Raimundo Silva przestał czytać. Jest wyczerpany, wszystkie jego siły uszły wraz z tym nie, którym wystawił na szwank, oprócz nieskalanej i zasłużonej reputacji, spokój sumienia. Od dzisiejszego dnia będzie żył dla tej chwili, w której wcześniej czy później, lecz nieuchronnie, pojawi się ktoś, by wyrównać z nim rachunki z powodu błędu, może będzie to słusznie oburzony autor albo ironiczny i nieugięty krytyk, albo uważny czytelnik w liście do wydawcy, albo nawet, już jutro, sam Costa, kiedy przyjdzie po tekst, bo może pojawić się osobiście, heroiczny i pełen poświęcenia, Musiałem przyjść sam, lepiej jest, kiedy każdy robi trochę więcej, niż do niego należy. A jeśli Coście przyjdzie do głowy przejrzeć poprawki przed włożeniem wszystkiego do torby, jeśli rzuci mu się w oczy strona splamiona kłamstwem, jeśli wyda mu się dziwnym pojawienie się nowego słowa w tekście poprawianym po raz czwarty, jeśli zada sobie trud przeczytania i zrozumienia tego, co zostało napisane, świat, wtedy poprawiony, żyć będzie jedynie przez krótką chwilę, Costa powie, jeszcze się wahając, Panie Silva, wydaje mi się, że tu jest błąd, a on uda, że się przygląda i nie będzie miał innego wyjścia jak się zgodzić, Cóż za głupota, nie wiem, jak to się mogło zdarzyć, to pewnie z niewyspania, cóż stało się. Nie trzeba będzie rysować znaku deleatur, żeby zlikwidować wstrętne słowo, wystarczy je przekreślić, po prostu, jakby zrobiło dziecko, świat powróci na swą dawną spokojną orbitę, to, co było, będzie dalej trwało i od tej chwili Costa, choć nie będzie wracał do tego dziwnego przypadku, znajdzie jeszcze jeden powód, by oznajmiać, iż wszystko zależy od produkcji.