wszystko mi jedno. Niech pan siada gdzie chce, ja wezmę drugie krzesło.
— Hmm. Przesuńmy więc trochę ten stół, tak, żebyśmy mogli obaj usiąść w cieniu. O, tak wystarczy.
Usiadł z twarzą skierowaną w stronę dziobu. Siłą rzeczy musiałem więc zająć krzesło zwrócone w stronę basenu, co pozwoliło mi potwierdzić coś, co — jak mi się zdawało — dostrzegłem na pierwszy rzut oka. W tym basenie nie wymagano takich zbytecznych drobiazgów jak kostiumy kąpielowe.
Powinienem był to przewidzieć, gdybym się trochę zastanowił, lecz z jakiegoś powodu tego nie zrobiłem. Ostatni raz widziałem podobną rzecz — pływanie bez kostiumów — gdy miałem dwanaście lat. Był to przywilej zastrzeżony wyłącznie dla chłopców w podobnym wieku i jeszcze młodszych.
— Pytałem, co pan wypije, panie Graham?
— Och, przepraszam. Nie słuchałem pana.