Jego buty pasowały na mnie, jak gdybym rozchodził je sam. Spodnie były przyciasne w pasie (duński statek nie jest odpowiednim miejscem na odchudzanie, a ja spędziłem na „Konge Knut” dwa tygodnie).
Wciąż jeszcze walczyłem z tą skubaną, zapinaną na odwrót, koszulą, gdy Margrethe otworzyła drzwi swym kluczem uniwersalnym.
Szybko podeszła do mnie.
— Proszę stać spokojnie — powiedziała, zapinając guziki, z którymi nie mogłem sobie poradzić. Następnie przypięła mi ten kołnierzyk z piekła rodem i założyła krawat na szyję.
— Proszę się odwrócić — powiedziała.
Właściwe zawiązywanie krawata jest sztuką magiczną. Ona znała odpowiednie zaklęcia.
Pomogła mi założyć pas i marynarkę, obejrzała mnie dokładnie i oświadczyła: — Może być. Jestem z pana dumna. Dziewczyny podczas kolacji mówiły o panu. Szkoda, że tego nie widziałam. Jest pan bardzo odważny.
— Nie odważny, ale głupi! — Odezwałem się w nieodpowiednim momencie.
— Odważny! Muszę już lecieć. Kristina miała przypilnować mojego placka z wiśniami. Jeśli nie będzie mnie zbyt długo, ktoś go zwędzi.
— No to leć! Wielkie dzięki. Mam nadzieję, że uratujesz ten placek.
— A kiedy mi pan zapłaci?
— Hmm. Ile się należy?
— Proszę się ze mną nie drażnić!
Zbliżyła się o kilka cali, unosząc twarz ku górze. Nie znam się na kobietach, ale kto wie? Niektóre sygnały są łatwe do odczytania. Ująłem ją za ramiona, pocałowałem w oba policzki, zawahałem się przez chwilę, aby się upewnić, że nie jest zaskoczona ani rozgniewana, po czym umieściłem trzeci pocałunek dokładnie pośrodku dwóch poprzednich. Wargi miała pełne i gorące.
— Czy o taką zapłatę ci chodziło?
— Oczywiście. Ale potrafi pan całować znacznie lepiej. Wie pan o tym.
Wydęła dolną wargę i opuściła wzrok.
— Przytul mnie!
Tak, rzeczywiście całowałem ją znacznie lepiej. Nauczyłem się tego, zanim nasz pocałunek dobiegł końca. Dzięki temu, że pozwoliłem Margrethe prowadzić i z radością współdziałałem z nią we wszystkim, czego jej zdaniem wymagał dobry pocałunek, nauczyłem się przez dwie minuty więcej na temat całowania niż przez całe moje dotychczasowe życie.
W głowie mi huczało.
Gdy skończyliśmy, pozostawała przez chwilę bez ruchu w moich objęciach, spoglądając na mnie absolutnie trzeźwym wzrokiem.
— Alec — powiedziała. — Nigdy jeszcze nie całowałeś mnie tak jak teraz. Słowo. A teraz muszę już lecieć, bo spóźnisz się przeze mnie na kolację.
Wysunęła się z moich ramion i zniknęła z właściwą sobie szybkością.
Przejrzałem się w lustrze. Nie było śladów. Pocałunek tak namiętny powinien pozostawić ślady.
Jakiego rodzaju człowiekiem był ten Graham? Mogłem nosić jego ubrania… ale czy zdołam sobie poradzić z jego kobietą? O ile to rzeczywiście była jego kobieta. Kto wie? Nie wiedziałem przecież nic. Czy był on rozpustnikiem, uwodzicielem? Czy też może władowałem się w całkowicie nieszkodliwy, choć troszkę niedyskretny romans?
Jak wrócić do punktu wyjścia przez dół pełen ognia?
I czy rzeczywiście chciałem to uczynić? Zastanawiałem się, jak dojść do jadalni. W stronę rufy, aż do głównych schodów, potem dwa pokłady w dół i jeszcze kawałek w stronę rufy — przypomniałem sobie plan statku, który znalazłem w książeczce. I trafiłem bez problemu. Mężczyzna stojący w drzwiach jadalni ubrany podobnie jak ja, lecz trzymający pod pachą menu, to prawdopodobnie szef kelnerów — główny steward. Nie myliłem się. Potwierdził to jego szeroki, profesjonalny uśmiech:
— Dobry wieczór, panie Graham.
Zatrzymałem się.
