Już to powiedziałem, Więc proszę zachować resztę na dzień, kiedy to będzie prawdą, jeśli nadejdzie taki dzień, Nadejdzie, Nie zarzekajmy się co do przyszłości, zaczekajmy na nią, żeby zobaczyć, czy nas rozpozna, a teraz ta słaba i rozpalona gorączką kobieta prosi, by pozwolono jej odpocząć, musi odzyskać siły na wypadek, mało prawdopodobny, gdyby ktoś chciał dzisiaj jeszcze raz zadzwonić, Do kogo, do pani, Albo do pana, to zdanie ma podwójne znaczenie, zależy, Dwuznaczność nie zawsze jest wadą, Do zobaczenia, Proszę pozwolić mi pożegnać się pocałunkiem, Przyjdzie na nie czas, Już zbyt długo czekałem, Jeszcze tylko jedno pytanie, Proszę powiedzieć, zaczął już pan pisać Historię oblężenia Lizbony, Zacząłem, Nie wiem, czy dalej by mi się pan podobał, gdyby mi odpowiedział, że nie, do widzenia.
Do widzenia, takie było zakończenie rozmowy. Leżąc w swoim pokoju, Maria Sara powoli odkłada słuchawkę na widełki, w tej samej chwili, kiedy Raimundo Silva, siedząc przy biurku, wykonuje ręką ten sam ruch. Ona falującym ruchem, przeciągając się, zagłębia się w pościel, on rozluźniony rozpiera się na krześle. Są szczęśliwi oboje, i to do tego stopnia, że byłoby wielką niesprawiedliwością opuścić jedno, aby porozmawiać o nim z drugim, do czego w jakimś stopniu będziemy zmuszeni, zważywszy, jak to zostało dowiedzione w innym, bardziej imaginacyjnym opowiadaniu, że jest fizycznie i rozumowo niemożliwe opisanie jednoczesnych czynów dwóch postaci, szczególnie gdy znajdują się z dala od siebie, wedle kaprysów i preferencji narratora, zawsze bardziej zaprzątniętego tym, co mu się zdaje obiektywnie interesujące w jego powieści, niż nadzieją, nawet uzasadnioną, tej czy innej postaci, choćby była drugoplanowa, na wysunięcie na pierwszy plan jej skromnych słów i nie znaczących czynności, ze szkodą dla ważnych czynów i słów innych postaci i bohaterów. A skoro mówimy o bohaterach drugoplanowych, podamy jako przykład te cudowne spotkania rycerzy Okrągłego Stołu albo z Poszukiwania Świętego Graala ze stającymi im na drodze świętymi pustelnikami albo tajemniczymi dziewicami, bo gdy kończyło się zdarzenie i nauka, rycerz wyruszał ku nowym przygodom i spotkaniom, a my obowiązkowo razem z nim, na stronie zaś pozostawali porzuceni, ileż to razy na zawsze, na jednej pustelnik, na drugiej dziewica, częstokroć bardziej chcieliśmy się dowiedzieć, jaki los ich spotkał, czy pustelnika wydobyła z jego samotni jakaś miłująca go królowa czy dziewica, miast oczekiwać w lesie na kolejnego zbłąkanego rycerza, nie wyruszyła w świat na poszukiwanie jakiegoś mężczyzny. W wypadku Marii Sary i Raimunda Silvy sprawa znacznie się komplikuje, zważywszy, że oboje są pierwszoplanowymi bohaterami i pierwszoplanowe będą też ich gesty i myśli, tak więc, ze względu na nieusuwalną przeszkodę, nie pozostaje nam inne rozwiązanie niż wybranie czegoś, co według uznania czytelnika może wydać się podstawowe, na przykład spostrzeżenie, że znać było w ruchach Marii Sary pewną rozkosz, którą wstępnie zakwalifikowaliśmy jako leniwe przeciąganie się, i że Raimundo Silva ma usta suche, jakby dostał nagłej gorączki, cały zaczął się trząść, to rozluźnienie nerwów, napiętych podczas rozmowy i pozornie rozprężonych w krótkiej chwili pożegnania, a teraz brzęczących jak napięte druty, albo, mówiąc pięknie i wzruszająco, harfa, której struny trącił wiatr, choć o sile cyklonu. Powiedzmy też, że uśmiech Marii Sary trwał tak długo i był albo zdawał się tak prawdziwie szczęśliwy, że szwagierka zapytała z ciekawością, Kim jest ten Raimundo Silva, że cię wprawił w taki nastrój, a Maria Sara, nie przestając się uśmiechać, odpowiedziała, Jeszcze nie wiem. Raimundo Silva nie ma z kim rozmawiać, tylko się uśmiecha, teraz, gdy stopniowo powraca mu spokój, w końcu wstał z miejsca, oto nowy człowiek wychodzi z gabinetu i kieruje się do sypialni, a rzuciwszy na siebie okiem w lustrze, nie rozpoznaje sam siebie, jednakże jest tak bardzo świadom tego, co widzi, że gdy dostrzega białą linię odrastających siwych włosów, ogranicza się do wzruszenia ramionami z prawdziwą obojętnością, co najwyżej odrobinę zniecierpliwioną, może dlatego, że opieszałe są postępy prawdy. Maria Sara patrzy na zegarek, jeszcze za wcześnie na ponowny dzwonek telefonu albo żeby to ona zdecydowała się zadzwonić, dowodem wielkiej wiedzy jest świadomość, że nawet uczucia podlegają dyktatowi czasu. Raimundo Silva patrzy na zegarek i wychodzi z domu. Nie spędził na ulicy więcej czasu niż potrzeba, by pójść do kwiaciarni i kupić cztery róże, najbielsze z tych, jakie były. Przeprowadził z kwiaciarką ożywioną rozmowę, zanim osiągnął to, o co dodatkowo mu chodziło, przez co w końcu musiał okazać się bardziej hojnym rozdawcą napiwków, niż to jest przyjęte, a już na pewno nie przez niego, bo nie przekonywały sprzedawczyni rozliczne argumenty, poczynając od próby udowodnienia jej, że różnica pomiędzy dwoma i dwunastoma różami jest czysto arytmetyczna, a nie finansowa, nawet jakieś tajemnicze i mgliste aluzje do wypełnienia obietnicy, którą chętnie by wyjawił, rewanżując się za tyle cierpliwości i sympatii, gdyby nie powstrzymywała go uroczysta przysięga. Już z pokrzepiającą gratyfikacją w kieszeni fartucha sprzedawczyni zdecydowała się poruszyć i nie zdziwilibyśmy się, gdyby w dalszej części rozmowy oświadczyła, że pieniądze nie miały żadnego wpływu na jej entuzjazm, z którym w końcu zgodziła się spełnić nietypową prośbę klienta, nietypową, bo bez względu na całą gadaninę, jakiej musiała wysłuchać, dwie róże to nie dwanaście ani nawet orchidea, która wystarcza sama sobie, a nawet woli występować pojedynczo. Aby nie zostać przyłapanym, Raimundo Silva wrócił do domu taksówką, wbiegł na górę po schodach, wyczyn to nie lada, który na kilka minut pozbawił go oddechu, Brak rozwagi, pomyślał, w moim wieku nie należy wchodzić w taki sposób po Calcada da Gloria, powiedział gloria bezmyślnie, potem zaś, bawiąc się własną skłonnością do przesady, fizycznej i słownej, wyjął zwiędły kwiat z wazonu, zmienił wodę i wstawił doń, przy zastosowaniu japońskiej sztuki i proporcji, obie przyniesione róże.