Выбрать главу

Gdy już dotarliśmy do mego ojczystego stanu, znaleźliśmy rodzinny lokal, jakiego pragnęliśmy — mały bar w miasteczku Eden, na południowy wschód od Wichita. Był on własnością państwa A. S. Modeus, którzy pragnęli przejść na emeryturę. Zaczęliśmy jako pracownicy, a po niecałym miesiącu staliśmy się dzierżawcami. Następnie udałem się do banku i zadłużyłem się po uszy, co uczyniło nas prawnymi właścicielami lokalu: „U MARGI. LODY Z GORĄCYM SOSEM TOFFI”. Jest tam saturator z wodą sodową, hot dogi, hamburgery i niebiańskie duńskie kanapki Margi.

Margrethe chciała nazwać lokal „U Margi i Aleca”, lecz sprzeciwiłem się temu. To nie brzmi dobrze. Poza tym to ona spotyka się z klientelą i jest naszą najlepszą reklamą. Ja pracuję na zapleczu, gdzie mnie nie widać — pomywacz, portier, tragarz i temu podobne. Margrethe odpowiada za front, z pomocą Astrid. I moją. Każde z nas potrafi ugotować lub spreparować wszystko, co znajduje się w menu, nawet duńskie kanapki. Niemniej przy tych ostatnich kierujemy się kolorowymi zdjęciami sporządzonymi przez Margę oraz spisem składników. Ze względu na dobro naszych klientów tylko Mardze wolno być nowatorską.

Nasze firmowe danie — lody z gorącym sosem toffi — jest w ciągłej sprzedaży. Udało mi się utrzymać cenę zaledwie dziesięciu centów, choć daje to jedynie półtora centa zysku brutto. Każdy klient, który ma akurat urodziny, otrzymuje porcję za darmo, a poza tym odśpiewujemy na jego cześć „Happy Birthday” z głośnym waleniem w bęben i obdarzamy go pocałunkiem. Chłopcy z college’u cenią pocałunki Margrethe wyżej niż darmowe lody. To zrozumiałe, jednakże papa Graham nie radzi sobie najgorzej z uczennicami. (Nie wymuszam pocałunków na „urodzinowych dziewczynach”).

Nasz lokal cieszył się powodzeniem od pierwszego dnia. Lokalizacja jest dobra — na skrzyżowaniu „Elm Street” i „Old Main”. Duże obroty zawdzięczaliśmy niskim cenom i magicznym zdolnościom kucharskim Margrethe… jak również jej urodzie i urzekającej osobowości. Nie sprzedajemy kalorii. Sprzedajemy szczęście. Na każdy z talerzy Margrethe dokłada obfitą porcję szczęścia, którego posiada w nadmiarze.

Na domiar wszystkiego ja pilnowałem kasy, nie mogło się więc nam nie powieść. Czynię to bardzo starannie. Gdy zdarza się, że koszt składników zabija wszelki zysk, który mamy na lodach, cena idzie w górę. Pan Belial, prezes naszego banku, twierdzi, że kraj wszedł w długi, spokojny okres stałej prosperity. Mam nadzieją, że się nie myli, tymczasem jednak czuwam nad naszym zyskiem.

W mieście doszło do prawdziwego boomu w handlu nieruchomościami — dzięki Farnsworthom oraz zmianie klimatu. Do tej pory typowy bogaty Teksańczyk miał swój letni dom w Colorado Springs, teraz jednak, gdy nie możemy już smażyć jajek na naszych chodnikach, zaczęli dostrzegać uroki Kansas. Mówią, że to zmiana w Dżetstromie. (A może to jest Golfsztrom? Nigdy nie byłem mocny w nauce). Tak czy inaczej nasze lata są teraz balsamiczne, a zimy łagodne. Wielu znajomych i wspólników Jerry’ego kupuje grunty w Eden i stawia tu swe letnie domy. Pan Ashmedai, który prowadzi niektóre z interesów Jerry’ego, mieszka tu przez okrągły rok. Ponadto doktor Adramelech, kierownik Eden College sprawił, że wybrano go w skład Rady Nadzorczej oraz przyznano doktorat honoris causa. Wiem, dlaczego — sam niegdyś zajmowałem się zbiórką pieniędzy.