— Dobry wieczór. Słyszałem coś o zmianie miejscówek. Gdzie mam dzisiaj usiąść? (Jeśli złapiesz byka za rogi, może ci się uda chociaż go zaskoczyć).
— To nie są stałe zmiany, proszę pana. Jutro wróci pan do stołu numer czternaście. Dzisiaj jednak kapitan zaprasza pana do swego stołu. Zechce pan udać się za mną.
Zaprowadził mnie do olbrzymiego stołu stojącego w śródokręciu. Chciał mnie posadzić z prawej strony kapitana, lecz ten wstał i zaczął bić brawo. Pozostali stołownicy poszli za jego przykładem. Wkrótce wszyscy w jadalni (jak się zdawało) wstali bijąc brawo. Niektórzy wydawali nawet okrzyki na moją cześć.
Podczas kolacji dowiedziałem się dwóch rzeczy. Po pierwsze, było jasne, że Graham wykręcił ten sam kretyński numer co ja. (Wciąż jednak nie było jasne, czy jesteśmy tą samą osobą, czy też jest nas dwóch.) Odłożyłem to pytanie na później. Po drugie, ale bardzo ważne: Nigdy nie pij schłodzonego akwawitu Aalborg na pusty żołądek, zwłaszcza jeśli tak jak ja, byłeś wychowany w obszarze Białego Pasa!
III
Naśmiewcą jest wino, swarliwa — sycera.
Nie mam pretensji do kapitana Hansena. Słyszałem, że Skandynawowie wprowadzają sobie etanol do krwi dla rozgrzewki, ze względu na panujące u nich długie, surowe zimy i z tego powodu nie rozumieją ludzi, którzy nie potrafią pić mocnych trunków. Poza tym nikt nie trzymał mnie za ręce i nos i nie wlewał mi przemocą alkoholu do gardła. Robiłem to sam.
Nasz kościół nie uznaje poglądu, że ciało ludzkie jest słabe, w związku z czym grzechy można zrozumieć i wybaczyć. Owszem, można uzyskać rozgrzeszenie, ale nie jest to łatwe i trzeba najpierw swoje przecierpieć. Za grzechy trzeba odpokutować.
Poznałem jeden z rodzajów tej pokuty. Słyszałem, że nazywają to kacem. Tak przynajmniej nazywał to mój wujaszek pijak. Wujek Ed twierdził, że nikt nie może stać się wstrzemięźliwym, zanim nie rzuci się w wir rozpusty… w przeciwnym razie, gdy natrafi na pokusę, nie zdoła się jej oprzeć.
Chyba udowodniłem, że wujek Ed miał rację. U nas w domu uważano, że stanowił on zły przykład i gdyby nie był bratem matki, mój stary nie pozwoliłby mu w ogóle u nas bywać. I tak zresztą nigdy nie zatrzymywano go, gdy chciał wyjść, ani nie zapraszano, ażeby złożył powtórną wizytę.
Zanim jeszcze zasiadłem za stołem, kapitan zaproponował mi szklaneczkę akwawitu. Szklaneczki, w których się pije ten trunek, nie są duże. W tym właśnie tkwi jedno ze źródeł niebezpieczeństwa. Kapitan trzymał w ręku identyczną szklaneczkę. Spojrzał mi w oczy i wzniósł toast:
— Za naszego bohatera! Skaal!
Przechylił lekko głowę i wlał sobie płyn do gardła.
Wokół stołu rozległo się chóralne: „Skaal!” Wszyscy przełknęli alkohol równie błyskawicznie jak kapitan. Poszedłem w ślady biesiadników. Mógłbym się tłumaczyć, że jako gość honorowy miałem pewne obowiązki. „Kiedy wejdziesz między wrony…” — i tak dalej. Prawdą jest jednak, że zabrakło mi siły charakteru, aby odmówić. Powiedziałem sobie: „Jedna mała szklaneczka nie zaszkodzi”, i przełknąłem jej zawartość duszkiem.
Przeszło gładko. Jeden przyjemny lodowaty łyk, potem ostry posmak z domieszką lukrecji. Nie wiedziałem, co piję i nie byłem pewien, czy jest w tym alkohol. Nic na to nie wskazywało.
Usiedliśmy przy stole. Ktoś nałożył mi na talerz jedzenie, a steward nalał mi następną szklaneczkę sznapsa. Zacząłem powoli skubać bardzo smaczne duńskie zakąski ze szwedzkiego stołu. Nagle ktoś położył rękę na moim ramieniu.
Spojrzałem w górę. Doświadczony Podróżnik… a przy nim Autorytet i Sceptyk.