Pierwszym podejrzanym punktem, według odwróconej chronologii opowiadania, jest niezwykła myśl, że istnieją na parapetach almaden znaki, prawdopodobnie w formie strzałek, wyryte w kamieniu wskazujące kierunek Mekki. Bez względu na to, jak bardzo byłaby w owej epoce zaawansowana wiedza geograficzna i miernicza Arabów i innych Maurów, trudno uwierzyć, by potrafili z sugerowaną tu dokładnością określić pozycję jakiejś Kaaby na powierzchni planety, gdzie wyjątkowo roi się od kamieni, jednych bardziej świętych od innych. Wszystkie czynności tego rodzaju, czy to ukłony, czy przyklękiwanie lub spoglądanie w górę albo w dół, robi się w przybliżeniu, na czują, jeśli możemy pozwolić sobie na użycie tutaj wędkarskiego języka, ważne jest w końcu tylko to, że Bóg i Allach potrafią czytać w sercach i wybaczą nam, że przez niewiedzę odwróciliśmy się do nich plecami, a kiedy mówimy niewiedza, może chodzić zarówno o naszą własną, jak i ich ignorancję, bo nie zawsze są tam, gdzie obiecali być. Redaktor jest człowiekiem naszych czasów, przyzwyczajono go bezwzględnie ufać znakom drogowym, nic dziwnego, że uległ anachronicznej pokusie, może rozbudzonej przypływem miłosierdzia, jeśli wspomni się ślepotę almuadema. Powszechnie wiadomo, że podatność na plamienie nie zależy od jakości materiału, mówi się nawet, że plama robi się na najlepszym z materiałów, a także skoro się powiedziało a, trzeba powiedzieć be, mamy więc tu drugi błąd, owszem, bardzo poważny, bo skłoniłby czytelnika, gdyby historia została spisana, a szczęśliwie nie jest, do przyjęcia, jako poprawnego i zgodnego z wiedzą o życiu muzułmanów, opisu czynności almuadema po przebudzeniu. Jest błąd, powiadamy, bo muezin, słowo to jest preferowane przez historyka, nie poprzedził zwołania wiernych na modlitwę rytualnymi ablucjami, postrzegając siebie jako człowieka znajdującego się w stanie nieczystości, nieprawdopodobna to sytuacja, jeśli zważymy, jak blisko jeszcze jesteśmy w czasie od pierwszego źródła islamu, cztery wieki z hakiem, a więc, by tak rzec, jeszcze w kolebce. Dopiero w przyszłości nie zabraknie rozluźnienia, udawanych postów, wątpliwej interpretacji zasad, które zdają się jasne, bo nie ma nic, co męczyłoby ludzi bardziej niż ścisłe przestrzeganie zasad, zanim ciało ulegnie, duch już osłabnie, ale jemu nikt nie ma za złe, obrzucają inwektywami to drugie, obrażają i spotwarzają. Teraz jeszcze żyje się w epoce pełnej wiary, almuadem byłby ostatnim z ludzi, który odważyłby się wejść na almadenę, nie wnosząc ze sobą czystego serca i umytych rąk, i w ten sposób uwalnia się go od winy, którą z taką lekkością obciążył go redaktor. Pomimo zawodowej kompetencji, jaką wykazał się w rozmowie z historykiem, co mieliśmy okazję usłyszeć, czas już wprowadzić pierwszą wątpliwość co do konsekwencji zaufania, jakie w nim pokłada autor Historii oblężenia Lizbony, może wskutek zmęczenia, opieszałości albo niepokoju spowodowanego zbliżającą się podróżą zgodził się, żeby ostatnie czytanie było wyłącznie zadaniem technika od deleaturów, bez nadzoru. Drżymy na samą myśl, że ten opis poranka almuadema mógłby rzeczywiście znaleźć się, cóż za nadużycie, w naukowym tekście autora, jako owoc jego wytrwałych studiów, głębokich badań, szczegółowych porównań. Powątpiewa się na przykład, mimo że nigdy nie za wiele przezorności w wątpieniu, że autor wspomniał w swoim opowiadaniu psy i odgłosy szczekania, jako że wie on, iż pies jest dla Arabów zwierzęciem nieczystym, tak samo jak świnia, jest więc dowodem szokującej ignorancji przypuszczenie, że Maurowie z Lizbony, tak gorliwi, mieszkaliby drzwi w drzwi z psiarnią. Chlew tuż przy domu i buda z brytanem albo koszyczek dla domowego psiaka są wymysłami chrześcijańskimi, nie przez przypadek muzułmanie nazywają psami wojowników krzyża, a i tak dobrze, że nie zwą ich świniami, przynajmniej nic na ten temat nie wiadomo. Jeśli rzeczywiście tak jest, przykro nam, rzecz jasna, że nie możemy więcej liczyć na przyjemne szczekanie psa do księżyca albo drapanie ucha umęczonego przez kleszcze, ale prawda, jeżeli w końcu ją posiądziemy, musi zawsze znaleźć się ponad wszystkimi innymi względami, czy to za, czy przeciw, w związku z czym powinniśmy już teraz uznać za niebyłe słowa przedstawiające ostatni pokojowy poranek w Lizbonie, gdybyśmy nie wiedzieli, że ten fałszywy dyskurs, choć logiczny, co jest największym niebezpieczeństwem, nie opuścił nigdy głowy redaktora, raczej nie był niczym więcej jak godnym śmiechu fabularnym urojeniem.
Zostało więc dowiedzione, że redaktor popełnił błąd, a jeśli nie popełnił błędu, pomylił się, a jeśli się nie pomylił, wymyślił sobie, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie popełnił błędu, nie pomylił się ani niczego sobie nie wymyślił. Błądzenie, powiedział ten, kto wiedział, jest rzeczą ludzką, co oznacza, jeśli nie jest błędem dosłowne odczytywanie zdania, że nie byłby prawdziwym człowiekiem ten, który by nigdy nie błądził. Jednakże powyższa maksyma nie może zostać uznana za uniwersalne usprawiedliwienie, które wszystkich nas uwolniłoby od kulawych osądów i chromych opinii. Kto nie wie, powinien zapytać, powinien mieć tyle skromności, i redaktor również powinien mieć podstawowe zabezpieczenie, szczególnie że nie musiałby nawet wychodzić z domu, z gabinetu, w którym obecnie pracuje, bo nie brak tu książek, które oświeciłyby go, gdyby starczyło mu doświadczenia i roztropności, by nie wierzyć ślepo w to, co wydaje mu się, że wie, bo z tego rodzą się znacznie gorsze pomyłki, nie z niewiedzy. Na tych uginających się pod ciężarem książek półkach tysiące tysięcy stron czekają na iskrę zapalną ciekawości albo na ostre światło, którym zawsze jest wątpliwość, poszukująca dla siebie wyjaśnienia. Dodajmy jednakże w imieniu redaktora, że choć przez całe życie zebrał mnóstwo różnorodnych źródeł informacji, jeden rzut oka pozwoli nam stwierdzić, iż w jego archiwum brak informatyki, pieniędzy, niestety, nie starcza na wszystko, a ta profesja, czas to powiedzieć, należy do najgorzej płatnych na świecie. Kiedyś, lecz Allach jest większy, każdy redaktor będzie miał do swej dyspozycji terminal komputera, który będzie go łączył, dzień i noc, jak pępowina, z centralną bazą danych, miejmy jedynie nadzieję, on i my, że do tych danych zawierających kompletną wiedzę nie zakradnie się kuszący błąd, jak diabeł do klasztoru.