Witamy ich wszystkich serdecznie, nie tylko ze względu na ich pieniądze… nie chciałbym jednak, żeby Eden stało się tak zatłoczone jak Dallas.

Nie jest to zresztą możliwe. To idylliczne miasteczko. Naszym jedynym „przemysłem” jest nasz college. Jeden wspólny kościół obsługuje wszystkie sekty — Kościół Boskiego Orgazmu. Szkółka sabatowa o 9. 30, nabożeństwo o 11, zaraz potem piknik i orgia. Nie jesteśmy zwolennikami zmuszania dzieci do praktyk religijnych, faktem jednak jest, że młodzi lubią nasz kościół — dzięki naszemu pastorowi, wielebnemu doktorowi M. O. Lochowi. Malcolm jest chyba prezbiterianinem. Wciąż zachowuje szkocki akcent. Nie ma w nim jednak nic z surowego Szkota i dzieciaki go uwielbiają. To on prowadzi hulanki i kieruje rytuałami. Nasza córka Elise rozpoczęła nowicjat stripteaserski u jego boku. Mówi, że ma powołanie. (Guzik. Wyjdzie za mąż, gdy tylko skończy szkołę średnią. Mógłbym nawet powiedzieć za kogo — choć nie rozumiem, co ona w nim widzi). Margrethe pełni służbę przy ołtarzu. Sam chodzę z tacą podczas sabatu i jestem członkiem rady finansowej. Nigdy nie wystąpiłem z Bractwa Apokalipsy, muszę jednak przyznać, że odczytaliśmy Pismo błędnie. Koniec tysiąclecia przyszedł i minął, a głosu nie usłyszano. Człowiek, który czuje się szczęśliwy, nie leży po nocach bezsennie, zamartwiając się o życie pozagrobowe.

Czym jest sukces? Moi koledzy z Rolla Tech mogliby uważać, że poprzestałem na zbyt małym, jako właściciel — na spółkę z bankiem — maleńkiej restauracji w nieznanym miasteczku. Mam jednak to, czego pragnąłem. Nie chciałbym zostać świętym w niebie, gdyby Margrethe nie było przy mnie. Nie bałbym udać się do piekła, gdyby ona tam była. Co prawda nie wierzę w piekło, ani też nigdy nie miałem szansy na zostanie świętym w niebie.

Samuel Clemens powiedział „Tam gdzie ona, tam był Eden”. Omar ujął to tak: „Gdy jesteś przy mnie na pustkowiu, och i pustkowie to raj”. Browning użył nazwy „Summum Bonum”. Wszyscy głosili tę samą wielką prawdę, która dla mnie brzmi: Niebo jest tam, gdzie Margrethe.

Koniec

Robert A. Heinlein

Hiob: Komedia sprawiedliwości

Przełożył Michał Jakuszewski

DOM WYDAWNICZY „REBIS”

POZNAŃ 1992

Tytuł oryginału: JOB: A COMEDY OF JUSTICE

Copyright © 1984 by Robert A. Heinlein. All Rights Reserved.

Translation Copyright © 1992 by REBIS Publishing House Ltd.,

Poznań

Copyright for the Cover Illustrations © by D. Beekman

Ilustracja na okładce

D. Beekman

Opracowanie graficzne

Maria Adamczyk

Redakcja

Marek Obarski

ISBN 83-05202-43-9

Dom Wydawniczy REBIS spółka z o.o.

ul. Noskowskiego 25, 61-705 Poznań

Wydanie 1

Zakłady Graficzne w Poznaniu — 77137/91